reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Przeprowadzę Cię na drugi brzeg - książka

G

guest-1714079215

Gość
Czy slyszałyście o tej książce, napisanej przez Panią Justynę Dąbrowską?
Nie, nie złapałam się chałupniczej pracy i marketingu szeptanego, spokojnie. Miałam dzisiaj niepotrzebnie nerwową rozmowę z zaprzysięgłą zwolenniczką kp i później zaczęłam się zastanawiać. Co mnie to w ogóle obchodzi? Ile ja jeszcze będę przeżywać jak ktoś karmi czy rodzi? I jak mogę sobie pomóc, bo chwilowo nie mogę skorzystać ze wsparcia psychologa. Przypomniało mi się, że gdzieś widziałam reklamę wydawnictwa i komentarze jakichś babek, że im ta książka pomogła uporać się z traumą po porodzie, ale nie tylko. Włączyłam audiobooka i wsiąkłam. Jedna z historii w ogóle jest prawie jak moja, różni się płeć lekarza i rodzaj znieczulenia, poza tym identyczna. Słucham i cały czas gadam do siebie, jakby do tych dziewczyn, jakbym im odpowiadała, że ja też tak miałam.

Ciągle powtarzają się zwroty "myślałam, że tak musi być", "nikt mnie o nic nie zapytał, nic nie powiedział", "chciałam tylko odrobiny wsparcia", "nie mogłam sie doprosić, żeby...", a przede wszystkim "dlaczego tak musiało być?". Z jednej strony to rozdrapuje rany, które myślałam, że zagoiłam, a z drugiej przez to rozdrapanie i słuchanie wyznań innych kobiet daje poczucie, że jestem weteranką wspólnej wojny - o urodzenie dziecka.

Jestem nawet nie w połowie, za mną dopiero kilkanaście historii o tych złych porodach (są też i piękne), ale pomyślałam, że poruszę tutaj ten temat. Niech dla odmiany wpadnie tu coś pożytecznego :)
 
reklama
Ta pozycja chyba wpadnie na moją listę do przeczytania. Nie mam traumy po porodzie ale nie był on ani piękny, ani dobry. Może jak przeczytam tę książkę to przestanę zamęczać otoczenie tym co mi się przydarzyło
 
Czy slyszałyście o tej książce, napisanej przez Panią Justynę Dąbrowską?
Nie, nie złapałam się chałupniczej pracy i marketingu szeptanego, spokojnie. Miałam dzisiaj niepotrzebnie nerwową rozmowę z zaprzysięgłą zwolenniczką kp i później zaczęłam się zastanawiać. Co mnie to w ogóle obchodzi? Ile ja jeszcze będę przeżywać jak ktoś karmi czy rodzi? I jak mogę sobie pomóc, bo chwilowo nie mogę skorzystać ze wsparcia psychologa. Przypomniało mi się, że gdzieś widziałam reklamę wydawnictwa i komentarze jakichś babek, że im ta książka pomogła uporać się z traumą po porodzie, ale nie tylko. Włączyłam audiobooka i wsiąkłam. Jedna z historii w ogóle jest prawie jak moja, różni się płeć lekarza i rodzaj znieczulenia, poza tym identyczna. Słucham i cały czas gadam do siebie, jakby do tych dziewczyn, jakbym im odpowiadała, że ja też tak miałam.

Ciągle powtarzają się zwroty "myślałam, że tak musi być", "nikt mnie o nic nie zapytał, nic nie powiedział", "chciałam tylko odrobiny wsparcia", "nie mogłam sie doprosić, żeby...", a przede wszystkim "dlaczego tak musiało być?". Z jednej strony to rozdrapuje rany, które myślałam, że zagoiłam, a z drugiej przez to rozdrapanie i słuchanie wyznań innych kobiet daje poczucie, że jestem weteranką wspólnej wojny - o urodzenie dziecka.

Jestem nawet nie w połowie, za mną dopiero kilkanaście historii o tych złych porodach (są też i piękne), ale pomyślałam, że poruszę tutaj ten temat. Niech dla odmiany wpadnie tu coś pożytecznego :)

Brakuje mi reakcji "przytulam" 🥺

Season 10 Hug GIF by Friends
 
Ta pozycja chyba wpadnie na moją listę do przeczytania. Nie mam traumy po porodzie ale nie był on ani piękny, ani dobry. Może jak przeczytam tę książkę to przestanę zamęczać otoczenie tym co mi się przydarzyło
Chyba nie trzeba mieć jakiejś szczególnej traumy, żeby to przeczytać lub posłuchać i poczuć ulgę :) Często brakuje nam przestrzeni, żeby się wypowiedzieć. A na pewno brakuje nam odpowiedzi na pytanie - dlaczego to tak wyglądało?

Właśnie ja też miałam takie wrażenie i przestałam o tym mówić. Dzisiaj pomyślałam sobie, że może dlatego tak często się udzielam i wywalam swoją frustrację tym wszystkim co się działo, bo nie miałam jak tego przepracować.

Widziałam wiele wpisów dziewczyn po nieprzyjemnych albo ciężkich porodach, więc poruszyłam temat tej książki. Dobrze, że ktoś ją napisał.
 
Nie tak dalej jak wczoraj rozmawiałam o moim styczniowym porodzie z rodzicami. Usłyszałam, że nie powinnam tego wciąż rozpamiętywać, bo najważniejsze że synek urodził się zdrowy a ja bym na siłę chciała go rodzić naturalnie a przecież wtedy mogłoby być różnie. I że mam dziękować Bogu, że wszystko tak się skończyło. Bo oni też to przeżywali.

Na razie czytałam książkę fragmentami, ale też uważam że to ważna pozycja i dobrze że jest przestrzeń na to żeby jednak wywalić z siebie to, co ciągle nas boli. Bo boli, mimo że ja też się cieszę że Olgus jest zdrowy i sama cesarkę wspominam dobrze.
 
Myślę, że powinno się przestać używać tego zwrotu "najważniejsze, że z dzieckiem wszystko dobrze". Oczywiście, że to jest najważniejsze, ale to przecież nie jedyny aspekt tego całego przeżycia. A co z nowonarodzoną mamą? Jak ona się czuje? Ludzie nawet jak zadają to pytanie, to chyba pytają tylko o to czy przeżyła. Żyje, to okej, już nie ma co dalej drążyć. Bo jak odpowiesz, że miałaś szyte krocze, że cesarka ma komplikacje, że boisz się jak dalej będzie, że w szpitalu zrobili z Ciebie zero, itp. - to co słyszysz? "No ale najważniejsze, że dziecko jest zdrowe." Ja miałam wtedy ochotę krzyknąć "Ale ja mam ochotę wyskoczyć przez okno, co ze mną?!" To takie pocieszenie jak do mamy, która straciła dziecko, że jeszcze zajdzie w ciążę. No i? Zajdzie, ale straty nie zapomni.

Ano i jeszcze to, że ktoś też przeżywał. Moja mama ma tendencję do takich tekstów. Ja też się martwiłam, już daj spokój, bo JA nie chcę o tym pamiętać. I znowu jesteśmy spychane na sam koniec.

Powiem Wam, że otworzyło to we mnie ranę, ale tym razem chcę o tym gadać. Nie wiem czy dzisiaj, ale na pewno niedługo napiszę do autorki maila, bo we wstępie mówiła, żeby się z nią śmiało kontaktować. Poczułam, że ktoś mnie wysłucha, a zresztą nawet jeśli nie, to ktoś mi dał znać, że mogę to wszystko na niego "wylać" i jest to chciane. Może to jest początek procesu leczenia tej rany...

Słucham teraz hałasu moich córek po przedszkolu i przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl, jeszcze jedno błędne założenie ludzi, z którymi rozmawiamy. Oni często myślą, że przez ten okropny poród albo pobyt na położniczym mamy jakieś brzydkie uczucia do swoich dzieci. Przecież to nie tak! Uwielbiam każdy milimetr ciałek moich córek, są śliczne, mądre, kochane i w ogóle najpiękniejsze :D Ja nie mam z NIMI złych doświadczeń, a ze szpitalem, w którym przyszły na świat. Okropne doświadczenia i ból to nie to samo co odrzucenie swojego dziecka.
 
Myślę, że powinno się przestać używać tego zwrotu "najważniejsze, że z dzieckiem wszystko dobrze". Oczywiście, że to jest najważniejsze, ale to przecież nie jedyny aspekt tego całego przeżycia. A co z nowonarodzoną mamą? Jak ona się czuje? Ludzie nawet jak zadają to pytanie, to chyba pytają tylko o to czy przeżyła. Żyje, to okej, już nie ma co dalej drążyć. Bo jak odpowiesz, że miałaś szyte krocze, że cesarka ma komplikacje, że boisz się jak dalej będzie, że w szpitalu zrobili z Ciebie zero, itp. - to co słyszysz? "No ale najważniejsze, że dziecko jest zdrowe." Ja miałam wtedy ochotę krzyknąć "Ale ja mam ochotę wyskoczyć przez okno, co ze mną?!" To takie pocieszenie jak do mamy, która straciła dziecko, że jeszcze zajdzie w ciążę. No i? Zajdzie, ale straty nie zapomni.

Ano i jeszcze to, że ktoś też przeżywał. Moja mama ma tendencję do takich tekstów. Ja też się martwiłam, już daj spokój, bo JA nie chcę o tym pamiętać. I znowu jesteśmy spychane na sam koniec.

Powiem Wam, że otworzyło to we mnie ranę, ale tym razem chcę o tym gadać. Nie wiem czy dzisiaj, ale na pewno niedługo napiszę do autorki maila, bo we wstępie mówiła, żeby się z nią śmiało kontaktować. Poczułam, że ktoś mnie wysłucha, a zresztą nawet jeśli nie, to ktoś mi dał znać, że mogę to wszystko na niego "wylać" i jest to chciane. Może to jest początek procesu leczenia tej rany...

Słucham teraz hałasu moich córek po przedszkolu i przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl, jeszcze jedno błędne założenie ludzi, z którymi rozmawiamy. Oni często myślą, że przez ten okropny poród albo pobyt na położniczym mamy jakieś brzydkie uczucia do swoich dzieci. Przecież to nie tak! Uwielbiam każdy milimetr ciałek moich córek, są śliczne, mądre, kochane i w ogóle najpiękniejsze :D Ja nie mam z NIMI złych doświadczeń, a ze szpitalem, w którym przyszły na świat. Okropne doświadczenia i ból to nie to samo co odrzucenie swojego dziecka.
U mnie jest jeszcze o tyle trudniej, że mój tata jest lekarzem i mam wrażenie, że bierze pewne rzeczy „do siebie” - w sensie tak jakby JEGO ktoś o coś oskarżał a to, że moja położna chciała pozwolić mojemu mężowi zmierzyć mi rozwarcie, bo mu na gębę uwierzyła że jest ratmedem (jest ale to inna historia), że jedynym naturalnym sposobem radzenia sobie z bólem było to, że kazała mi iść po prysznic żeby zmyć makijaż i się ogarnąć a potem stawać na palcach na skurczu, to że nawet nie chciała mi zmierzyć rozwarcia przed zzo i dopiero anestezjolodzy jej kazali… ja do dziś mam wrażenie, że ktoś mi odebrał coś ważnego, nawet jeśli serio moją cesarkę zawsze będę wspominać z szerokim uśmiechem - dzięki świetnemu zespołowi, ktory mnie operował i był szczęściem w nieszczęściu.
 
Myślę, że powinno się przestać używać tego zwrotu "najważniejsze, że z dzieckiem wszystko dobrze". Oczywiście, że to jest najważniejsze, ale to przecież nie jedyny aspekt tego całego przeżycia. A co z nowonarodzoną mamą? Jak ona się czuje? Ludzie nawet jak zadają to pytanie, to chyba pytają tylko o to czy przeżyła. Żyje, to okej, już nie ma co dalej drążyć. Bo jak odpowiesz, że miałaś szyte krocze, że cesarka ma komplikacje, że boisz się jak dalej będzie, że w szpitalu zrobili z Ciebie zero, itp. - to co słyszysz? "No ale najważniejsze, że dziecko jest zdrowe." Ja miałam wtedy ochotę krzyknąć "Ale ja mam ochotę wyskoczyć przez okno, co ze mną?!" To takie pocieszenie jak do mamy, która straciła dziecko, że jeszcze zajdzie w ciążę. No i? Zajdzie, ale straty nie zapomni.

Ano i jeszcze to, że ktoś też przeżywał. Moja mama ma tendencję do takich tekstów. Ja też się martwiłam, już daj spokój, bo JA nie chcę o tym pamiętać. I znowu jesteśmy spychane na sam koniec.

Powiem Wam, że otworzyło to we mnie ranę, ale tym razem chcę o tym gadać. Nie wiem czy dzisiaj, ale na pewno niedługo napiszę do autorki maila, bo we wstępie mówiła, żeby się z nią śmiało kontaktować. Poczułam, że ktoś mnie wysłucha, a zresztą nawet jeśli nie, to ktoś mi dał znać, że mogę to wszystko na niego "wylać" i jest to chciane. Może to jest początek procesu leczenia tej rany...

Słucham teraz hałasu moich córek po przedszkolu i przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl, jeszcze jedno błędne założenie ludzi, z którymi rozmawiamy. Oni często myślą, że przez ten okropny poród albo pobyt na położniczym mamy jakieś brzydkie uczucia do swoich dzieci. Przecież to nie tak! Uwielbiam każdy milimetr ciałek moich córek, są śliczne, mądre, kochane i w ogóle najpiękniejsze :D Ja nie mam z NIMI złych doświadczeń, a ze szpitalem, w którym przyszły na świat. Okropne doświadczenia i ból to nie to samo co odrzucenie swojego dziecka.
Przypomniało mi się, jak krótko po porodzie zadzwoniła do mnie bliska osoba zapytać, jak tam? Zaznaczę, że nie była to nasza pierwsza rozmowa po porodzie. I gdy zaczęłam mówić o swoim samopoczuciu, przerwała mi niecierpliwie "ok, a co z dzieckiem?". Poczułam wtedy najpierw wstyd - że pomyślałam w pierwszej kolejności o sobie, nie dziecku, później - żal, że zrobiłam się przezroczysta i dla nikogo nie jest ważne, jak się czuję.
 
Znam to podejście rodzica, może nie w kwestii porodu, ale tekst "co ja ci jestem winna, że tak się stało?" znam. Po raz kolejny sprowadzają uwagę na siebie, a to Ty byłaś w centrum wydarzeń i masz te uczucia. To o Ciebie chodzi.

Wiesz, ja cały czas przetwarzam te fragmenty, które słyszałam i myślę, że ja chyba też mam żal, że nie urodziłam naturalnie. Obie były owinięte pępowiną, więc i tak by się nie udało, ale dlaczego to było przeprowadzone w taki sposób? Z pierwszą czekanie do ostatniej chwili, a z drugą robienie ze mnie wariatki i demonstrowanie, że cesarki z zalecenia psychiatry są u nich na szarym końcu. Zawołali do mnie psycholożkę, całkiem miłą i w ogóle, ale powiedziałam jej, że dziękuję oczywiście za jej chęć rozmowy i wsparcia, ale ja potrzebuję chirurga, żeby mi wyjął dziecko, a nie rozmowy. Chcę mieć swoje dziecko i wyjść, bo czuję się jak w więzieniu. To było wtedy, kiedy szpitale były całkowicie zamknięte. Ja dodatkowo czuję, że zabrano mi radość ze wspólnego cieszenia się naszym maleństwem. Gdyby mąż mógł do mnie wejść, gdyby mógł mi pomóc w tych pierwszych chwilach, to wytrzymałabym do normalnego wypisu. Druga córka przyszła na świat o 12.29, a o 14.51 następnego dnia pamiętam, że wsiedliśmy już do auta i jechaliśmy do domu. Podpisałam wszystko, byle stamtąd wyjść. Wyśmiewały się ze mnie przy mnie, że jestem psychiczna, że mam w dupie zdrowie swojego dziecka. A ja czułam, że największym zagrożeniem dla nas są one, położne potwory.
 
reklama
Przypomniało mi się, jak krótko po porodzie zadzwoniła do mnie bliska osoba zapytać, jak tam? Zaznaczę, że nie była to nasza pierwsza rozmowa po porodzie. I gdy zaczęłam mówić o swoim samopoczuciu, przerwała mi niecierpliwie "ok, a co z dzieckiem?". Poczułam wtedy najpierw wstyd - że pomyślałam w pierwszej kolejności o sobie, nie dziecku, później - żal, że zrobiłam się przezroczysta i dla nikogo nie jest ważne, jak się czuję.
Dokładnie tak. Bo co powiesz, co zrobisz? Odpowiesz "ale ja też jestem ważna"? Nie, bo od razu pomyślą, że jesteś egoistką, nie cieszysz się z dziecka i tak dalej...
 
Do góry