tak jak napisałam wcześniej nie wymagam od moich rodziców pomocy , prawda jest taka, że to my z mężem im bardzo pomagamy , ostatnio szczególnie finansowo, chociaż sami kiepsko stoimy. Jestem praktycznie razem z mężem na każde ich zawołanie, ale prawda jest taka , że jesteśmy dobrzy tylko wtedy kiedy mają z nas korzyśc. To mnie tak bardzo ruszyło , a teraz zaczeli wymagac pomocy od nas również dla mojej siostry ( bo ona sobie nie poradzi). Kurcze szlak mnie trafił. Zostawiają jej mieszkanie , praktycznie dorobek całego swojego życia i to dlatego przestaliśmy byc "wygodni". Ja kiedy wyprowadzałam sie z domu ( prawie 10 lat temu) , wzięłam ze sobą tylko to co sama sobie kupiłam za własnoręcznie zarobione pieniądze i poszłam do obcych ludzi mieszkac, bo moja kochana mamusia broniła mi nawet kromki chleba wziąc. Odwiedzałam ich tylko dlatego , że tato jest chory na epilepsję ( pozostałośc po wypadku w pracy) i nikt , ani siostra , ani matka nie udzieli mu w razie ataku pomocy ( miałam przykład kiedy byłam z Weroniką w ciąży, jedna po prostu szybko wyszła z domu mimo mojej prośby "zadzwoń po pogotowie" ,a druga stwierdziła( no co ty przecież on śpi tylko tak niespokojnie). Zapominanie kluczy to notoryczne (mam zapasowe) , więc szłam nie raz nawet bardzo póżno otwierac im drzwi. Teraz niedawno całymi dniami siedziałam na ich pośbę i czekałam na jakiś durny telefon (w tym czasie jaśnie państwo pojechali sobie na działkę odpocząc). A teraz słyszę , że mam sie nie obrażac , tylko przychodzic jak ich nie ma , bo moja siostra może w każdej chwili zacząc rodzic i mam jej pilnowac , żeby jej sie nic bie stało (bo ona jest w ciąży) , no i w raziee czego dotransportowac ją do szpitala ( ja - też w ciąży - i dodatkowo z małym dzieckiem). A telefonów to chyba jeszcze nie wynależli, sądząc po tym ich rozumowaniu , albo w ciążę zachodzą trzylatki co numeru nie umieją wykręcic. To mnie tak dobiło. Chodząc z Weroniką w ciąży w dzień terminu porodu biegłam do ojca do szpitala , nie patrzyłam na to jak się czuję , nie użalałam nad sobą , nikt sie nie pytał wtedy jak się czuję ( zresztą teraz też nikt się nawet nie zapyta) i czy mam siłę na takie biegi. Siostra nie była u ojca ani razu, matka wpadała na pięc minut, rozmowy z lekarzami zostawiała mnie, nawet kiedy zabrała go karetka , stwierdziła , że ona nie jedzie za karetką, bo się żle czuje ( ja z wielkim brzuchem pojechałam i czekałam do póżna aż sytuacja się ustabilizuje ( było zagrożenie życia taty). Nic po prostu nic z siebie nie potrafią DAC , NAWET DOBREGO SŁOWA. To mnie tak wścieka. Ja nie liczę od nich na żadną pomoc , ale uważam , że nie zasłużyłam na takie traktowanie, nie mowię tu o faworyzowaniu, bo to ,to mi szczerze mówiąc powiewa, ale o traktowaniu drugiego człowieka po ludzku.