No to moze i ja w końcu opiszę, jak to u nas było
Zacznę może od tego, że na ostatniej wizycie, moj gin powiedział mi, ze szykujemy sie do porodu, i jak nic za 2 tyg. bedzie po wszystkim
;-) co więcej stwierdził, że Tomaszek będzie miał wówczas ok 3000g, a sam poród przebiegnie szybko
wróżbita jakis, czy co?!
Mi jednak ta jego prognoza nie za bardzo pasowała, bo kilka spraw nam sie ponakładało na ten okres
życzenie miałam jedno- wytrwac do 21 lipca...
no ale, jak wiadomo, my swoje- życie swoje
Ostatni weekend w dwupaku spędziłam mega aktywnie, dosłownie smigałam jak mały helikopterek
w końcu przywieźli nam zamówione meble, więc mąż je dzielnie skręcał, po czym ja przenosiłam i układałam wszystkie nasze graty. no jednym słowem namachałam sie konkretnie.
We wtorek 14go stuknęła mi kolejna rocznica urodzin, w związku z czym od rana przewijały sie pielgrzymki bliskich znajomych, i rodziny. Niby tylko kawa i ciacho było, ale jednak nawet nie było za bardzo kiedy usiaść na czterech literach... Położyłam sie grubo po 22:00. W sumie to padłam... .
Środa też od rana intensywna, zachciało mi sie ugadywać na babskie pogaduchy z dwiema psiapsiołkami (bo i ciacho jeszcze zostało, i jakies winko :-) ). Ogólnie od pon. czulam jakis wewnętrzny niepokoj, ze jednak do przyszłego tyg. chyba nie wytrwamy hihi
Mam swiadomosc tego, ze sama jestem sobie winna, ze tak sie stało
Noc ze srody na czwartek to jedna wieeelka bezsennosc
skurcze byly tak intensywne, ze jak tylko udalo mi sie zdrzemnac, to za moment budzilam sie z bolu. Zapodałam sobie 2ie no-spy, ktore do tej pory pomagały.
Nie tym razem....
W czwartek rano, mąż wyszedł właśnie do pracy, ja wróciłam z łazienki do łóżka z nadzieją, że może teraz uda mi sie na trochę zasnąć. Tiaa...
Jak tylko sie położyłam (była godz. 7:00)i znalazłam wygodną pozycję, poczuła,/usłyszałam nagle niegłośnie pyknięcie w brzuchu...
No i w tym momencie wszystko było dla mnie jasne- pękł mi pęcherz płodowy, czyli zaczęło sie!!!!!
jakos instynktownie najszybciej jak umiałam zwlekłam się z łóżka (mając na uwadze to, żeby go nie zalać
), i podreptałam do łazienki. Wody juz sie sączyły. Zadzwoniłam więc do P., i mowie mu, że chyba dziś nie popracuje, bo sie zaczęło. Znaczy wody mi odchodzą:-) nie minęło 10min. i był już w domu
Nie zdążyłam mu powiedziec, ze spokojnie, mamy jeszcze duuuzo czasu, i nie musi sie spieszyc
Dopakowałam torbe, wskoczyłam pod prysznic, odpaliłam jeszcze kompa, zeby dac wam znac co i jak :-) i pojechalismy do szpitala. Po drodze skoczylismy jeszcze do sklepu hihi pomyslalam, ze po porodzie bede miala ochote na batoniki Corny
na izbie przyjec kilka formalnosci, przebranie sie i juz jedziemy porodówke. Tam badanie, rozwarcie na 3cm, wody dalej odchodza. Zrobiono mi leawtywe, i po jakichs 10 min zaczeły sie skurcze. Początkowo nawet lajtowe, ale z kazda chwila rozkrecały sie coraz bardziej, ze ciezko bylo ustac na nogach
. Dwie położne przez cały czas do nas zaglądały, i co jakis czas sprawdzały jak akcja postepuje. Dostalismy piłke, i od kiedy zaczęłam sie na niej bujac, akorcze tak sie nasilily, ze trudno bylo oddychac. Trwały coraz dłużej, a przerwy pomiedzy nimi byly coraz krótsze
W pewnym momencie bylo juz baaardzo ciezko, wiec P. stwierdzil, ze wsadzi mnie pod prysznic (zeby nieco ten ból złagodzić
), ale jak dla mnie efekt byl odwrotny, bo nie umialam sie spod tego prysznica wykaraskac
Ogólnie zawsze uwazalam, ze posiadam dosc wysoki prog bólu, ale to, co sie działo tego dnia, przerosło moje najsmielsze oczekiwania... :
bolało jak cholera
, i modliłam sie, zeby Mały jak najszybciej zdecydował sie wyjsc...
Na szczescie Synus był litościwy, bo jakby nie patrzec, dosc szybko nam poszlo- pirwsze regularne skurcze zaczęły sie ok. 10:00, a o 12:30 było juz po wszystkim
Sam poród nie był taki straszny, najgorzej wspominam badanie gin. podczas skurczu brrr.... istna masakra... . skurcze parte w porównaniu z wczesniejszymi to wg. mnie pikus
naciecie poczułam jako lekkie zaszczypanie, i po chwili, tj. po kilku parciach Mały był juz na mojej piersi
w tym momencie czas stanal w miejscu... to uczucie, kiedy po raz pierwszy widzisz własne dziecko, mozesz je dotknac, poczuc, przytulic... az nie potrafie znalezc odpowiednich słow... Chocby dla tego momentu warto przejsc przez ta meczarnie... .
Musze tez wspomniec o obecnosci meza podczas porodu. Otoz moj P. od samego poczatku twierdzil, ze chciałby byc ze mna. Pech chcial, ze jakis miesiac temu spotkal znajomego, ktory to rok temu został sila
wkrecony w porod rodzinny, i teraz ma uraz na psychice
mozecie sobie pewnie wyobrazic, jak to "zachecał" mojego P. do uczestnictwa ekhm...
Na szczescie kiedy przyszlo co do czego, mogłam na nim polegac w 100%. Stwierdzil, ze wg. niego nie widzial niczego, co wywołałoby obrzydzenie czy jakikolwiek uraz, a widział WSZYSTKO.
Jest bardzo zadowoony, ze byl przy narodzinach syna i mowi, ze nastepny porod
takze bez niego sie nie obedzie
Dzis mam juz swojego Synka przy sobie, a wspomnienie porodu z kazdym dniem nabiera badziej pozytywny charakter
no i wyszedł elaborat...