reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Poród Na Wesoło

reklama
To ja miałam śmieszna sytuację a bardziej mąż jak już dziecko się urodziło poszedł za pielęgniarka bo mieli myc dziecko i po szła tam tez moja mam a pielęgniarka pyta się męża "czy to ktoś z rodziny " a mąż na to : nie to tylko teściowa "
Wygrał [emoji1787]
 
Jak tu cicho na tym wątku [emoji848] [emoji85]

10 miesięcy minęło, więc łatwiej mi się pośmiać z mojego przypadku :)

Pod koniec ciąży byłam w szpitalu - nadciśnienie trudne do zbicia i cukrzyca ciążowa. I oczywiście „ohesujakjachcejuzurodzic” się włączyło pod koniec, więc każdy dzień czekania był okropny (wstawanie po 4 razy w nocy na siku - niech to już w końcu się skończy [emoji23][emoji23][emoji23][emoji23]).
W szpitalu uniwersyteckim czasami nawet po kilka razy dziennie przychodzili studenci ćwiczyć na mnie „chwyty Leopolda”, jak że po terminie porodu byłam idealnym obiektem do ćwiczeń. Przez pierwsze dwa dni nawet nie miałam nic przeciwko, ale po tygodniu poczułam się już jak szczurek w laboratorium - tym bardziej, że ja tu ze wskazaniami do wywołania, a oni mi nic nie wywołują! No jak to!
Dodam, że ze szpitalnych posiłków nic nie jadłam, ponieważ skomplikowane wymagania mojej diety były dla nich nie do pokonania (celiakia+wege+cukrzycowa), więc pół lodówki było moje - sałatki na śniadanie, obiad i kolację :)

To plus hormony plus to, że koleżanka z sali już urodziła.. no nie, tak nie może być - wypisuję się na żądanie :D

Pierwszy dzień w domu to jak wyjście na wolność po 20 latach odsiadki! Eh... tak bardzo już chciałam być „po wszystkim”..
Na następny dzień zgłosiłam się do innego szpitala, gdzie w końcu coś zaczęło się działać - balonik, następny dzień oxy i rodziiiimyyyy [emoji7]

Mąż umówiony - na 12 ma „jak coś” być.
O 8 oxy. O 9 „cośtamcośtam” nieregularnego się pojawiło, ale bardzo słabe. Więc ja na porodówce sobie czytam książkę podpięta do ktg.
O 10 o, coś się dzieje, to już jak takie moje delikatnie okresowe bóle, wchodzą regularniej co 2-3min. Położna mówi, że dzisiaj urodzę, ja z uśmiechem odpowiadam jej „super!”, ale mężowi piszę „kochanie, dzisiaj mała będzie z nami, ale nie spiesz się, to się powolutku rozkręca, bądź ok.15..” [emoji23] taaaak.....

O 11 zaczęły się krzyżowe.
Cholercia... wołam znieczulenie!
Rozwarcie na 3cm, a to już tak boli??!!
A gdzie do tego najgorszego 7cm!!??
Ok.11:30 zaczynam się drzeć z bólu, oczywiście dzwonię do męża, wydzieram się do słuchawki „przyjedź, to juuuuż, ja rooodzę, potrzebuję Cię tuuu” a to wszystko z godnym pozazdroszczenia growlowym wydarciem. Mąż mój więc mówi spokojnie, że już się zbiera.

Ah, pisałam, że to 11.11, a szpital na drugim końcu miasta? [emoji23]

I tak się wydzieram oczekując na znieczulenie, gdy przychodzi lekarka, rozwarcie jest już na 6cm. Mam iść pod prysznic, żeby umyć plecy przed wkłuciem - nie daję rady, bo skurcz za skurczem... zaglądają po 5min - 8cm, znieczulenie nie ma już sensu. O 12:30 jest już pełne rozwarcie i zaczęły się parte.

Ups. Zapomniałam poprosić o lewatywkę przed...

Więc siłuję się ze swoją psychiką, no bo parte wypierają nie tylko dziecko [emoji23]
Żadna pozycja nie jest ok..
Mąż w końcu dociera, zdyszany, zbiegany, kierował się za głosem rodem z egzorcyzmów i trafił :)
Najśmieszniejsze, że nie potrzebowałam jego dotyku, który wręcz mnie drażnił, ale samej jego obecności (niech widzi przez co muszę przechodzić! :D )
Parte trochę potrwały, w końcu po nacięciu dwa razy i dziecię wyszło :) z pięknymi długimi rzęsami po tatusiu [emoji7]

Poród całkowicie z oxy bez znieczulenia jest do przeżycia :D
Tylko zakupcie personelowi i osobie towarzyszącej zatyczki :)) ;)
 
To u mnie też się usmielismy po wszystkim.
W szkole rodzenia mówili, że pierwszy poród trwa ok 12 godzin więc nie trzeba się spieszyć (mój drugi, wtedy jeszcze partnera pierwszy).
Trafiłam do szpitala że skurczami i małym rozwarciem no i mnie zostawili jako, że to była końcówka 35 tygodnia.
Codziennie jakieś skurcze, czop odchodził, partner już się śmiał, że nie mogę się coś zdecydować. Aż po 5 dniach leżenia w szpitalu odeszły wody po 5 rano. Dzwonię do partnera żeby się szykował, dzwonił po dziadka i został z synem i potem zawiózł go do przedszkola. No ok ok.
O 6 byłam na porodówce i skurcze miałam mega bolesne zaraz po odejściu wód. Leżę podpięta pod ktg, proszę położna o tel. Bo poród rozkręca się blyskawicznie, dzwonię do partnera, pytam gdzie jest, no spokojnie, już się zbiera, a jakie ubrania młodemu naszykować? A o której ma śniadanie? Na którą dziadek ma zawieźć do przedszkola? A ja czuję nadchodzący kolejny skurcz wydarłam się na niego, że chyba sobie zartuje, że teraz takie pytania zadaje, i że ma się streścić jak chce zdążyć na poród córki.
Przyjechał , chwilę posiedział o zaraz były parte. 10 minut i mała leżała na brzuchu.
W domu jak wróciłam i przyszli teście to się dowiedzieliśmy że partner jeszcze o 6 rano jajecznicę sobie robił, bo przecież w szkole rodzenia mówili, że nie trzeba się spieszyć. 😂
 
reklama
Do góry