to ja wam opowiem jak to z tą moją pracą. Skończyłam studia, zmieniłam pracę na tą wymarzoną- duża korporacja zajmująca się rekrutacjami, spoko wypłata, fajni ludzie. Ale w zeszłym roku przyszedł kryzys, najpier poleciała pierwsze grupa ludzi, potem druga. W firmie przestało byc fajnie, Warszawka zaczęła szaleć. Oprócz rekrutacją miałam zająć się sprzedażą, kótra mi nie w smak, kótra mnie koszmarnie stresuje. Do tego mój przełożony nie zgadzal się na pewne zmiany w zakresach obowiązków, mimo, ze połowa ludzi się u nas zwolnila, a jedna dodatkowo na l4 poszła. i doszło straszenie kryzysem i dalszymi zwolnieniami. Dlatego postanowiła zajśc w ciąże. Jestesmy 3 lata poślubie, mamy mieszkanie, umowy na czas nieokreślony, więc co innego robić, jak roboty teraz nei zmienię. No i udało się;-)
Miałam ambitny plan, że popracuje do listopada, potem że do pażdziernika. Teraz najchętniej bym ich totalnie olała, co też zrobiłam (mam 2 tygodniowią przerwę), bo jak tylko przyszłam to się zacżeło, że to co robimy z koleżanką, bo nie ma kto jest niedobrze ,ze robimy, że powinnyśmy sprzedać projekty "pożądne" (czyt. wysokofakturowe), a nei robić masówki dla TP. Do tego przyszła decyzja, że na moje miejsce szukają normalnie osoby, a nie na zastępstwo. No i moja Pani ginekolog, która twierdzi ,że w ciązy to się jest raz albo dwa razy i napradę nikt nam pomnika nie postawi za to ,że będziemy z rozwarciem jeszcze do pracy latać, a na dziecku może się to odbić. I moja siostra, która urodziła Matiego, kótry nie oddychał. Mówi, że przez te 3 minuty przypomniała sobie, każdą nadgdzinę w pracy, każdy stres i nie życzy tego nikomu. Na szczęscie wszystko było potem ok.
UFF, ale się rozpisałam. Kazda musi to sobie przemysleć, ale jak podejmie decyzje o l4 niech się nie martwi, bo dzidziuś ważniejszy, niż jakokolwiek praca.