Czytam Wasze posty Kobitki i praktycznie wszystkie takie same.. Takie same smutne.
Też straciłam dzieciątko.
Zwykła wizyta u ginekologa. Rutyna. Zero powodów do niepokoju. Poszłam szczęśliwa że zaraz usłyszę serduszko. Trzy sekundy ciszy lekarza, wiedziałam już że jest źle. I wtedy usłyszałam to co wiele z Was, "przykro mi, nie slysze tętna dziecka. To musiało stać się wczoraj wieczorem, dzisiaj w nocy".
Później potoczyło się szybko. Następnego dnia łyżeczkowanie. O 13 przyjechałam. O 13:30 było już po wszystkim. Łącznie dwie godziny w klinice i powrót do domu z niewyobrażalnym uczuciem pustki.
Byłam zła. Na siebie że coś zrobiłam źle. Na świat że wokół tyle kobiet w ciąży, z wózkami, a ja? A ja dostałam od świata *****.
Z drugiej strony tłumaczyłam sobie że może jednak dzieciątko było bardzo chore. Że to jednak nie moja wina. Bo przecież wiadomo wybrałam najlepszego ginekologa w mieście, najlepsza prywatną klinikę. Chciałam dać temu dziecko wszystko.
A jedyne co mi po nim zostało to ostatnie zdjęcie i rachunek 3 tysiące za łyżeczkowanie.
I złość. I żal. I uczucie niesprawiedliwości. Że jestem zdrowa, bez nałogów, dobrze się odżywiam, stać mnie na powiększenie rodziny. A jednak nie było mi to dane. A tyle dzieci rodzi się w patologii, niechcianych, z promilami we krwi. Złość jest jednak najpotężniejszym uczuciem. I z tym nie mogę sobie poradzić.
Powodzenia Wam dziewczyny. Życie jest bardzo niesprawiedliwe. Jednak cały czas mam nadzieję że każda z Nas wreszcie przytuli swojego skarbeńka. :*
Jedyne co w tej sytuacji jest dla mnie pocieszeniem to szybka reakcja mojego lekarza. Nie wyobrażam sobie czekać aż akcja poronienia zaczęła by się w domu. I musiałabym spuscic wodę w kibelku. Miałabym traume do końca życia.
Też straciłam dzieciątko.
Zwykła wizyta u ginekologa. Rutyna. Zero powodów do niepokoju. Poszłam szczęśliwa że zaraz usłyszę serduszko. Trzy sekundy ciszy lekarza, wiedziałam już że jest źle. I wtedy usłyszałam to co wiele z Was, "przykro mi, nie slysze tętna dziecka. To musiało stać się wczoraj wieczorem, dzisiaj w nocy".
Później potoczyło się szybko. Następnego dnia łyżeczkowanie. O 13 przyjechałam. O 13:30 było już po wszystkim. Łącznie dwie godziny w klinice i powrót do domu z niewyobrażalnym uczuciem pustki.
Byłam zła. Na siebie że coś zrobiłam źle. Na świat że wokół tyle kobiet w ciąży, z wózkami, a ja? A ja dostałam od świata *****.
Z drugiej strony tłumaczyłam sobie że może jednak dzieciątko było bardzo chore. Że to jednak nie moja wina. Bo przecież wiadomo wybrałam najlepszego ginekologa w mieście, najlepsza prywatną klinikę. Chciałam dać temu dziecko wszystko.
A jedyne co mi po nim zostało to ostatnie zdjęcie i rachunek 3 tysiące za łyżeczkowanie.
I złość. I żal. I uczucie niesprawiedliwości. Że jestem zdrowa, bez nałogów, dobrze się odżywiam, stać mnie na powiększenie rodziny. A jednak nie było mi to dane. A tyle dzieci rodzi się w patologii, niechcianych, z promilami we krwi. Złość jest jednak najpotężniejszym uczuciem. I z tym nie mogę sobie poradzić.
Powodzenia Wam dziewczyny. Życie jest bardzo niesprawiedliwe. Jednak cały czas mam nadzieję że każda z Nas wreszcie przytuli swojego skarbeńka. :*
Jedyne co w tej sytuacji jest dla mnie pocieszeniem to szybka reakcja mojego lekarza. Nie wyobrażam sobie czekać aż akcja poronienia zaczęła by się w domu. I musiałabym spuscic wodę w kibelku. Miałabym traume do końca życia.