Cześć!
Nie wiem, czy u mnie faktycznie było śmiesznie. Mi z niektórych sytuacji chce się śmiać.
Z pierwszym porodem było tak: miałam termin na akurat na naszą rocznicę ślubu, więc byłam zrelaksowana i dobrze najedzona :-) ale wcale nie liczyłam na to, że się akurat wtedy zacznie. Po prostu czekaliśmy. Już od kilku tygodni jeździliśmy ze spakowaną torbą porodową w razie czego. Tego dnia też jechaliśmy do innego miasta, więc gdy poczułam pierwszy skurcz i nastepne, regularne, co 11 minut, byłam spokojna. Mężowi powiedziałam dopiero po ponad dwóch godzinach, gdy się upewniłam, że to już to. Jednak bałam sie jechać na porodówkę, że mnie wyśmieją, że za wcześnie - a byliśmy właśnie w tym innym mieście, gdzie chciałam rodzić, także powrót do dom nie wchodził w grę. Pospacerowalismy jeszcze z godzinę (tzn. ja spacerowałam, mąż palił i gadał ze znajomymi, zaczynało już nieco boleć i jakaś dziewczyna mnie zobaczyła, przejęta spytała, czy pomóc, a ja jej na to, że nie, ja tylko rodzę. Dopiero jej przerażona mina uświadomiła mi, ze wcale nie zabrzmiało tak, jak chciałam.) 4 godziny od pierwszego skurczu byliśmy na porodówce, a tam niespodzianka - mój lekarz prowadzący i koleżanka położna. Super. Ale doktor bada, ja uśmiechnięta i on mówi, że rozwarcie 2 cm, a ja nie wyglądam na rodzącą. chyba każda z nas powie, że to najbardziej wkurzające, co można usłyszeć, gdy boli. Doktor powiedział, że tak to ja jeszcze ze dwa dni będę rodzić. W każdym bądź razie wszyscy mówili, że mąż może spokojnie jechac do domu spać. Miałam ktg, podczas którego skurcze zrobiły się już co 3 minuty, było po 23, ale skoro tak powiedzieli, to ... pojechał.
Teraz to już mnie bolało coraz mocniej, skurcze co 3, potem 2 minuty, ale po 30 sekund i koleżanka położna, która próbuje spać i mówi, że to jszcze nie to, że ból sie dopiero zacznie... Dziewczyny, jak ja się wtedy bałam.. Pewnie się już domyślacie, że to było to... Koleżanka mówi, to idź pod prysznic, ciepła woda pomoże, wchodzę, a tam leci... zimna :-/ a ze mnie krew. Wtedy mi zaczęła wierzyć, że coś się dzieje, okazało się, że jest pełne rozwarcie. Szybko na sale porodowa, ja tam ciągle myślę, że to jeszcze nie ten ból i płaczę do położnej, że się boję - jej wredny komentarz pominę tu milczeniem. 3 parcia i Córa wylądowała na brzuchu. Mąż został obudzony w czasie, gdy jechałam na sale porodową, ale dotarł, zeby oglądać Pierworodną juz po badaniu i się Skubany wywinął od porodu rodzinnego :-)
W czasie parcia krzyczałam, a położna na mnie, że mam nie krzyczeć... Potem mówi, że będzie ciąć krocze, a ja się tak wystraszyłam, ze skurcz mi przeszedł i to był najgorszy ból i krzyk z całego porodu.
Koniec końców okazało się, że ten legendarny ból nie nadszedł. Wszystko poszło szybko i niepotrzebnie mnie tak straszyli. Dziewczyny, ufajcie sobie i swojemu ciału, instynktowi. W tym czasie było kilka trudnych porodów, mi podali znieczulenie tak sobie leżałam tam, goła, brudna i zziębnięta. Przyszła salowa posprzątać i spytała, czy mnie czymś przykryć... Jak tak piszę, to brzmi trochę nieciekawie, ale poza niemiłą położną poród wspominam dobrze, bo był szybki i w sumie wcale tak nie bolało. Nacięcie miałam duże i głębokie, więc szył mnie mój lekarz prowadzący ciąże. Gdy przyszedł znieczulenie działało już super, więc nic nie czułam. Był bardzo zdziwiony, że się tak szybko znów zobaczyliśmy, ale pogadalismy sobie luźno, a on wyhafował mi tam takie dzieło, jak bym w życiu nie rodziła.
Z drugim było z kolei tak, ze ciąża była zagrożona, leżałam w sumie w trzech szpitalach. co wizytę mieliśmy nadzieję, że wytrzymam jeszcze z tydzień i ciągle było zdziwienie, że ja nadal w dwupaku chodzę :-) szczególnie jak minął tydzień 40, potem 41... Potem jechałam na ostatnią wizytę, 13 dni po terminie (dziecko było małe, łożysko ok, więc mogłam tak chodzić - zagrożenie wynikało z niewydolnej szyjki i czynności skurczowej) i juz przed poczułam te znajome skurcze, znowu co 11 minut jak za 1. razem. Niby czułam, ze to to, ale skurcze były od połowy ciąży, więc sie nie nastawiałam. Spakowałam torbę dal starszego dziecka i zostawiłam ją z mamą. U doktora rozwarcie 4 cm, ktg nic szczególnego nie pokazało, a ja już czułam coraz mocniejszy ból. Dostałam skierowanie na wywołanie (trochę moja wina, bo nie powiedziałam lekarzowi, że mi się wydaje, że rodzę) i poszłam na autobus... oczywiście i uciekł i musiałam jechać innym, potem 1 km do domu, a tu skurcze już co 5 minut, a ja myślę, że może najpierw jeszcze skoczę po jakieś lody... Rozważałam to na serio bardzo poważnie :-)
Doturlałam się na to moje ostatnie piętro, poszłam wykąpać, a tu dzwoni telefon - telemarketerka - powiedziałam jej, ze rodzę i nie będę z nia gadac - wierzycie, że zadzwoniła dwie godziny później?!
Tym razem torbę do szpitala mieliśmy już w mieście, gdzie chciałam rodzić, a tu zonk, mieszkanie zamknięte, my klucza nie mamy, co tu robic? :-) 40 minut zajęło aż mój tata otworzył, ja już skurcze co 3 minuty. Docieramy na porodówkę. Ja oczywiście uśmiechnięta i znowu słyszę Pani na pewno do porodu? Nie dla jaj... :-) To do badania. O 9 cm, to zapraszamy na łóżko porodowe, doktor mówi, że zaraz wróci. Położne się ze mnie podśmichiwały, że majtki przy przechodzeniu do pokoju obok zakładałam - komfort psychiczny przede wszystkim! Na łóżku już 10 cm. Położna super, ułożyła mnie tak, że nic nie robiłam. 8 minut i tulę córeczkę - wchodzi doktor i pyta, jak się akcja rozwija, czy juz rodzimy, a tu położna mnie już zaczęła zszywać. Było bardzo miło i sympatycznie. Zgody na wszystko podpisywałam po porodzie i przyznaję, że trochę przesadziłam i mogli być na mnie źli, ze przyszłam tak na ostatnią chwilę. A położna była fantastyczna, przy szyciu dopiero powiedziała mi, że dziecko było owinięte pępowiną, szybki poród był tu wybawieniem, jak i jej profesjonalizm.
Córa urodziła się niecałe 4 godziny po wizycie u ginekologa - gdy zadzwoniłam się pochwalić, położna z gabinetu powiedziała, że faktycznie jakoś tak dziwnie mocno mnie bolało, gdy wychodziłam z przychodni.
Jestem ciekawa, jak to będzie teraz. Mam nadzieję na równie szybki poród. Bólu się nie boję. Wszystko można wytrzymać, a jeśli nie, to są różne środki. Oba zaczęły się skurczami co 11 minut, trwały około 7 godzin (1szy od 19 do 2 a drugi od 7 do 14!), parcie 15 i 8 minut, a przy drugim obyło się bez nacięcia, jednak trochę popękałam. Teraz w brzucholu czeka chłopak, duży :-) Zobaczymy, jak będzie.
Życzę Wam wszystkim równie szybkich porodów!