Olga.K
Zaangażowana w BB
Boże...jakbym czytała o sobie...hihi, tak! I hormony dziwnie zaczynają na mnie działać. Zrobiłam się bardziej emocjonalna. Mój mąż już został ostrzeżony. Ja będę starała nie dać się ponieść i nie rozsmaruję jego wnętrzności po ścianach, oraz będę starała się powoli i delikatnie dawać upust temu co ze mnie wychodzi, a on będzie wtedy spokojny i zgodny z tym co mówię Przy ostatniej takiej akcji głównie pękał ze śmiechu (ja w sumie też, bo pewne rzeczy były silniejsze niż ja, ale jednocześnie byłam świadoma ich niepowagi ), ale grzecznie robił co mówiłam, choć początkowo chciał się ze mną droczyć, ale jak się rozpłakałam, to szybciutko załapał o co chodzi i już był grzeczny. A po tym jak się ponownie rozpłakałam, że nie mogę dosięgnąć kubka (który tak naprawdę BYŁ w zasięgu mojej ręki, ale uznałam, że wcale nie), przytulił, pogłaskał, podał kubek , zaproponował wspólny film i przyniósł czekoladę. Przeszło szybciutko. Jak na razie tylko raz miałam taką akcję. To było nie do opanowania! Wielka huśtawka emocji w przeciągu 5-7min!
Gorzej jest jak coś mnie zrani bez tej huśtawki. Wtedy nie ma szans na kontrolowanie tego co wychodzi. Nie da się powstrzymać ani łez, ani wielkiego smutku. Jedyną metodą jest "zagadanie mózgu". W sensie... - rozwiązywanie łamigłówek logicznych., albo jakiś film przy którym nie ma potrzeby myśleć. I dobrze, że czytałam, że tak może się dziać, bo bym utonęła w samonakręcaniu się, a to tylko krok do tego, aby doszło do tragedii. A po co? Jak fala emocji minie, analizuję co się stało i jak da się coś z tym zrobić to idę i mówię o tym. Naprawiam. Zmieniam. A jak nie, to stwierdzam "fu*k it" i idę dalej
Zgaga i cofki w nocy też dają w kość, ale odkąd śpię na pół siedząco to przesypiam nawet 7h. Czasem. Bo zazwyczaj i tak mniej
Już mam walizkę zdjętą. Dziś się pakuję. Boję się. Boję się, że urodzę za szybko. Coś mnie kłuje i boli czasem. Wg mnie i mojego męża (niedoszły fizjoterapeuta, ale zakochany w fizjonomii człowieka) to ścięgno, które mi się przykurcza jak siedzę i później jak idę to daje o sobie znać. Albo dziś w nocy jak próbowałam się obrócić na drugi bok i zarzuciłam miednicą, to myślałam, że już po mnie - taki ból! Ale zgięłam nogę, chwilę pooddychałam i przeszło.
Boję się tego, że jest bałagan, którego nie mogę opanować. Tego, że będziemy sami bez pomocy z zewnątrz.
Takie tam.... Ogólne lęki, które da się wytłumaczyć. Staram się im nie ulegać, ale i nie tłumię całkowicie, bo one muszą wyjść, bo inaczej będą się kisić w środku i wybuchną w najmniej potrzebnym momencie.
Aż brakuje mi tego momentu, kiedy moje ciało produkowało jakieś hormony szczęścia i potrafiłam przez sen się śmiać, bo mnie sen rozśmieszył. Albo śmiałam się do talerza z obiadem, bo wyglądał bosko, ale mi się jajko sadzone schowało pod sałatą i nie mogłam sobie przypomnieć ile jajek wbiłam na patelnię... Ale to było dawno ;-) Jestem bliżej niż dalej i to wszystko coraz bardziej nabiera kształtów realności.
Dzisiaj właśnie włożyłam część ciuszków do torby. Na szczęście tylko na wyjście mam zabrać. Ale już kombinuje które wybrać..a może kilka rozmiarów, żeby mąż nie musiał jeździć po sto razy..
O bałaganie nie wspomnę.. jak przestałam sprzątać (mam zakaz), tak nie poznaje swojego mieszkania.. i raz mam to w nosie, raz się z tego śmieje, a raz płaczę. Na szczęście płacz u mnie zazwyczaj trwa minutę dwie i przechodzi.
Za tydzień idę do szpitala i już się obawiam. Czy zrobią tylko badania i puszczą, czy zostawią już do porodu..