Hej, dziewczyny.
Jestem w 11 tc. To moja pierwsza ciąża i długo nie mogliśmy się z partnerem na nią zdecydować, głównie przez moją nerwicę i związane z nią epizody depresji.
Choruję od 14 lat i często jest mi ciężko, ale po początkowym buncie przywykłam i wiem, że takie zwyczajnie jest moje życie. Co kilka lat muszę wrócić do leków, a potem terapii, żeby doprowadzić się do porządku, a chociaż objawy towarzyszą mi przez niemal cały czas - przyzwyczaiłam się do nich i nauczyłam sobie z nimi radzić.
Niestety, jestem jedną z tych kobiet - a chyba niewiele ich tu jest, przynajmniej takie odniosłam wrażenie - które nie chcą być w ciąży. Tzn., nie zrozumcie mnie źle, bardzo chcę mieć dziecko, ale ciąża to dla mnie stan przerażający i okropny, czysto fizjologiczny i totalnie ograniczający.
Nie uważam, żeby to był stan "błogosławiony" i czuję się jak inkubator. Właściwie nie wiem nawet gdzie szukać wytchnienia. Wszędzie widzę radosne kobiety z brzuchem, które się po nim głaszczą. Każda tematyczna gazeta, czy artykuł to inwokacja "cudowności" ciąży, jakby to było coś niezwykłego, a nie biologia po prostu.
Nie chcę nikogo urazić, ale czuje się straszliwie samotna, kiedy po raz kolejny informuje znajomych, że nie mam "dzidzi/fasolki/kropeczki w brzuszku", tylko płód w macicy. Do szału - i znów uczucia osamotnienia - doprowadzają mnie pytania "Jak się dzisiaj czujecie?". Jezu, jacy "my"? Czy przypadkiem nie urosła mi druga głowa? Nie macie wrażenia, że te wszystkie "ciężarówki", "lipcówki" i inne "sierpniówki", tudzież "ciężaróweczki" i "lipcóweczki" (wstawcie sobie dowolny miesiąc), brzmią jakoś dziwnie obraźliwie i przedmiotowo? Nie przychodzi wam do głowy słowo "tirówki"/"tiróweczki", kiedy je słyszycie?
Jeszcze gorzej - i jeszcze bardziej samotnie, a przy tym naprawdę, naprawdę jak chodząca macica - czuję się ,kiedy idę do lekarza. Jeszcze dobrze nie powiedziałam o co chodzi, a już słyszę, że to trzeba będzie poczekać do końca ciąży. Jezu, ciąża trwa 9 miesięcy! Mnie zostało ponad 6. To 1/62 mojego życia!
Właściwie z dnia na dzień czuję się coraz gorzej i jestem coraz bardziej przybita. Niemal wszyscy moi bliscy uważają, że przesadzam i to przez hormony - żadne z nich nie bierze pod uwagę tego, że zanim zaszłam w ciążę miałam dokładnie takie same przemyślenia na ten temat i wtedy traktowali je poważnie, rozmawiali ze mną o moich obawach. Przedziwne, że zapłodnienie pozbawiło mnie w ich oczach wiarygodności, jakbym nagle zdziecinniała...
Mam wrażenie, że to wszystko tylko potęguje we mnie uczucie lęku i niepewności. Jest mi coraz trudniej i coraz mniej mam ochotę o tym z kimkolwiek rozmawiać, bo właściwie mam wrażenie, że moi bliscy nie akceptują tego, w jaki sposób odbieram ciążę. Nawet więcej - nie godzą się na to, żebym tak o niej myślała.
A ja cisnę to wszystko w środku. I wiem, że to bardzo źle, bo nerwica lubi właśnie takie sytuacje