Atruviell
Wrześniowe mamy'07
Mnie karmienie piersią udawało się tylko przez trzy pierwsze tygodnie życia mojego Kuby. Chociaż "udawało się" to za dużo powiedziane. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że dla mnie karmienie piersią i ten niezrozumiały , wręcz szaleńczy nacisk na tzw. karmienie naturalne, było piekłem. Wiele czynników złożyło się na fakt, że z radością i ulgą przestawiliśmy się na butelkę. Mimo, że bardzo chciałam urodzić naturalnie, z powodu braku postępu porodu, skończyło się cesarskim cięciem i to z ogólnym znieczuleniem. Synka przystawiono do mojej piersi prawie dobę po urodzeniu (lekarz twierdził, że dzieci urodzone z narkozą przez długi czas mogą nie odczuwać głodu - a ja sądzę, że pielęgniarki podawały mu bez mojej wiedzy butelkę). Kiedy po raz pierwszy go przystawiłam, synek miał problem z "zassaniem się". Pielęgniarki sprawdzały technikę karmienia i było ponoć ok, ale Kuba całymi dniami był przy piersi, nie słyszałam odgłosu połykania, a przy każdej próbie odsunięcia go od piersi kończyło się straszliwym krzykiem. Nie miałam nawet chwili na umycie się, skorzystanie z toalety, przebranie w świeżą odzież, czy jedzenie. Po siedmiu dobach w szpitalu, gdzie uwzięto się na moje naturalne karmienie, miałam już tego wszystkiego serdecznie dość. Brodawki paliły żywym ogniem, Kuba cały czas darł się z głodu i prawie nie spał. Pokarm pojawił się u mnie dopiero po tygodniu od porodu, ale nie było żadnego "nawału", po prostu żółte zmieniło sie na białe a ilość... 30 ml z obu piersi podczas odciągania. Moja mama a przede wszystkim teściowa cały czas mnie strofowały, pouczały i kraciły, że źle to robię, nie potrafię, nie chcę. A ja niczego innego bardziej nie pragnęłam! Byłam co raz bardziej sfrustrowana, nie mogłam powstrzymać łez, a to z kolei powodowało brak pokarmu, co jeszcze bardziej mnie dołowało. I tak błędne koło trwało przez trzy tygodnie, póki nie trafiliśmy z Kubą do szpitala, bo synek wciąż tracił na wadze, chociaż był przy piersi okrągłe 24 godziny na dobę. W szpitalu mądrale w białych kitlach zrobili "badanie karmienia" i wyszło, że synek wyciąga z obu piersi znikomą ilość pokarmu. Zalecono dokarmianie na noc Nanem HA 1, ale w dzień w dalszym ciągu zmuszano mnie do karmienia piersią. Po zjedzeniu pierwszej butelki (90 ml mleka!!!) synek po raz pierwszy w swym życiu zasnął i spokojnie przespał dziewięć godzin! Ale w dzień w dalszym ciągu trwała gehenna. Panie pielęgniarki uśmiechały się tylko widząc Kubę non stop przy mojej piersi. Jaki głodomor - twierdziły. W końcu synek zaczął troszkę przybierać na wadze i wypisano nas z oddziału. Jeszcze w szpitalnej aptece zakupiłam puszkę mleka i wszystkie akcesoria potrzebne do karmienia tzw. "sztucznego".
Owszem, początkowo czułam się winna. Ale to głównie babcie Kubusia wpędzały mnie w to straszne, upokarzające poczucie winy. Gdyby nie wsparcie męża i przyjaciółki, być może skończyłoby się ciężką depresją albo czymś gorszym. Szybko jednak odzyskałam pewność siebie i radość z macierzyństwa, widząc jak Kubuś błogo zasypia na butelce i przesypia kilka godzin. Ja miałam więcej czasu dla siebie, na odpoczynek, naukę (wciąż studiuję), rozmowę z mężem, wypad na zakupy, a nawet kawę u przyjaciółki. Jeśli chodzi o mycie butelek i takie tam trudności, to jest to - moim zdaniem - żadna trudność. Nauczyłam robić mleko na wpół śpiąc, a jeśli ja nie mogę tego zrobić, to mam jeszcze męża, który doskonale robi to za mnie. W nocy Kuba już zresztą nie budzi się od dawna. W czasach gotowych mieszanek bez konieczności gotowania, zrobienie mleczka zajmuje pół minuty. Wreszcie mogę cieszyć się z bycia matką i tą szczególną więzią, która łączy mnie i mojego synka nie tylko w czasie jedzenia.
Nie rozumiem, skąd taka zawziętość u propagatorów naturalnego karmienia? Dlaczego w naszym społeczeństwie popada się od skrajności w skrajność? Słyszałam wiele na temat traktowania "butelkowych mam" przez lekarzy, położne czy pielęgniarki środowiskowe. Każdy ma prawo zapytać o to czy karmię naturalnie, a jeśli odpowiedź brzmi negatywnie, to słyszę "no jak to?!", czuję na sobie oskarżycielskie spojrzenia, jakbym krzywdziła swoje dziecko. A kogo to u licha obchodzi, jak karmię? To moja prywatna, osobista sprawa i niechaj nikt nie śmie tego oceniać. Koleżanka, która urodziła dziecko 2 i pół m-ca wcześniej zazdrości mi przespanych nocy, spokoju, czasu i wolności. Po czterech miesiącach nieprzespanych nocy zrobiłaby wszystko, by przejść na butelkę, ale jej syn ani myśli o ssaniu z butelki. Mam też porównanie jeśli chodzi o lansowany wszędzie pogląd, że dzieci karmione piersią są zdrowsze i mniej chorują - ale póki co - i niech tak zostanie - mój Kuba tylko raz był lekko przeziębiony, podczas gdy syn koleżanki ma za sobą biegunki, zapalenie układu moczowego, poważne przeziębienia itp. Tak więc Mamy Butelkowe - nie dajmy się pogrążyć! My także dajemy naszym dzieciom to co najlepsze, a przede wszystkim dajemy im tyle samo miłości i ciepła, co każda matka, a może nawet więcej - wciąż podświadomie starając się wynagrodzić naszym pociechom braku dostępu do piersi.
Pozdrawiam wszystkie mamy i życzę im powodzenia, jakkolwiek karmią swoje dzieci!
Owszem, początkowo czułam się winna. Ale to głównie babcie Kubusia wpędzały mnie w to straszne, upokarzające poczucie winy. Gdyby nie wsparcie męża i przyjaciółki, być może skończyłoby się ciężką depresją albo czymś gorszym. Szybko jednak odzyskałam pewność siebie i radość z macierzyństwa, widząc jak Kubuś błogo zasypia na butelce i przesypia kilka godzin. Ja miałam więcej czasu dla siebie, na odpoczynek, naukę (wciąż studiuję), rozmowę z mężem, wypad na zakupy, a nawet kawę u przyjaciółki. Jeśli chodzi o mycie butelek i takie tam trudności, to jest to - moim zdaniem - żadna trudność. Nauczyłam robić mleko na wpół śpiąc, a jeśli ja nie mogę tego zrobić, to mam jeszcze męża, który doskonale robi to za mnie. W nocy Kuba już zresztą nie budzi się od dawna. W czasach gotowych mieszanek bez konieczności gotowania, zrobienie mleczka zajmuje pół minuty. Wreszcie mogę cieszyć się z bycia matką i tą szczególną więzią, która łączy mnie i mojego synka nie tylko w czasie jedzenia.
Nie rozumiem, skąd taka zawziętość u propagatorów naturalnego karmienia? Dlaczego w naszym społeczeństwie popada się od skrajności w skrajność? Słyszałam wiele na temat traktowania "butelkowych mam" przez lekarzy, położne czy pielęgniarki środowiskowe. Każdy ma prawo zapytać o to czy karmię naturalnie, a jeśli odpowiedź brzmi negatywnie, to słyszę "no jak to?!", czuję na sobie oskarżycielskie spojrzenia, jakbym krzywdziła swoje dziecko. A kogo to u licha obchodzi, jak karmię? To moja prywatna, osobista sprawa i niechaj nikt nie śmie tego oceniać. Koleżanka, która urodziła dziecko 2 i pół m-ca wcześniej zazdrości mi przespanych nocy, spokoju, czasu i wolności. Po czterech miesiącach nieprzespanych nocy zrobiłaby wszystko, by przejść na butelkę, ale jej syn ani myśli o ssaniu z butelki. Mam też porównanie jeśli chodzi o lansowany wszędzie pogląd, że dzieci karmione piersią są zdrowsze i mniej chorują - ale póki co - i niech tak zostanie - mój Kuba tylko raz był lekko przeziębiony, podczas gdy syn koleżanki ma za sobą biegunki, zapalenie układu moczowego, poważne przeziębienia itp. Tak więc Mamy Butelkowe - nie dajmy się pogrążyć! My także dajemy naszym dzieciom to co najlepsze, a przede wszystkim dajemy im tyle samo miłości i ciepła, co każda matka, a może nawet więcej - wciąż podświadomie starając się wynagrodzić naszym pociechom braku dostępu do piersi.
Pozdrawiam wszystkie mamy i życzę im powodzenia, jakkolwiek karmią swoje dzieci!