U nas Cesarka.
2tygodnie przed terminem, w sobotę 25 czerwca, równo o 5 rano poczułam w łóżku jakbym się nagle posikała.
Wyszłam z łóżka i od ranu odeszły całe wody, jak z wanny z której od spodu wyjmie się korek
Mąż zbierał się akurat do pracy, tyle co miał już wychodzić.
Gdy krzyknęłam że wody mi lecą i zobaczył tę powódź w sypialni to rzucił mi ręczniki pod nogi i pytał co robić, co pakować, jedziemy !
Ja mówię że na spokojnie, nie mam żadnych skurczy . Po 15minutach już był pierwszy skurcz, potem drugi.
Ubrałam się, mąż poznosił wszystko do auta, jedziemy.
Pamiętam doskonale że tyle co z bramy wyjechaliśmy, a mnie miało na fotelu poskręcać z bólu
Skurcze były co 5-7minut, trasę do szpitala która trwa godzinę przejechaliśmy w pół godziny.
Na miejscu skurcze miałam już co 3minuty.
Od razu wzięli mnie do zabiegowego, usg, badania, mówię że mam skierowanie na cc bo mały ułożony miednicowo no ale muszą sprawdzić- fakt.
Pytania o choroby, czy przyjmuje leki, na co jestem uczulonoa ... a mnie przy skurczach wykręcało
Jedziemy na salę.
Pamietam, że była dyskusja bo akurat mieli brać inną pacjentkę na cc, ale jedna stwiwrdziła że tamtej nic się nie dzieje a ja tu rodzę na całego.
Wózek -stół- winda- sala - golenie- podpisywanie papierów na różne zgody i upoważnienia - skurcz za skurczem
- Pani Anestezjolog stojąca za moją głową i rycząca na położne i pielęgniarki że ona musi mnie JUŻ uspać! - maska ...
Halo, słyszy mnie Pani ? Wyjmiemy rurkę, ma Pani zdrowego synka
Od odejścia wód do porodu minęły 2h.
Jak potem usłyszałam ... gdyby nie to że mały leżał miednicowo to bym w samochodzie pod szpitalem urodziła