Nadiuleczka,
Biegałam dzisiaj pół dnia po mieście w zapobiegawczym poszukiwaniu świątecznych prezentów zanim wszyscy zaczną skakać sobie do gardeł (choć i dzisiaj: środek dnia w środku tygodnia, przewalały się przez miasto takie tłumy, że zaczynam się zastanawiać, czy poza obsługą sklepów ktoś w ogóle w tym kraju pracuje ;-) ). Mała wystawiała co chwila pięty (taki kaprys ma dzisiaj, tylko pięty), ale po jakimś czasie zaczęło się na całego kłucie (trasa zakupów musiała z konieczności przebiegać zgodnie z rozkładem toalet publicznych :-) ) i poczucie parcia na odbyt, dość nieprzyjemne, jak można się domyślać. Poza tym nic spektakularnego; ciekawe, czy coś zaczęło się dziać? Dowiem się w piątek na wizycie, a póki co będę zabijać czas łapaniem pięt mojej ukochanej córci :-)
Opoolanka,
Z tym czekaniem to chyba najgorzej...dopóki wiadomo, że są jeszcze cztery czy trzy tygodnie, człowiek czeka sobie w miarę spokojnie (oczywiście, o ile nic się nie dzieje...), ba, może nawet coś jeszcze zaplanować...kiedy mija ten symboliczny 38 tydzień, po którym już się wszystko może zdarzyć, takie czekanie musi być straszne. Ja staram się wchłaniać wszystko dookoła, każdą chwilę, kiedy robię to, na co mam ochotę, każdą stronę książki, którą czytam, każdy spacer, każdą jazdę tramwajem...kolekcjonuję sobie te minuty i godziny na pamiątkę i sprawia mi to ogromną radość, bo czuję się trochę tak, jakbym wchodziła na wyższy poziom wtajemniczenia i zupełnie inaczej patrzę na prozaiczne czynności typu zakupy, czytanie, sprzątanie, rozmowy z mężem :-) Nie twierdzę oczywiście, że urodzenie małej odetnie mnie od świata, ale wiem, że będzie to zupełnie inny świat i żeby się w nim odnaleźć będę potrzebowała skrawków doświadczeń sprzed Wielkiej Przygody...tak sobie przynajmniej myślę czekając coraz bardziej niecierpliwie.
Tobie życzę rozwiązania bez wywoływania i jak najszybszego spotkania ze swoim bąblem :-)
pozdrawiam resztę Mamuś czekających