Ciekawy temat. Jeszcze nie przeczytałam wszystkich postów, ale mogę napisać o swoich doświadczeniach.
Po ostatnich przejściach trochę trudno uwierzyć mi, że jest jeszcze szansa na miłość i szczęśliwy związek, taki w którym dla kogoś będę ważna i ja i moje dziecko, i kto będzie ważny i dla mnie i dla dziecka, w którym będzie zaufanie i troska.
Po dwóch próbach i dwóch porażkach spotkałam mężczyznę swoich marzeń. Spotkałam, to źle powiedziane. Pokochałam kogoś, kogo znałam od lat. I on mówił, że czuje to samo. Długo byliśmy razem, wiele obiecywał i sprawiał, że ja ślepo we wszystko wierzyłam. Ciągle czekałam, aż w końcu zbliży się do mojego dziecka, bo ciągle powtarzał, jakie jest mądre, cudowne i jak mu zależy. A Młody uwielbiał go ponad wszystko i stawiał Zawsze za wzór. No niestety. Okazało się, że dopóki miałam pieniądze było pięknie i była sielanka. Potem zaczęły się problemy i on nie tyle uciekł, co wyprowadził się mówiąc że tak będzie mi łatwiej. Przez długi czas jeszcze byliśmy razem - ja ciągle na niego czekałam, on ciągle miał powód żeby pozostawać u rodziców. Tęskniłam, płakałam, miałam wyrzuty sumienia, że odciągam go od ważnych dla niego spraw chcąc, żeby więcej czasu spędzał w domu. Miałam zwykłe wymagania kobiety, która kocha mężczyznę. Chciałam żeby był.
Ale to było za trudne - odpowiedzialność. Spotkania z kolegami były dużo łatwiejsze.... i nie tylko z kolegami. Ciągle był ze mną, ciągle zapewniał, że mnie kocha i chce spędzić ze mną starość ... nawet tydzień przed odejściem. Wystarczyło jedno moje słowo, rzucone z bezsilności, i od razu, z miejsca się wyprowadził, manipulując tak, że to ja miałam poczucie winy, że wszystko spieprzyłam...... Była już wtedy inna, o ponad dziesięć lat od nas młodsza kobieta (?) - atrakcyjna dwudziestolatka z pieniędzmi i lubiąca się bawić.
Moje uczucia się nie liczyły, odrzucone dziecko też. Teraz próbuję się podnieść, ale nie jest łatwo. Jest cholernie trudno.
To oczywiście tak pokrótce, bo trudno opisać kilka lat związku. Bardzo wierzyłam w tą miłość i ten związek. Pewnie, że marzę o kimś bliskim. Marzę o miłości. Ale patrzenie, jak moje dziecko się przywiązuje, a potem zostaje bez słowa odrzucone i cierpi ... nie wiem, czy potrafiłabym jeszcze raz komukolwiek zaufać. Tym bardziej, że przed Nim też próbowałam, bezskutecznie. Też przestawałam wierzyć i nagle pojawił się On, książę z bajki. Wszyscy powtarzali, że jeszcze spotkam miłość, że przyjdzie mój czas i wydawało się, ze nadszedł. Nie chciałam, ale zaufałam. Byłam szczęśliwa ... byliśmy szczęśliwi ..... Tylko książę zamiast uwolnić mnie z zamknięcia, strącił mnie ze szczytu wieży. I to nie samą. A potem zniknął.
Jak długo trzeba z kimś być, by mu w pełni zaufać? Jak widać kilka lat to wciąż za mało. A strach o dziecko nie pozwoli pozbyć się lęków i podejrzeń. Oczywiście wyjątki się zdarzają. Ale właśnie - są wyjątkami.