reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

strata dziecka z powodu odejście wód płodowych

Cześć wszystkim dzielnym dziewczynom na tym forum.
Czytałam wszystkie historie tutaj umieszczone ze łzami w oczach tym bardziej, iż niedawno straciłam dziecko w podobny sposób. Szukałam wiele dni odpowiedzi na pytania, które kłębiły się w mojej głowie po wyjściu ze szpitala i zadawałam sobie ciągle pytanie dlaczego ja?
Przez przypadek znalazłam tę stronę i zaczęłam czytać wszystkie tutaj umieszczone i opisane historie.
Wtedy pomyślałam sobie, że nie jestem sama.
Na początku września zaszłam w ciążę w końcu się udało po wielu latach. O tym, iż jestem w ciąży dowiedziałam się kiedy zrobiłam test ciążowy. To była niedziela 4 października z niedowierzaniem patrzyłam na wynik testu, który był pozytywny. Szybciutko w poniedziałek pobiegłam do lekarza i z niecierpliwością czekałam na to co mi powie.
Okazało się, że jestem w ciąży, ale lekarz powiedział mi, że ciąża wygląda jakby się nie rozwijała prawidłowo i chciał mnie wysłać na wyłyżeczkowanie macicy, ale się zawahał i powiedział żebym przyszła za 2 tygodnie, że być może ciąża jest jeszcze zbyt mała.
Po tygodniu zaczęłam krwawić to była niedziela nie wiedziałam co mam zrobić płakałam kilka godzin. W poniedziałek znów poszłam do lekarza i okazało się, że mam krwiaka, ale dziecko było silne i przeżyło krwotok. Jednak lekarz nie dał mi l4 tylko leki na podtrzymanie i wysłał do pracy. Pracuję w szkole jako nauczyciel więc praca stresująca, ale pomyślałam, że wie co robi. Minęło kilka tygodni dostałam następny krwotok (to był znów poniedziałek) i skierowanie do szpitala w którym wylądowałam późnym wieczorem. Długo czekałam na izbie przyjęć a potem na lekarza. Traciłam dziecko a nikt się tym nie przejął. W końcu po wypełnieniu wszystkich papierków zjawił się lekarz, który mnie zbadał. W środę jak już mój stan był w miarę stabilny wysłano mnie do domu. Lekarz powiedział, że muszę leżeć i się oszczędzać. Okazało się, że mam znów krwiaka więc pytałam czy grozi to dziecku. Lekarz powiedział, że może być tak, iż w 4 lub w 5 miesiącu łożysko oddzieli się od kosmówki i dziecko umrze. byłam przerażona. W czwartek znów dostałam następne krwawienie, wiec mój lekarz powiedział mi, żebym poszła od razu na oddział do szpitala. Tak więc zrobiłam lekarz, który miał dyżur zbadał mnie, zrobił usg i odesłał do domu, kazał mi przyjąć poczwórną dawkę leków, na następny dzień potrójną i potem zmniejszać dawki. Krwawienie ustało w końcu po 3 dniach. W grudniu poszłam na wizytę kontrolną i odetchnęłam z ulga, bo maluszek był zdrowy, dobrze się rozwijał i był bardzo ruchliwy. Lekarz powiedział mi, że krwiak się wchłonął i wszystko jest na dobrej drodze.
Po nowym roku zaczęły się dziać dziwne rzeczy poczułam jakby ze mnie wydobywała się woda. Znów poszłam do lekarza i okazało się że odchodzą mi wody byłam wtedy w 18/19 tydzień ciąży. Przestraszyłam się bardzo i płakałam, nie wiedziałam co się stało, a lekarz tylko pokiwał głową powiedział, że jest nie dobrze i wypisał mi skierowanie do szpitala. A tam znów ten sam schemat na izbie przyjęć papierkowa robota i na oddziale, potem badanie i zostałam odesłana do szpitala wojewódzkiego w większym mieście. Lekarz tłumaczył mi, iż musi mnie tam odesłać ponieważ tam będę monitorowana 24 h. Zostałam przewieziona karetką. Tam znów papierkowa robota i w końcu późnym wieczorek zbadała mnie lekarka, która powiedziała mi, że będą indukować poród, że dziecko nie ma szans na przeżycie, że to potrwa kilka dni. Nie spałam całą noc płakałam wiele godzin. Codziennie pobierali mi krew i robili przeróżne badania, aby szybciej wywołać poród ponadto przez 2 tygodnie podawano mi leki tłumacząc, że jest to konieczność, bo muszą ratować moje życie, że jeszcze będę miała dziecko itp (traktowali mnie jak gówniarę, bo bardzo młodo wyglądam mimo, że mam już 34 lata). Po 2 tygodniach odstawili mi leki, bo nic się nie działo i zrobili mi usg, dziecko nadal żyło i rozwijało się i rosło. Twierdzili, że wód płodowych nadal nie ma, kazali mi dużo pić i wmawiali niestworzone historie dotyczące życia dziecka. Ja przestałam w końcu słuchać tego co mówią, bo mijały kolejne dni, a moje maleństwo kopało i miało tętno, wody się uzupełniały i wypływały i tak w kółko. Mijały dni i tygodnie, mój stan zdrowia był bardzo dobry, mimo tego żaden lekarz nie dawał mi nadziei tylko mnie dołowali, nie robili nic, aby pomóc mojemu dziecku. Wmawiano mi, że to niedługo potrwa. Minął miesiąc i wciąż było to samo, dzidzia żyła we mnie, nie wiedziałam czy to chłopiec czy dziewczynka. Po 23 tygodniu ordynator szpitala powiedział mi, że jak pójdzie dobrze to mogę rodzić za 2 tygodnie, bo wtedy dziecko ma już szanse na przeżycie. W końcu coś optymistycznego pomyślałam. Opowiadałam mojemu maluszkowi bajki, coraz częściej z nim rozmawiałam, kopał i był silny a ja już nie byłam taka przygnębiona i smutna. W 24 tygodniu zrobiono mi znów usg i powiedziano, że dziecko jest małe, nie rozwinięte, że wód płodowych brak. Wtedy znów się załamałam, ale miałam wsparcie ukochanego i rodziny. Zaczął się 25 tydzień, dziecko nadal żyło i kopało. W piątek czułam, że coś jest nie tak tętno było, mieli mi zrobić usg wieczorem, ale brzydko mówiąc mnie olali. Obudziłam się w sobotę rano bardzo wcześnie i nie czułam ruchów dziecka. Prosiłam, żeby mi szybko zrobili badanie tętna dziecka, dwa razy robili badanie i nie znaleźli tętna, więc zrobiono mi usg. Lekarz długo robił usg i pytał czy rano czułam ruchy maluszka. Powiedział, że nie czułam, po 30 minutowym badaniu stwierdził, że dziecku przestało bić serduszko. Nie wierzyłam, po 7 tygodniach mojemu maluszkowi przestało bić serduszko. Lekarz zbadał mnie i powiedział, że musi wywołać poród, ale to potrwa kilka dni. Modliłam się, żeby Bóg dał mi siłę, żebym szybko urodziła. Po 7 godzinach przyszła na świat piękna córeczka w 25 (skończonym) tygodniu (13.02.2010 r.). Daliśmy jej na imię Nikola. Dziecko miało 28 cm i 450 g Walczyła do końca a ja razem z nią. Bardzo to przeżyłam. W dniu wypisu ze szpitala lekarka poinformowała mnie, że Nikola urodziła się zdrowa, a moje wyniki były bardzo dobre w dniu porodu. Wzięli łożysko do badania, bo nie znają przyczyny śmierci Nikoli. Czekam już ponad miesiąc na wyniki ze szpitala. Zadaję sobie pytanie dlaczego nie zrobili nic, aby ratować naszą Nikolę, tym bardziej, że wiem, że niektórym dzieciom udało się przeżyć. Naszej Nikoli nikt nie dawał szans na przeżycie. Wiem, że czas leczy rany, ale chciała bym znaleźć odpowiedź na wiele pytań.


Mama Aniołka (*) Nikoli 13.02.20010 r. - Natalia
 
Ostatnia edycja:
reklama
NataliaAngela bardzo mi przykro -dla Twojej córeczki (*)
brak mi słów bo tak naprawdę żadne nie są w stanie pocieszyć serca matki... ukoić bólu...
Czas nie uleczy ran, nie pomoże zapomnieć -pomoże za to wracać do życia...
Pamiętaj że nie jesteś sama
 
Witaj NataliaAngela
Smutne są tenasze opowieści. Nasze cierpienie a najsumtniejsze, że nie ma przy nas naszych dzieciątek. Każda z nas stawiała i stawia do dzisiaj wiele pytań. Ale chyba nieliczne otrzymaly odpowiedź.
Ja np. nie wiem co sie stalo dlaczego moja corka umarla? I chociaz analizowalam każdą godzinę.minute czy mogłam coś zrobić, czy czegos nie zauważylam. Nie było odpowiedzi. Wykonaliśmy wiele badań . I odpwoiedzi brak. Ale ten czas na poszukiwania byl nam potrzebny. Na odnolezienie na nowo naszego życia i odnalezienia się w nim. Wiem że i ty go odnajdziesz i nie raz postawisz jeszcze sobie tysiace pytań. Ale to jest potrzebne.
Przytulam
 
Może i masz rację w tym co napisałaś. Tak to prawda, że najsmutniejsze jest to, że nie ma przy nas naszych aniołków.
Ja jeszcze czekam na wyniki badań łożyska i być może one coś wykażą.
Najbardziej jestem zszokowana tym co się dzieje w szpitalach, jak bezinteresownie traktują pacjentów.
Wszystko im jedno czy dziecko będzie żyło czy też umrze.
Nikt nie przejmuje się naszym stanem zdrowia i nie próbuje ratować tych małych aniołków.
Zastanawiałam się już dlaczego pozwalają dzieciom umierać.
Być może medycyna nie jest jeszcze w Polsce na takim poziomie, żeby móc ratować takie małe aniołki?
Pozdrawiam
 
Współczuję Ci, wiem przez co przeszłaś. Mi wody odeszły w 18 tc, moje dzieciątko walczyło o życie 7 tygodni, a lekarze tylko mnie dołowali i po woli je zabijali we mnie nic mi o tym nie mówiąc (niestety nie znam się na medycynie). Dopiero teraz sprawdzałam na necie leki które mi podawali, a nie powinni mi ich podawać. Moja Nikola walczyła o życie do końca. Podobnie jak ty zastanawiałam się dlaczego mi odeszły wody?
Do dzisiaj nie znam przyczyny? Po 7 tygodniowej walce wywołano mi poród po 7 godz. moja śliczna córeczka Nikola przyszła na świat nieżywa.
To straszne co się dzieje w obecnym życiu.
Pozdrawiam Cię jesteś dzielną mamą
 
Natalia Angela ściskam. jakbym czytała swoją historię:( ostatnio mój M słyszał,ze odratowano dziecko ktore ważyło 250 gram!!!
moje maleństwa ważyły...gloria 440 a Wiktoria 370 zy 380 różnie miałam w dokumentacji. za małe żeby żyć bo to 22 tydzien.codziennie zastanawiam sie czemu wody odlazły. co by było gdyby próbowano je ratować.nigdy się nie dowiem.został cmentarz,łzy i szukanie nadzieji na lepsze jutro
 
witam nowa aniolkowa mame... nie jestem wstanie wyobrazic sobie tego co przeszlas... wedlug mnie powinnas zglosic twoja sprawe do prokuratury, lekarze nie walczyli o zycie dla twojego dziecka a raczej dzialaly na jej szkodę podwajac leki na wywolanie porodu zamiast na powstrzymanie... ps nie we wszystkich szpitalach panuje taka znieczulica trzeba tylko poszukac szpitala z dobrym personelem i najlepiej znalezc dobrego lekarza prowadzacego ktory bedzie walczyl o nasze dziecko jak o swoje wlasne.
 
Witajcie wszystkie Dzielne Mamy,

Szukajac rowniez odpowiedzi: dlaczego???? trafilam tu. Czytajac o tym, co Wam sie takze przytrafilo, dociera do mnie smutna prawda, ze w wiekszosci przypadkow,nie mamy zadnej konkretnej informacji o tym, co przyczynilo sie do naszych tragedii. I to przynosi kolejne leki i smutki. Nikt nie odpowiada na pyt.: dlaczego????
Jestem przepelniona rozpacza i smutkiem, poniewaz moj synek, odszedl w sobote 20.03.10. A wszystko zaczelo sie od lekkich plamien. Jak tylko sie pojawily w 13 tyg.(wtedy lekko sie nadziebilam-zapalenie gardla), skierowana zostalam do szpitala.Tam sie pogorszylo. Krwawilam.Dostawalam ochronnie antybiotyk. Codziennie robili USG, synek zyl, wody byly, dostrzegli male krwiaczki. Po 2 dniach wydalilam bardzo duzy skrzep(podobno niewidoczny byl w USG), po kolejnej dobie dostalam bole poronne.Trwaly 8 godz. Nospa nie pomogla.Dali cos jeszcze i wtedy przeszlo.Choc polozne juz przygotowywaly mnie do poronienia.Jednak moj synek byl tak silny, ze to przetrwal. Nie mogli w to uwierzyc.Uslyszalam tylko:silna ciaza.I po kolejnych dniach, z podkrwawianiem, wyszlam do domu.Po 14 dniach znow trafilam do szpitala-powod:saczace sie wody.To byl przelom 16/17 tyg. Wtedy po 5dniach stwierdzono bezwodzie i prof.stwierdzil,ze to koniec, nie sa w stanie mi pomoc i wypisal do domu.Wtedy szukalam info w internecie i natrafilam na wiadomosc o toczeniu wod plodowych.Znalazlam prof., ktory to zrobil (w tym samym szpitalu, tylko na innym oddziale).Z drenem w brzuchu lezalam 12 godz.Po tym wystapily skurcze i poronienie.Rozpoczal sie18 tydz.-trafiam na porodowke, a tam przywitala mnie lekarka z poprzedniego odzdzialu ze stwierdzeniem:"lezala Pani przeciez u nas, co Pani zrobila, zabila Pani dziecko".Zdazylam tylko odpowiedziec, ze wybralam ratowanie dziecka.Najgorszy byl dla mnie nie bol, tylko sam porod i pozegnanie z synkiem.Tego dotyku nigdy nie zapomne...I po tym, znow trafilam na ten nieszczesny oddzial.Tam, ten sam prof., ktory poprzednio stwierdzil, ze nic juz nie da sie zrobic, teraz przywital mnie:"no widzi pani, co Pani zrobila, kto mial racje? usmiercila Pani dziecko".Nie da sie opisac tego, co czulam.Przeciec nie poszlam do szarlatanow.Bylismy na konsultacji u dwoch profesorow i kilku lekarzy.Uslyszelismy, ze to jedyne wyjscie.Skorzystalam wiec z niekonwencjonalnej metody, ktora czasem pomaga.Nie wyobrazalam sobie czekac na smierc dziecka.Pragnelismy przeciez, aby zylo i sprobowalam wszystkiego, co mozna bylo zrobic.Byli tez lekarze i polozne, ktorzy widzieli to poswiecenie i nasza walke o zycie syna.Wiem, ze byla to walka do ostatnich godzin Jego zycia.Nic innego nam nie pozostalo.Meczy mnie wciaz brak odpowiedzi na pytanie:co sie stalo i dlaczego odeszly te wody?Jedyne, co uslyszelismy, to to, ze przyczyna 80-90% poronien sa infekcje. Dodam, ze z uwagi na to,ze mamy po 38 lat, przed ciaza i w trakcie robilam szereg badan z krwi i wymazow, badania prenatalne,na bakterie, wirusy, antyciala.Wszystkie byly ok. Do konca z wymazow nic nie wyszlo. Bakterii tez nie zanleziono.

miec_nadzieje_
 
Witaj....

Dlaczego?? to pytanie zadaje sobie każda z nas. niewiele usłyszało odpowiedź -a mimo znalezienia odpowiedzi -żadna z nas się ze stratą nie pogodzi...
Walczyłaś dzielnie o synka i możesz być z siebie dumna... lekarze którzy zaatakowali Cię w szpitalu chcieli zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności za to co się stało -bo to oni powinni spróbować wszystkiego co mozliwe a byli tylko w stanie powiedzieć "to koniec przykro mi" i odesłać Cię do domu. To Ty masz prawo wykrzyczeć im w twarz ze nie próbowali ratować Twojego malucha. Nie słuchaj ludzi którzy poddali się w walce -bo oni nie mają prawa głosu.

Medycyna nie dała Ci odpowiedzi na pytanie dlaczego -tutaj też jej nie uzyskasz... może to bóg, los, fatum... może okrutna drwina... ale znajdziesz tu osoby z którymi łatwiej będzie przejść przez okres żałoby -bo ona będzie trwała jeszcze długo. Znajdziesz tutaj wsparcie i iskierkę nadziei -która jeśli zapłonie ogniem pozwoli Ci spojrzeć w przyszłość z nadzieją na mały cud.

Zapraszam Cię na wątek główny "ciąża po poronieniu" -jeśli gdzieś znajdziesz zrozumienie -to właśnie tam
 
reklama
Dziewczyno co ty przeszłaś sama dużo wycierpiałam, ale jak przeczytałam twoją historię to się rozpłakałam.
Ja 23 lutego pochowałam córeczkę i nadal nie mogę dojść do siebie po tym co się stało.
Wydaje mi się że to wszystko przez ten Czarnobyl?
 
Do góry