reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Przeprowadzę Cię na drugi brzeg - książka

Mnie, oczywiście w trosce o moje dobro, naćpali tak, że niewiedziałam co się dzieje i pamiętam tylko ból. Nie pamiętam wyglądu Synka zaraz po urodzeniu, tak szybko go zabrali na OiT, że nawet zdjęcia nie mamy. Mimo wszystko za najgorsze co mnie spotkało uważam to, że położono mnie na sali z matkami z dziećmi. Uciekłam po 2 dniach, mimo że Mały został tam jeszcze ponad 3 tygodnie, a ja mogłam razem z nim
 
reklama
Ja to rozumiem. Nie stworzyli Ci warunków, żebyś chciała zostać. Nie znam Twojej historii, ale czy to nie było tak, że zmedykalizowali Ci poród bez potrzeby i dlatego nie poszło najlepiej?
 
Ja to rozumiem. Nie stworzyli Ci warunków, żebyś chciała zostać. Nie znam Twojej historii, ale czy to nie było tak, że zmedykalizowali Ci poród bez potrzeby i dlatego nie poszło najlepiej?
Jeśli Twoja odpowiedź była do mnie to tak zmedykalizowali mi poród. Czy nie było potrzeby? Pewnie była🤷‍♀️ po 6 tygodniach w szpitalu na ciągłym wlewie antybiotyków oraz z wizją rychłego porodu doczekałam się go w 33tc. W dniu porodu KTG było już bardzo złe więc zdecydowali o wywołaniu. Nie chciałam cc więc na wiele byłam się w stanie zgodzić żeby tego uniknąć
 
Aaa, jasne. Skoro jednak mówiłaś, że nie był piękny, to podejrzewam, że mogli inaczej się z Tobą obchodzić. Czego u Ciebie zabrakło?
 
Aaa, jasne. Skoro jednak mówiłaś, że nie był piękny, to podejrzewam, że mogli inaczej się z Tobą obchodzić. Czego u Ciebie zabrakło?
Mogli mi pozwolić zmienić pozycję zamiast uziemić kilka godzin na plecach, mogli nie dociskać pellot od ktg w szczycie skurczu czy dać mniej leków.
Wyobrażałam sobie, że będę tańczyć z mężem, że urodzę w pozycji wertykalnej, że będę mogła chodzić, że nie będę podczas partych walczyć o otwarte oczy, dużo sobie wyobrażałam. Na nic mi nie pozwolili. Wiem, że już w tym szpitalu rodzić nie będę
 
To jest dla mnie niepojęte, dlaczego i po co zabrania się kobiecie czegoś, chociaż nic się na tym nie straci. Nic by szpitala nie kosztowała Twoja zmiana pozycji na przykład. Nie wiem, czy praca przy bólu, krwi, moczu i innych wydzielinach zabija w nich ludzkie odruchy? Nie chce się pomóc, ulżyć jakoś?

Powiem Wam, że po tych porodach w pandemii została we mnie nienawiść do lekarzy i pielęgniarek. Kiedyś jeszcze mówiłam, że nie wszyscy są tacy sami, ale dzisiaj w to nie wierzę. Te dobre duchy, anioły, pfff. Nie spotkałam ich tak dużo, żeby wierzyć, a jedna, dwie osoby na kilkanaście dni pobytu nie robią różnicy. Najbardziej dobija mnie ta ich zmiana, kiedy z luxmedów czy medicoverów przechodzą do szpitala państwowego i nagle uprzejma maska spada. Mają posmarowane, to są mili i życzliwi, a w szpitalu jesteś niczym. Jedyna resztka sympatii i zaufania jest we mnie tylko do psychologów - ale cóż, stety niestety nie mają oni dyplomów medycznych, więc lekarzami nie są. Medycy? Moim zdaniem pokazali w ostatnich latach swoje prawdziwe oblicza, które ukrywali kiedy szpitale były otwarte.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Nie tak dalej jak wczoraj rozmawiałam o moim styczniowym porodzie z rodzicami. Usłyszałam, że nie powinnam tego wciąż rozpamiętywać, bo najważniejsze że synek urodził się zdrowy a ja bym na siłę chciała go rodzić naturalnie a przecież wtedy mogłoby być różnie. I że mam dziękować Bogu, że wszystko tak się skończyło. Bo oni też to przeżywali.
Miałam to samo z moimi ;) i w ogóle wiele z Waszych odczuć podzielam. Zwłaszcza mnie uderzyło to, co ktoś powyżej napisał o wstydzie, że w ogóle myśli się o sobie, a nie tylko o dziecku. Tak jakby nie istniał instynkt samozachowawczy wymęczonego, pociętego organizmu:( dobrze, że jest to forum, żeby się wysprzęglić, bo w realu krzywo się patrzy na takie męczybuły jak ja :D Temu, co ja przeżyłam daleko do horrorów okołoporodowych o jakich tu na forum można wyczytać, ale i tak inaczej już patrzę na każdą matkę, z podziwem.
 
Temu, co ja przeżyłam daleko do horrorów okołoporodowych o jakich tu na forum można wyczytać, ale i tak inaczej już patrzę na każdą matkę, z podziwem.
A ja Ci powiem, że przed tą książką też miałam takie myśli, że ojoj, ta to przeżyła, gdzie ja do niej albo odwrotnie, przecież ona nie miała tak źle... Ale stwierdzam, że dobry poród to indywidualna sprawa i odczucie. Jeśli uważasz, że miałaś źle i niegodnie Cię traktowali, to tak było i też jesteś poszkodowana:(
 
Znam to podejście rodzica, może nie w kwestii porodu, ale tekst "co ja ci jestem winna, że tak się stało?" znam. Po raz kolejny sprowadzają uwagę na siebie, a to Ty byłaś w centrum wydarzeń i masz te uczucia. To o Ciebie chodzi.

Wiesz, ja cały czas przetwarzam te fragmenty, które słyszałam i myślę, że ja chyba też mam żal, że nie urodziłam naturalnie. Obie były owinięte pępowiną, więc i tak by się nie udało, ale dlaczego to było przeprowadzone w taki sposób? Z pierwszą czekanie do ostatniej chwili, a z drugą robienie ze mnie wariatki i demonstrowanie, że cesarki z zalecenia psychiatry są u nich na szarym końcu. Zawołali do mnie psycholożkę, całkiem miłą i w ogóle, ale powiedziałam jej, że dziękuję oczywiście za jej chęć rozmowy i wsparcia, ale ja potrzebuję chirurga, żeby mi wyjął dziecko, a nie rozmowy. Chcę mieć swoje dziecko i wyjść, bo czuję się jak w więzieniu. To było wtedy, kiedy szpitale były całkowicie zamknięte. Ja dodatkowo czuję, że zabrano mi radość ze wspólnego cieszenia się naszym maleństwem. Gdyby mąż mógł do mnie wejść, gdyby mógł mi pomóc w tych pierwszych chwilach, to wytrzymałabym do normalnego wypisu. Druga córka przyszła na świat o 12.29, a o 14.51 następnego dnia pamiętam, że wsiedliśmy już do auta i jechaliśmy do domu. Podpisałam wszystko, byle stamtąd wyjść. Wyśmiewały się ze mnie przy mnie, że jestem psychiczna, że mam w dupie zdrowie swojego dziecka. A ja czułam, że największym zagrożeniem dla nas są one, położne potwory.
Ta część o niemożności nacieszenia się dzieckiem też znam, niestety. U mnie było podyktowane to tym, że od początku zastanawialiśmy jak i gdzie leczyć stopy synka (sks i przywiedzenie przodostopia). Tata w drugim tygodniu życia cisnął mnie o to żebym poszła do jego znajomego ortopedy (mimo że ja cały czas powtarzałam: Krasny albo Kąpiński, Poznań albo Warszawa) i żebym umawiała wizytę. Pierwsze sześć miesięcy życia Olgusia to była jedna wielka walka o stopy i rehabilitacja. Działałam trochę jak automat i zastanawiałam się: dlaczego ja. Dlaczego najpierw biochem w styczniu a potem sks (teraz z perspektywy czasu widzę że sks to bariera dla rodziców ale nie dzieciaków i że szyna ogranicza nas a nie dzieci, ale z tym też trzeba się oswoić). Jedna z pierwszych rzeczy, jakie usłyszałam od lekarzy po cc, w czasie tych kilkunastu sekund kangurowania, to to że jest prawostronny sks, na porodówce wręcz ukrywałam się przed fizjo bo wiedziałam że nogi ma ocenić ktoś kto się zna na tej wadzie (czyli jeden z czterech lekarzy w Polsce albo Radler w Wiedniu) a nie randomowy fizjo. O dużej części personelu na porodówce i neonatologii nie chce mówić bo cisną się na usta wulgaryzmy. Wolę pamiętać o tych dobrych i tych, którzy mi pomogli.
 
reklama
Mówisz o ukrywaniu się przed jakimś tam fizjo, bo zależało Ci na tym, żeby to był specjalista od tej wady. To też rozumiem, to znaczy to ukrywanie się przed medykami z czymś. Myślę, że to się nie bierze znikąd. Doświadczenie podpowiada, że paradoksalnie w szpitalu niekoniecznie spotka nas fachowa opieka i troska. Ja miałam ze sobą prowiant, bo w cukrzycy ciążowej dawali mi takie posiłki, po których skakał cukier - no i trzy posiłki dziennie to absurd w przypadku jakiejkolwiek cukrzycy. Chodziłam też do łazienki i cichcem piłam nutridrinki dla diabetyków, żeby mieć siły.

Miałam całą torbę nie tylko nutri, ale i mleka, bo pamiętałam z pierwszego pobytu, że wydzielali mi jednorazowe mleka i komentowali, ze nie chcę karmić piersią. Chciałam przemknąć przez ten szpital niezauważona, nie zawracać im niczym głowy, ale i tak mi się dostało.
- Co pani daje temu dziecku? Skąd pani to ma?
- To moje, kupiłam do szpitala.
- Nie wolno karmić dziecka swoim mlekiem!
- Ale ona jest głodna...
- Skąd pani to niby wie?
- Po prostu wiem.
- Pfff... Odnotuję to, że pani wniosła na oddział swoje mleko, bo tak się nie robi.
Wyciągnęłam swoje po tym jak młoda wyła na cały regulator (i wyje tak do dziś w nocy na mleko), a uspokajała się i zasypiała po mleku. Ja WIEDZIAŁAM, że chodzi o mleko. Raz mówią, że powinnaś wiedzieć jako matka coś, o czym nigdy nie słyszałaś, a za chwilę karcą Twoje instynkty.

A druga córka tak trąbiła mleko, że mówiliśmy na nią "Mlekuś" :D Pierwsza faktycznie co przepisowe trzy godziny, a ta prawie ciągle.
 
Do góry