reklama
u mnie nieco większa różnica bo równe dwa lata ale powiem wam że u mnie było tak:
pierwszy poród były wywoływany 9 dni po terminie - cały dzień pod kroplówką i skurcze które spodowodwały minimalne skrócenie szyjnki i rozwarcie na 0,5 cm bo podpieli mnie bez jakiegokolwiek rozwarcia, bez skróconej szyjki - no po prostu na zimno zupelnie. Potem mi dali "odpocząć" -całą noc, dzien następny i kolejna noc mialam skurcze co 20 minut ale takie znośne - wiec widac ze sie rozkręcało fajnie samo - ale niestety na następny dzien dałam sie znowu podpiąc z 1,5 cm rozwaciem i mordowałam sie 9 godzin ze skurczami tak mocnymi ze prawie tracilam przytomność, ból był taki że pół roku po porodzie jeszcze sie budziłam w nocy zlana potem ze strachu. W końcu po 15 minutach parcia urodzilam. Nacięto mnie i najgorsze ze wszystkiego wylazly mega hemoroidy. To jest chyba gorsze niż poród.
Drugi poród - szkurcze miałam od 8 miesiąca. Na początku 9 miesiąca miałam juz 1cm rozwarcie. Na kilka przed terminem skurcze pojawiały sie i znikały - były juz dosc mocne ale pozwalały mi funkcjonowac - 3 dni po terminie pojawiły sie wieczorem o 22 i juz nie chciały zniknąć. Po 1 w nocy mama mnie zaciągnela siłą na porodówke bo ja nie chcialam jeszcze jechac bo owszem te skurcze były co minut ale wcale mnie tak nie bolało jak przy pierwszym porodzie. O 2 bylam w szpitalu, zanim mnie zbadali - miałam juz 3 cm rozwarcia, zrobili ktg to zdązyła mnie sie akcja uspokoic, o 3 mnie wrzucili na porodówke no i tak sobie połaziłam do 4 mysląc po co ja tu przyjechałam przeciez nawet mnie porządnie nie boli. Potem mnie położna wrzuciła pod prysznic i dopiero tam mnie chwyciły takie skurczybyki ze jak o 5 wyszłam spod prysznica to powiedziałam połoznej ze chce na 100 % znieczulenie a ona mi na to ze mam 8 cm rozwarcia i za godzine urodze i nie ma szans. O 6 zaczeły sie parte ale nie pękł mi pęcherz a glupia połozna przez 30 minut kazała mi skakac na pilce bo stwierdziła ze dziecko nie schodzi do kanału - no a jak miało zejsc bo jak co sie później okazało była jakas wada pęcherza płodowego i na pewno by sie maly sam nie urodził!!! o 6.40 przyszla druga połozna z dziennej zmiany i jak zobaczyla sytuacje to sioe wsciekła. Mozna powiedziec ze ona uratowala zycie mojemu synkowi. Jak przebila pęcherz to wyleciały takie zielone wody ze sie zrobiła niezła panika. Na szczecie szybkie ktg wyszło dobrze i po 2 partych urodziłam młodego. Rodzil sie nieco za szybko wiec nieźle mnie pochartał - no ale jego słuszna waga 4300 tez zrobila swoje. Hemoroidy tez mnie nie omineły.
Takze podsumowujac drugi poród był duzo lepszy - krótszy - bolało mnie dwie godziny gdzie tak naprawde ta ostatnia godzina to były parte które nie miały ze tak sie wyraze ujscia bo pęcherz był jakis skórzasty i zgrubiały i połozna powiedziała ze nigdy by sam nie pękł i maly by sie po prostu udusił. Gdyby ta pierwsza połozna podeszła profesjonalnie do sprawy i przebiła pęcherz to mały urodzil by sie godzine wczesniej i nie miałby zespołu aspiracji smółki przez ktory spędzilismy 8 długich dni w szpitalu
pierwszy poród były wywoływany 9 dni po terminie - cały dzień pod kroplówką i skurcze które spodowodwały minimalne skrócenie szyjnki i rozwarcie na 0,5 cm bo podpieli mnie bez jakiegokolwiek rozwarcia, bez skróconej szyjki - no po prostu na zimno zupelnie. Potem mi dali "odpocząć" -całą noc, dzien następny i kolejna noc mialam skurcze co 20 minut ale takie znośne - wiec widac ze sie rozkręcało fajnie samo - ale niestety na następny dzien dałam sie znowu podpiąc z 1,5 cm rozwaciem i mordowałam sie 9 godzin ze skurczami tak mocnymi ze prawie tracilam przytomność, ból był taki że pół roku po porodzie jeszcze sie budziłam w nocy zlana potem ze strachu. W końcu po 15 minutach parcia urodzilam. Nacięto mnie i najgorsze ze wszystkiego wylazly mega hemoroidy. To jest chyba gorsze niż poród.
Drugi poród - szkurcze miałam od 8 miesiąca. Na początku 9 miesiąca miałam juz 1cm rozwarcie. Na kilka przed terminem skurcze pojawiały sie i znikały - były juz dosc mocne ale pozwalały mi funkcjonowac - 3 dni po terminie pojawiły sie wieczorem o 22 i juz nie chciały zniknąć. Po 1 w nocy mama mnie zaciągnela siłą na porodówke bo ja nie chcialam jeszcze jechac bo owszem te skurcze były co minut ale wcale mnie tak nie bolało jak przy pierwszym porodzie. O 2 bylam w szpitalu, zanim mnie zbadali - miałam juz 3 cm rozwarcia, zrobili ktg to zdązyła mnie sie akcja uspokoic, o 3 mnie wrzucili na porodówke no i tak sobie połaziłam do 4 mysląc po co ja tu przyjechałam przeciez nawet mnie porządnie nie boli. Potem mnie położna wrzuciła pod prysznic i dopiero tam mnie chwyciły takie skurczybyki ze jak o 5 wyszłam spod prysznica to powiedziałam połoznej ze chce na 100 % znieczulenie a ona mi na to ze mam 8 cm rozwarcia i za godzine urodze i nie ma szans. O 6 zaczeły sie parte ale nie pękł mi pęcherz a glupia połozna przez 30 minut kazała mi skakac na pilce bo stwierdziła ze dziecko nie schodzi do kanału - no a jak miało zejsc bo jak co sie później okazało była jakas wada pęcherza płodowego i na pewno by sie maly sam nie urodził!!! o 6.40 przyszla druga połozna z dziennej zmiany i jak zobaczyla sytuacje to sioe wsciekła. Mozna powiedziec ze ona uratowala zycie mojemu synkowi. Jak przebila pęcherz to wyleciały takie zielone wody ze sie zrobiła niezła panika. Na szczecie szybkie ktg wyszło dobrze i po 2 partych urodziłam młodego. Rodzil sie nieco za szybko wiec nieźle mnie pochartał - no ale jego słuszna waga 4300 tez zrobila swoje. Hemoroidy tez mnie nie omineły.
Takze podsumowujac drugi poród był duzo lepszy - krótszy - bolało mnie dwie godziny gdzie tak naprawde ta ostatnia godzina to były parte które nie miały ze tak sie wyraze ujscia bo pęcherz był jakis skórzasty i zgrubiały i połozna powiedziała ze nigdy by sam nie pękł i maly by sie po prostu udusił. Gdyby ta pierwsza połozna podeszła profesjonalnie do sprawy i przebiła pęcherz to mały urodzil by sie godzine wczesniej i nie miałby zespołu aspiracji smółki przez ktory spędzilismy 8 długich dni w szpitalu
Julisia
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 22 Maj 2009
- Postów
- 2 655
jako w pełni podwójna mamuśka mogę się teraz podzielić swoimi wrażeniami
mówią ze każdy poród jest zupełnie inny i zgadzam się z tym całkowicie, w moim przypadku wyglądało to tak:
MILENA
moje dziewczyny nie śpieszy się na świat i tak akcja porodowa z Milenką zaczęła mi się 4 dni po terminie. w niedzielę wieczorem odeszły mi wody więc pojechaliśmy do szpitala, po badaniu okazało się że mam rozwarcie zaledwie na 2 cm i zero skurczy, ale że wody odchodzą przyjęli mnie na sale przed porodową. po jakiś 2 godzinach zaczęły pojawiać się skurcze, coraz bardziej uciążliwe i bolesne, a że był to środek nocy i nie chciałam moim jęczeniem budzić dziewczyn w pokoju szwędałam się po korytarzu całą noc :/ między czasie miałam badania i pomimo coraz mocniejszych skurczy rozwarcia nadal brak. dopiero rano lekarz stwierdził że idziemy rodzić i zabrał mnie na salę do porodu rodzinnego, podłączył pod oksytocynę i czekaliśmy na akcję na co zresztą długo nie trzeba było czekać. skurcze rozpędzały się, poprosiłam położną żeby choć na trochę mnie wypieła ze wszystkich aparatur i pozwoliła pochodzić. po jakiś 15 minutach takiego chodzenia jak przyszła zaczęłam ją prosić o coś przeciwbólowego ale ona stwierdziała że najpierw musi cała oksy pójść żeby coś podać, ale zbadała mnie i okazało się że mam już 8 cm rozwarcia i zaczynamy rodzić. od tego momentu wszystko działo się błyskawicznie, ja grzecznie słuchałam położnej i męża który powtarzał z wielkim przejęciem to co położna mówiła plus jak mantrę "oddychaj oddychaj" :-) poród poszedł dość sprawnie i o 13.05 tuliłam już moje maleństwo. położna była świetna, bardzo miła kobieta, lekarza nawet nie pamiętam, ale on i tak tylko po wszystkim mnie zszywał, bo niestety mnie nacięli. tylko mój mąż stwierdził że to była masakra i strasznie krwawa akcja, ale w trakcie trzymał się dzielnie i wspierał mnie jak tylko mógł.
ELIZA
tej gwieździe też się nie spieszyło do wyjścia. pierwszy raz pojechaliśmy do szpital w 8 dni po terminie we wtorek. w ostatniej chwili zmieniliśmy szpital - wyjeżdżając od rodziców jechaliśmy na Brochów, a wylądowaliśmy w nowootwartym szpitalu gdzie pracuje mój ginek i to był strzał w dziesiatkę, bo mimo że Fuchsa nie było to powoływaliśmy się że on prowadzi ciążę i zaraz patrzyli na mnie bardziej przychylnym okiem (czyt. jak dzwoniłam to nie mieli miejsc, ale jak powiedziłąm że od niego to było niech pani przyjedzie zobaczymy co da się zrobić). na miejscu zrobili mi ktg prawidłowe ale z zerowymi skurczami i po rozmowie z lekarzem doszliśmy do wniosku że nie ma co jeszcze kłaść się do szpitala i umówiliśmy się że mam się zgłosić w czwartek i zaczniemy coś działa. grzecznie przyjechałam w czwartek, przyjęli na oddział patologii, przebadali (ktg, usg, badanie wód płodowych, krew itp) i położyli do łóżeczka. w sobotę miałam robiony test na oksytocynę czyli podłączona pod ktg podawali mi coraz to większe dawki oksytocyny i patrzyli jak reaguję, a reagowałam dobrze bo zaczęły pojawiać się coraz większe skurcze i nawet po odłączeniu oksy dalej skurcze się utrzymywały, więc pani doktor powiedziała że następnego dnia podłączą mnie na pełną dawkę i ona jest przekonana że wszystko pódzie jak należy w sobotę zabrali mnie na porodówkę i podłączyli pod oksy i tak leżałam uwięziona pod kroplówką i ktg od godz 13 do godz 21 i... NIC totalnie nic, szczerze złapałam nawet małego dołka jak słyszałam że inne pod wpływem tej kroplówki zaczynają mieć coraz lepsze skurcze a u mnie prosta krecha i perspektywa że jak nic się nie dziej to 1-2 dni przerwy i dopiero kolejne podejście... do tego na badaniu wyszło jeszcze że mam rozwarcie "tak na palec", więc jeszcze daaaleka droga ale nic na to nie poradzę. wróciłam na oddział patologii i tam ok22 znowu mnie podłączyli pod ktg, gdzie okazało się że małej tętno zaczęło wariować, bo cały czas było baaardzo wysokie - ponad 180. po jakiejś godzinie lekarka która mnie trzymała na porodówce postanowiła że mam tam wrócić na obserwację tego tętna i tak spędziłam całą noc podpięta pod ktg na porodówce, mała ok godziny 5 się uspokoiła, a tętno wróciło do normy skurczy nadal brak, więc o tak przed 7 odesłali mnie z powrotem na patologię. jak wróciłam to poszłam pod prysznic i zostałam tam jakąś godzinę bo zaczęły mi się skurcze. później troszku poleżałam w pokoju i między czasie zadzwoniłam po męża żeby przyjechał. ok8.30 zawołałam położną żechyba coś się dzieje, skurcze miałam tak co 5 min. zabrała mnie do zabiegowego i podłączyła znowu pod ktg, które w końcu coś zaczęło pokazywać, ale jak ona stwierdziła jeszcze za mało się dzieje żeby na porodówkę jechać, na szczęście w tym czasie przeszła pani dr z porodówki z moją kartą i jak usłyszała że chyba poród się u mnie zaczął to się śmiała że niemożliwe ale zbadała mnie i okazało się że mam 7-8 cm rozwarcia i mają mnie natychmiast zawieść na porodówkę. to wrzuciły mnie tylko na wózek i biegiem na porodówkę, że położna mało klapków nie pogubiła a że na porodówce pełno było to wyrzuciły jedną babeczkę z sali rodzinnej która była w lepszym stanie niż ja a mnie tam położyli od tego momentu poszło błyskawicznie. pierwsze badanie przez położną i słyszę " a to co czop odchodzi? nie to włoski!" miałam dwie wspaniałe położne które pomagały mi rewelacyjnie, a ja grzecznie się ich słuchałam i dzięki nim nie mam nacięcia, a jedynie drobniutkie pęknięcie A o 9.50 Eliza była po drugiej stronie brzuszka a jej tatuś wpadł na salę potrącając pediatrę w momencie jak już leżała cała brudna przytulona do mnie także wszyscy na sali śmiali się że to był prawie poród rodzinny
ufff ale wam popisałam...
mówią ze każdy poród jest zupełnie inny i zgadzam się z tym całkowicie, w moim przypadku wyglądało to tak:
MILENA
moje dziewczyny nie śpieszy się na świat i tak akcja porodowa z Milenką zaczęła mi się 4 dni po terminie. w niedzielę wieczorem odeszły mi wody więc pojechaliśmy do szpitala, po badaniu okazało się że mam rozwarcie zaledwie na 2 cm i zero skurczy, ale że wody odchodzą przyjęli mnie na sale przed porodową. po jakiś 2 godzinach zaczęły pojawiać się skurcze, coraz bardziej uciążliwe i bolesne, a że był to środek nocy i nie chciałam moim jęczeniem budzić dziewczyn w pokoju szwędałam się po korytarzu całą noc :/ między czasie miałam badania i pomimo coraz mocniejszych skurczy rozwarcia nadal brak. dopiero rano lekarz stwierdził że idziemy rodzić i zabrał mnie na salę do porodu rodzinnego, podłączył pod oksytocynę i czekaliśmy na akcję na co zresztą długo nie trzeba było czekać. skurcze rozpędzały się, poprosiłam położną żeby choć na trochę mnie wypieła ze wszystkich aparatur i pozwoliła pochodzić. po jakiś 15 minutach takiego chodzenia jak przyszła zaczęłam ją prosić o coś przeciwbólowego ale ona stwierdziała że najpierw musi cała oksy pójść żeby coś podać, ale zbadała mnie i okazało się że mam już 8 cm rozwarcia i zaczynamy rodzić. od tego momentu wszystko działo się błyskawicznie, ja grzecznie słuchałam położnej i męża który powtarzał z wielkim przejęciem to co położna mówiła plus jak mantrę "oddychaj oddychaj" :-) poród poszedł dość sprawnie i o 13.05 tuliłam już moje maleństwo. położna była świetna, bardzo miła kobieta, lekarza nawet nie pamiętam, ale on i tak tylko po wszystkim mnie zszywał, bo niestety mnie nacięli. tylko mój mąż stwierdził że to była masakra i strasznie krwawa akcja, ale w trakcie trzymał się dzielnie i wspierał mnie jak tylko mógł.
ELIZA
tej gwieździe też się nie spieszyło do wyjścia. pierwszy raz pojechaliśmy do szpital w 8 dni po terminie we wtorek. w ostatniej chwili zmieniliśmy szpital - wyjeżdżając od rodziców jechaliśmy na Brochów, a wylądowaliśmy w nowootwartym szpitalu gdzie pracuje mój ginek i to był strzał w dziesiatkę, bo mimo że Fuchsa nie było to powoływaliśmy się że on prowadzi ciążę i zaraz patrzyli na mnie bardziej przychylnym okiem (czyt. jak dzwoniłam to nie mieli miejsc, ale jak powiedziłąm że od niego to było niech pani przyjedzie zobaczymy co da się zrobić). na miejscu zrobili mi ktg prawidłowe ale z zerowymi skurczami i po rozmowie z lekarzem doszliśmy do wniosku że nie ma co jeszcze kłaść się do szpitala i umówiliśmy się że mam się zgłosić w czwartek i zaczniemy coś działa. grzecznie przyjechałam w czwartek, przyjęli na oddział patologii, przebadali (ktg, usg, badanie wód płodowych, krew itp) i położyli do łóżeczka. w sobotę miałam robiony test na oksytocynę czyli podłączona pod ktg podawali mi coraz to większe dawki oksytocyny i patrzyli jak reaguję, a reagowałam dobrze bo zaczęły pojawiać się coraz większe skurcze i nawet po odłączeniu oksy dalej skurcze się utrzymywały, więc pani doktor powiedziała że następnego dnia podłączą mnie na pełną dawkę i ona jest przekonana że wszystko pódzie jak należy w sobotę zabrali mnie na porodówkę i podłączyli pod oksy i tak leżałam uwięziona pod kroplówką i ktg od godz 13 do godz 21 i... NIC totalnie nic, szczerze złapałam nawet małego dołka jak słyszałam że inne pod wpływem tej kroplówki zaczynają mieć coraz lepsze skurcze a u mnie prosta krecha i perspektywa że jak nic się nie dziej to 1-2 dni przerwy i dopiero kolejne podejście... do tego na badaniu wyszło jeszcze że mam rozwarcie "tak na palec", więc jeszcze daaaleka droga ale nic na to nie poradzę. wróciłam na oddział patologii i tam ok22 znowu mnie podłączyli pod ktg, gdzie okazało się że małej tętno zaczęło wariować, bo cały czas było baaardzo wysokie - ponad 180. po jakiejś godzinie lekarka która mnie trzymała na porodówce postanowiła że mam tam wrócić na obserwację tego tętna i tak spędziłam całą noc podpięta pod ktg na porodówce, mała ok godziny 5 się uspokoiła, a tętno wróciło do normy skurczy nadal brak, więc o tak przed 7 odesłali mnie z powrotem na patologię. jak wróciłam to poszłam pod prysznic i zostałam tam jakąś godzinę bo zaczęły mi się skurcze. później troszku poleżałam w pokoju i między czasie zadzwoniłam po męża żeby przyjechał. ok8.30 zawołałam położną żechyba coś się dzieje, skurcze miałam tak co 5 min. zabrała mnie do zabiegowego i podłączyła znowu pod ktg, które w końcu coś zaczęło pokazywać, ale jak ona stwierdziła jeszcze za mało się dzieje żeby na porodówkę jechać, na szczęście w tym czasie przeszła pani dr z porodówki z moją kartą i jak usłyszała że chyba poród się u mnie zaczął to się śmiała że niemożliwe ale zbadała mnie i okazało się że mam 7-8 cm rozwarcia i mają mnie natychmiast zawieść na porodówkę. to wrzuciły mnie tylko na wózek i biegiem na porodówkę, że położna mało klapków nie pogubiła a że na porodówce pełno było to wyrzuciły jedną babeczkę z sali rodzinnej która była w lepszym stanie niż ja a mnie tam położyli od tego momentu poszło błyskawicznie. pierwsze badanie przez położną i słyszę " a to co czop odchodzi? nie to włoski!" miałam dwie wspaniałe położne które pomagały mi rewelacyjnie, a ja grzecznie się ich słuchałam i dzięki nim nie mam nacięcia, a jedynie drobniutkie pęknięcie A o 9.50 Eliza była po drugiej stronie brzuszka a jej tatuś wpadł na salę potrącając pediatrę w momencie jak już leżała cała brudna przytulona do mnie także wszyscy na sali śmiali się że to był prawie poród rodzinny
ufff ale wam popisałam...
katjusza77
szczęśliwa mama :-)
V
villandra8
Gość
Chyba się trochę boję.
Do szpitala ponad 30 km.
Syna urodziłam w 2,5h - do szpitala dojechaliśmy w sam raz na akcję porodową; na IP 7/8cm rozwarcia, kwadrans później na sali porodowej już dyszka i "rodzimy".
Lekarze powiedzieli mi wprost, że przy drugim dziecku mam jechać do szpitala jak najwczesniej, bo inaczej będziemy odbierać poród w aucie. Nawet nie przypuszczałam, że będę tam wracać po tak krótkim czasie, a po tym, co tu przeczytałam, to się zastanawiam czy w ogóle dojadę
Do szpitala ponad 30 km.
Syna urodziłam w 2,5h - do szpitala dojechaliśmy w sam raz na akcję porodową; na IP 7/8cm rozwarcia, kwadrans później na sali porodowej już dyszka i "rodzimy".
Lekarze powiedzieli mi wprost, że przy drugim dziecku mam jechać do szpitala jak najwczesniej, bo inaczej będziemy odbierać poród w aucie. Nawet nie przypuszczałam, że będę tam wracać po tak krótkim czasie, a po tym, co tu przeczytałam, to się zastanawiam czy w ogóle dojadę
ciasteczkowy potwór
Zaciekawiona BB
- Dołączył(a)
- 5 Maj 2013
- Postów
- 46
Mój drugi poród trwał 8 godzin i był dwa razy krótszy niż pierwszy. Ogólnie drugi wydał mi się lajtowy po tej pierwszej męce.
Nic się nie martw:-), obyś do szpitala zdążyła;-).
Nic się nie martw:-), obyś do szpitala zdążyła;-).
V
villandra8
Gość
He he - no ja dojechałam.
W ogóle śmiesznie było - zgodnie z przykazem lekarza, ruszyliśmy do szpitala, jak tylko COŚ się zaczęło dziać, czyli rano troszkę podkrwawiłam (czop zaczął odłazić) - no więc śniadanie (powiedziłam, że bez nigdzie się nie ruszam, bo choć mam zamiar wyrobić się przed obiadem, to nie wiadomo czy się na niego załapię).
Więc pojechaliśmy - skurczów kompletny brak (więc na IP chcieli mnie od razu na pato wysłać, ale przy badaniu się okazało, że 5cm rozwarcia i szyjka jak najbardziej do porodu). Podpięli KTG - położna przyszła i mówi, że fajnie, bo skurcze się zaczęły - ja na nią oczy jak pięć złoty: "jakie skurcze ja nic nie czuję"
No i czekaliśmy pół dnia na te skurcze (ja czytając książkę, M grając na komórce)....
jak w końcu się zaczęły, to krótkie, nieregularne (miałam np. 3 skurcze co 3-5 minut, a potem 15-20 minut nic nic nic), że jeszcze o 17:20 rozmawiałyśmy z położną o ewentualnym podaniu oxy (bo przy takich skurczach pani absolutnie nie urodzi - rowarcie 9cm), czekałam na odejście wód (przy synu odeszły krótko po pierwszym skurczu, urodziłam 2h później), no i się doczekałam....
O 17:30 wody odeszły - z pierwszym skurczem... partym. Jak się wydarłam, to od razu na salę przyszedł cały personel do porodu. Na następnym skurczu urodziłam pół główki, a o 17:40 juz tuliłam córeczkę.
Jak się wcześniej lekarka i położne trochę podkpiwały, że nastraszyłam że szybki poród, że wieloródka, a coś kiepsko mi idzie (no co miałam poradzić, jak skurczów nie było i nie było???), tak po wszytskim stwierdziły, że jak się zdecydujemy na trzecie dziecko, to najlepiej mam się kłaść do szpitala na dwa tygodnie przed terminem
W ogóle śmiesznie było - zgodnie z przykazem lekarza, ruszyliśmy do szpitala, jak tylko COŚ się zaczęło dziać, czyli rano troszkę podkrwawiłam (czop zaczął odłazić) - no więc śniadanie (powiedziłam, że bez nigdzie się nie ruszam, bo choć mam zamiar wyrobić się przed obiadem, to nie wiadomo czy się na niego załapię).
Więc pojechaliśmy - skurczów kompletny brak (więc na IP chcieli mnie od razu na pato wysłać, ale przy badaniu się okazało, że 5cm rozwarcia i szyjka jak najbardziej do porodu). Podpięli KTG - położna przyszła i mówi, że fajnie, bo skurcze się zaczęły - ja na nią oczy jak pięć złoty: "jakie skurcze ja nic nie czuję"
No i czekaliśmy pół dnia na te skurcze (ja czytając książkę, M grając na komórce)....
jak w końcu się zaczęły, to krótkie, nieregularne (miałam np. 3 skurcze co 3-5 minut, a potem 15-20 minut nic nic nic), że jeszcze o 17:20 rozmawiałyśmy z położną o ewentualnym podaniu oxy (bo przy takich skurczach pani absolutnie nie urodzi - rowarcie 9cm), czekałam na odejście wód (przy synu odeszły krótko po pierwszym skurczu, urodziłam 2h później), no i się doczekałam....
O 17:30 wody odeszły - z pierwszym skurczem... partym. Jak się wydarłam, to od razu na salę przyszedł cały personel do porodu. Na następnym skurczu urodziłam pół główki, a o 17:40 juz tuliłam córeczkę.
Jak się wcześniej lekarka i położne trochę podkpiwały, że nastraszyłam że szybki poród, że wieloródka, a coś kiepsko mi idzie (no co miałam poradzić, jak skurczów nie było i nie było???), tak po wszytskim stwierdziły, że jak się zdecydujemy na trzecie dziecko, to najlepiej mam się kłaść do szpitala na dwa tygodnie przed terminem
reklama
W moim przypadku to lepiej za wcześnie niż za późno. To chyba trochę od genów zależy. Moja prababcia urodziła trzecie przy kichnięciu i ze mnie się śmieją, że ja też tak mogę mieć. Z resztą mój gin mnie nie pocieszył bo powiedział że to możliwe. A tak na poważnie to najbardziej się boję, że popękam. A wiem że czasem to powoduje nieodwracalne zmiany... :-(
Podziel się: