- Dołączył(a)
- 9 Październik 2022
- Postów
- 12
Cześć dziewczyny. Czytam to forum od dawna, ale postanowiłam podzielić się moją historią, bo już nie daję rady. Może usłyszę coś, co mi pomoże.
Mam dwójkę dzieci, między nimi 1,5 roku różnicy. Młodsze w sierpniu miało rok.
Starsze poszło do przedszkola we wrześniu. Chodzi niby na 4 godziny, ale głównie to nie chodzi, bo choruje. Nie sądziłam, że chorób będzie aż tyle i mój pomysł o wysłaniu młodszego do żłobka i powrocie do pracy legł w gruzach. Nie mamy nikogo do pomocy w opiece na co dzień. Jest jedna babcia, mieszka godzinę drogi od nas, ale przypilnuje tylko starszego na kilka godzin jak trzeba.
Ciągle jestem z dziećmi. Przez ponad 2,5 roku wyszłam sama 4 razy, za każdym razem do lekarza. Jak idę do łazienki to zawsze któreś jest pod drzwiami i krzyczy. Jem wszystko z dziećmi. W nocy wstaję 5-10 razy (starsze dużo gorzej śpi od początku przedszkola, mlodsze się budzi na pierś i tulenie). Tego posta cały dzień piszę. Mąż jest, bawi się z dziećmi po pracy. Ale nigdy z dwójką na raz, żebym ja nie była potrzebna chociaż pół godziny. Ja też piorę, robię zakupy, codziennie coś sprzątam i gotuję. Mąż dużo mówi, ale jak ja chcę wyjść chociaż do sklepu sama, to zawsze jest "czekaj chwilkę ja tylko...". Ciągle coś innego, ciągle to on wychodzi sam, a ja z dziećmi. Mąż studiuje poza pracą, więc większość weekendów też sama się zajmuję potomstwem. Raz albo dwa w tygodniu zabieram dzieci do rodziców na prawie cały dzień, żeby mąż miał popołudnie wolne. Zawsze wtedy posprząta. Wracam "na gotowe", ale to już jest po 21, w dodatku męczą mnie te wyjazdy. On nie zabierze, bo praca, studia, mlodsze karmione piersią i za daleko, żeby wrócić na kolejny mleczny posiłek. Tak z 10 razy (przez rok!) wyszedł z dwójką na spacer. W dodatku ma do mnie pretensje o każdą włączoną bajkę (telewizja to ZŁO, jak włączę na 30 minut dziennie to dzieciom mózgi wyparują), każdy niezbyt zdrowy posiłek (na pewno się rozchorują od kupionego pączka raz na 2 tygodnie), każdy płacz pod drzwiami łazienki, każde podniesienie głosu. A widzi wszystko, bo pracuje i studiuje z domu, ma w jednym pokoju "biuro".
Mi już nawet brakuje siły na zabawę z dziećmi. Wszystko robię mechanicznie, byle zrobić. Macierzyństwo przestaje mnie cieszyć, mimo, że dzieci kocham. Kiedyś lubiłam czytać, ale jak przez to spałam po 3 godziny na dobę (zegarek mi mierzył, niby chodziłam spać o 23:30 i wstawałam o 6-6:30, ale te pobudki dużo odejmują) to zrezygnowałam. Zrezygnowałam praktycznie ze wszystkiego, a i tak nie mam siły. Nie wiem co zrobić. Czy w ogóle da się coś zrobić.
Mam dwójkę dzieci, między nimi 1,5 roku różnicy. Młodsze w sierpniu miało rok.
Starsze poszło do przedszkola we wrześniu. Chodzi niby na 4 godziny, ale głównie to nie chodzi, bo choruje. Nie sądziłam, że chorób będzie aż tyle i mój pomysł o wysłaniu młodszego do żłobka i powrocie do pracy legł w gruzach. Nie mamy nikogo do pomocy w opiece na co dzień. Jest jedna babcia, mieszka godzinę drogi od nas, ale przypilnuje tylko starszego na kilka godzin jak trzeba.
Ciągle jestem z dziećmi. Przez ponad 2,5 roku wyszłam sama 4 razy, za każdym razem do lekarza. Jak idę do łazienki to zawsze któreś jest pod drzwiami i krzyczy. Jem wszystko z dziećmi. W nocy wstaję 5-10 razy (starsze dużo gorzej śpi od początku przedszkola, mlodsze się budzi na pierś i tulenie). Tego posta cały dzień piszę. Mąż jest, bawi się z dziećmi po pracy. Ale nigdy z dwójką na raz, żebym ja nie była potrzebna chociaż pół godziny. Ja też piorę, robię zakupy, codziennie coś sprzątam i gotuję. Mąż dużo mówi, ale jak ja chcę wyjść chociaż do sklepu sama, to zawsze jest "czekaj chwilkę ja tylko...". Ciągle coś innego, ciągle to on wychodzi sam, a ja z dziećmi. Mąż studiuje poza pracą, więc większość weekendów też sama się zajmuję potomstwem. Raz albo dwa w tygodniu zabieram dzieci do rodziców na prawie cały dzień, żeby mąż miał popołudnie wolne. Zawsze wtedy posprząta. Wracam "na gotowe", ale to już jest po 21, w dodatku męczą mnie te wyjazdy. On nie zabierze, bo praca, studia, mlodsze karmione piersią i za daleko, żeby wrócić na kolejny mleczny posiłek. Tak z 10 razy (przez rok!) wyszedł z dwójką na spacer. W dodatku ma do mnie pretensje o każdą włączoną bajkę (telewizja to ZŁO, jak włączę na 30 minut dziennie to dzieciom mózgi wyparują), każdy niezbyt zdrowy posiłek (na pewno się rozchorują od kupionego pączka raz na 2 tygodnie), każdy płacz pod drzwiami łazienki, każde podniesienie głosu. A widzi wszystko, bo pracuje i studiuje z domu, ma w jednym pokoju "biuro".
Mi już nawet brakuje siły na zabawę z dziećmi. Wszystko robię mechanicznie, byle zrobić. Macierzyństwo przestaje mnie cieszyć, mimo, że dzieci kocham. Kiedyś lubiłam czytać, ale jak przez to spałam po 3 godziny na dobę (zegarek mi mierzył, niby chodziłam spać o 23:30 i wstawałam o 6-6:30, ale te pobudki dużo odejmują) to zrezygnowałam. Zrezygnowałam praktycznie ze wszystkiego, a i tak nie mam siły. Nie wiem co zrobić. Czy w ogóle da się coś zrobić.