Znam to podejście rodzica, może nie w kwestii porodu, ale tekst "co ja ci jestem winna, że tak się stało?" znam. Po raz kolejny sprowadzają uwagę na siebie, a to Ty byłaś w centrum wydarzeń i masz te uczucia. To o Ciebie chodzi.
Wiesz, ja cały czas przetwarzam te fragmenty, które słyszałam i myślę, że ja chyba też mam żal, że nie urodziłam naturalnie. Obie były owinięte pępowiną, więc i tak by się nie udało, ale dlaczego to było przeprowadzone w taki sposób? Z pierwszą czekanie do ostatniej chwili, a z drugą robienie ze mnie wariatki i demonstrowanie, że cesarki z zalecenia psychiatry są u nich na szarym końcu. Zawołali do mnie psycholożkę, całkiem miłą i w ogóle, ale powiedziałam jej, że dziękuję oczywiście za jej chęć rozmowy i wsparcia, ale ja potrzebuję chirurga, żeby mi wyjął dziecko, a nie rozmowy. Chcę mieć swoje dziecko i wyjść, bo czuję się jak w więzieniu. To było wtedy, kiedy szpitale były całkowicie zamknięte. Ja dodatkowo czuję, że zabrano mi radość ze wspólnego cieszenia się naszym maleństwem. Gdyby mąż mógł do mnie wejść, gdyby mógł mi pomóc w tych pierwszych chwilach, to wytrzymałabym do normalnego wypisu. Druga córka przyszła na świat o 12.29, a o 14.51 następnego dnia pamiętam, że wsiedliśmy już do auta i jechaliśmy do domu. Podpisałam wszystko, byle stamtąd wyjść. Wyśmiewały się ze mnie przy mnie, że jestem psychiczna, że mam w dupie zdrowie swojego dziecka. A ja czułam, że największym zagrożeniem dla nas są one, położne potwory.