Mam wrażenie, że wyciągacie zbyt daleko idące wnioski. W tej historii nie ma żadnych oznak zdrady emocjonalnej – to raczej naturalne ludzkie doświadczenie związane z sentymentem i niespodziewanym powrotem kogoś, kto kiedyś miał znaczenie.
Po pierwsze, bohaterka tej historii nie szukała tego spotkania ani nie próbowała podtrzymywać ukrytej relacji – kontakt urwał się w sposób naturalny, a ich interakcje ograniczały się do świątecznych życzeń. To raczej świadczy o dystansie, a nie o emocjonalnym zaangażowaniu poza związkiem.
Po drugie, moment, w którym ich drogi się rozeszły, był dla niej ekstremalnie trudny – skupiła się wtedy na ciąży i walce o jej utrzymanie, co całkowicie zrozumiałe. Przypadkowe spotkanie po latach obudziło emocje, ale to nie znaczy, że przekroczyła jakiekolwiek granice.
Po trzecie, to, że ktoś w swoim uporządkowanym życiu nagle doświadcza silnych uczuć, nie oznacza, że zrobił coś złego. Ludzie często wracają myślami do ważnych momentów i osób, które były dla nich istotne – to nie jest zdrada, tylko dowód na to, że niektóre emocje nigdy całkowicie nie znikają.
Może zamiast oceniać, warto spojrzeć na tę historię z perspektywy zwykłego, ludzkiego doświadczenia?
I jeszcze jedno mi przyszło do głowy, z perspektywy psychologii mogło dojść do Efektu Zeigarnika
. Czyli psychologicznego zjawiska, które sprawia, że łatwiej pamiętamy i częściej wracamy myślami do spraw niedokończonych niż tych, które miały swój jasny finał. W tej historii relacja urwała się w sposób nagły, bez zamknięcia, co może sprawiać, że po latach powrót tej osoby wywołał tak silne emocje.
Zdrada emocjonalna to nie tylko myśli o kimś, ale konkretne zachowania i działania, które naruszają zaufanie w związku. Zdrada emocjonalna miałaby miejsce, gdyby autorka ukrywała relację przed partnerem, zastępowała go emocjonalnie, budowała głębszą więź poza związkiem poprzez częste, intymne rozmowy lub podtrzymywała kontakt z ukrytym pragnieniem, by ta relacja przerodziła się w coś więcej.