Jak tu cicho na tym wątku [emoji848] [emoji85]
10 miesięcy minęło, więc łatwiej mi się pośmiać z mojego przypadku
Pod koniec ciąży byłam w szpitalu - nadciśnienie trudne do zbicia i cukrzyca ciążowa. I oczywiście „ohesujakjachcejuzurodzic” się włączyło pod koniec, więc każdy dzień czekania był okropny (wstawanie po 4 razy w nocy na siku - niech to już w końcu się skończy [emoji23][emoji23][emoji23][emoji23]).
W szpitalu uniwersyteckim czasami nawet po kilka razy dziennie przychodzili studenci ćwiczyć na mnie „chwyty Leopolda”, jak że po terminie porodu byłam idealnym obiektem do ćwiczeń. Przez pierwsze dwa dni nawet nie miałam nic przeciwko, ale po tygodniu poczułam się już jak szczurek w laboratorium - tym bardziej, że ja tu ze wskazaniami do wywołania, a oni mi nic nie wywołują! No jak to!
Dodam, że ze szpitalnych posiłków nic nie jadłam, ponieważ skomplikowane wymagania mojej diety były dla nich nie do pokonania (celiakia+wege+cukrzycowa), więc pół lodówki było moje - sałatki na śniadanie, obiad i kolację
To plus hormony plus to, że koleżanka z sali już urodziła.. no nie, tak nie może być - wypisuję się na żądanie
Pierwszy dzień w domu to jak wyjście na wolność po 20 latach odsiadki! Eh... tak bardzo już chciałam być „po wszystkim”..
Na następny dzień zgłosiłam się do innego szpitala, gdzie w końcu coś zaczęło się działać - balonik, następny dzień oxy i rodziiiimyyyy [emoji7]
Mąż umówiony - na 12 ma „jak coś” być.
O 8 oxy. O 9 „cośtamcośtam” nieregularnego się pojawiło, ale bardzo słabe. Więc ja na porodówce sobie czytam książkę podpięta do ktg.
O 10 o, coś się dzieje, to już jak takie moje delikatnie okresowe bóle, wchodzą regularniej co 2-3min. Położna mówi, że dzisiaj urodzę, ja z uśmiechem odpowiadam jej „super!”, ale mężowi piszę „kochanie, dzisiaj mała będzie z nami, ale nie spiesz się, to się powolutku rozkręca, bądź ok.15..” [emoji23] taaaak.....
O 11 zaczęły się krzyżowe.
Cholercia... wołam znieczulenie!
Rozwarcie na 3cm, a to już tak boli??!!
A gdzie do tego najgorszego 7cm!!??
Ok.11:30 zaczynam się drzeć z bólu, oczywiście dzwonię do męża, wydzieram się do słuchawki „przyjedź, to juuuuż, ja rooodzę, potrzebuję Cię tuuu” a to wszystko z godnym pozazdroszczenia growlowym wydarciem. Mąż mój więc mówi spokojnie, że już się zbiera.
Ah, pisałam, że to 11.11, a szpital na drugim końcu miasta? [emoji23]
I tak się wydzieram oczekując na znieczulenie, gdy przychodzi lekarka, rozwarcie jest już na 6cm. Mam iść pod prysznic, żeby umyć plecy przed wkłuciem - nie daję rady, bo skurcz za skurczem... zaglądają po 5min - 8cm, znieczulenie nie ma już sensu. O 12:30 jest już pełne rozwarcie i zaczęły się parte.
Ups. Zapomniałam poprosić o lewatywkę przed...
Więc siłuję się ze swoją psychiką, no bo parte wypierają nie tylko dziecko [emoji23]
Żadna pozycja nie jest ok..
Mąż w końcu dociera, zdyszany, zbiegany, kierował się za głosem rodem z egzorcyzmów i trafił
Najśmieszniejsze, że nie potrzebowałam jego dotyku, który wręcz mnie drażnił, ale samej jego obecności (niech widzi przez co muszę przechodzić!
)
Parte trochę potrwały, w końcu po nacięciu dwa razy i dziecię wyszło
z pięknymi długimi rzęsami po tatusiu [emoji7]
Poród całkowicie z oxy bez znieczulenia jest do przeżycia
Tylko zakupcie personelowi i osobie towarzyszącej zatyczki
)