ja Izunię urodziłam 2 czerwca 2006roku ,
21 dni przed terminem o 5 rano odeszły mi wody, jak się obudziłam to nie wiedziałam co się dzieje, bóli nie miałam żadnych. Umyłam się, spakowałam i pojechałam do szpitala. Na izbie przyjęć nie zabardzo się ktoś mną przejął , kazali czekać. Potem trafiłam na patologię, leżałam tam 2 dni wody odchodziły a skurczy prawie nie było, trzeciego dnia zabrali mnie na salę porodową, oczywiście najpierw lewatywka i golenie i o 11 byłam już na sali pod kroplówką , w sumie dostałam 4 kroplówki i dopiero po północy stwierdzono u mnie rozwarcie na 10, ale główka dziecka była nadal za wysoko i musiałam ją spychać, czyli przeć, skakać chodzić itp, nawet mnie położne pod prysznic wsadziły by ciepła woda rozprężyła wszystko. Po 2 w nocy w końcu urodziłam Izunię, nacięcie miałam małe i w sumie od razu chodziłam bez jakiegoś strasznego bólu. O 4 rano przywieźli mnie na salę poporodową, o 6 rano przywieźli mi Izę tzn. pielęgniarka wwiozła ją i bez słowa wyszła, a ja nie wiedziałam za bardzo co robić z tym maluszkiem. Po 3 dniach wyszłyśmy ze szpitala, młoda przysypiała mi przy piersi , za mało ściągała pokarmu, zaczęły mi się robić zastoje. Zadzwoniłam więc po pogotowie laktacyjne i wreszcie ktoś mi pokazał jak prawidłowo przystawić dziecko do piersi, ale i tak musiałam wypożyczyć sobie taki porządny odciągacz pokarmu i dokarmiać Izę żyłką przyczepioną do palca, by się nie przyzwyczaiła do butelki, (młoda była za żółta i przysypiała przy cycusiu, a żółtaczkę trzeba było wypłukać). Nie powiem początki były trudne, miałam straszną huśtawkę nastrojów, ale wszystko jakoś pomału się ułożyło
:-)