Ja - kiedyś zatwardziały pracoholik przyznaję Ci w 100% rację!
Podpisuję się wszystkimi mackami pod tym i nawet sutkami
Kiedy jeszcze mieszkałam u rodziców i nie miałam męża (poznaliśmy się właśnie w pracy, on jako ochroniarz a ja na monitoringu więc widzieliśmy się często:-)) to wystarczył jeden telefon od kierownika albo od koleżanek, które nie miały ochoty przychodzić do pracy i ja jak głupia leciałam do pracy. Aż wkońcu powiedziałam dość!!
Każda ściemniała jak tylko mogła a ja będę się produkować?
Teraz trochę się ekipa zmieniła- wszystkie po 40. tylko ja z koleżanką po 21.
Myślałam, że skoro starsze, będą odpowiedzialniejsze a one jak kłócą się o wszystko jak nastolatki albo w ogóle nie rozmawiają ze sobą. Porażka. Aż się czasem nie chciało do pracy przychodzić.
Dziewczyny nie to, żebym się nad sobą użalała ale praca w ochronie w marketach to jest największa porażka jaka może być. Złapiesz złodzieja a poźniej zaczynają się głuche telefony, groźby...strach czasem było do domu wracać.
Do ginekologa chodzę prywatnie odkąd tylko zaczęliśmy starać się z mężem o dzidzie. Przez nerwy nie miałam jajeczkowania. Dostawałam leki wyciszające i jak tylko nam się udało, nie musiałam go prosić o zwolnienie. Dostałam je podczas pierwszej wizyty. Za bardzo mi zależy. Nie mówiąc już o mężu, który ma 32. lata i bardzo bardzo pragnie mieć wreszcie dziecko:-).
Praca nie jest warta takiego poświęcenia jak utrata czegoś, co bardzo kochasz zanim jeszcze zajdziesz w ciążę;-).
Życzę wszystkim mamą i grudniowym maluszkom dużo zdrówka na końcu mojego eseju.
Mamuśki!Praca nie zająć! Najważniejsze jesteście Wy i fasolki, które rosną w Waszych brzuszkach
.