dawidson
Początkująca w BB
- Dołączył(a)
- 5 Listopad 2010
- Postów
- 29
Witam wszystkie mamy wcześniaków. Już któryś raz zbieram się do napisania o nas - czyli o mnie i mojej córeczce. Może dzisiaj w końcu zdecyduję się to tutaj zamieścić. Ciężko mi o tym pisać bo to wszystko jest jeszcze świeże a dziecko jest cały czas w szpitalu. Nie mam też za bardzo z kim porozmawiać bo nikt w moim otoczeniu po prostu nic takiego nie przeżył. Mam wrażenie że ludzie mają problem ze mną rozmawiać, bo po prostu nie wiedzą co mi powiedzieć. A ja się coraz bardziej zamykam w sobie. Jestem zła na los, rozgoryczona i przerażona. Wczoraj był jeden z tych dni kiedy cały czas leciały mi łzy.
Moja córcia urodziła się w 30 tyg. ciąży po tym jak mnie dopadło zatrucie ciążowe. Do szpitala dostałam się w 27 tygodniu i w szpitalu już zostałam do porodu. Brałam maksymalne dawki leków, które nic właściwie mi nie dawały. W końcu łożysko zaczęło się odklejać, dzidziuś przestał rosnąć no i gdyby nie zrobili cesarki to malutka by umarła. Na szczęście tak się nie stało, ale doszło do wielu komplikacji między innymi związanych z tym cholernym zatruciem. Urodziła się z pękniętym jelitkiem i musieli ją operować, potem miała niedrożne jelitko no i znowu druga operacja - po tym ma wyłonioną stomie. Niestety na tym się nie skończyło...Okazało się, że na początku gdy była w bardzo ciężkim stanie, gdy miała zapalenie otrzewnej, sepse doszło do wylewów. Wylewy doprowadziły do wodogłowia. Jak piszę o tym to sama nie wierze, że ona to wszystko przeszła. Teraz ma założony zbiornik Rickhama i pewnie ją czeka zastawka. Modle się codziennie o cud dla mojego dziecka, jestem gotowa na walkę z chorobą, na ćwiczenia, rehabilitację, na jeżdżenie po lekarzach. Ale czy na pewno dam radę? Boję się, że oddalam się od męża, że dla drugiego dziecka nie mam cierpliwości, że to wszystko mnie przerasta. Nie mam się do kogo zwrócić o pomoc.
Moja córcia urodziła się w 30 tyg. ciąży po tym jak mnie dopadło zatrucie ciążowe. Do szpitala dostałam się w 27 tygodniu i w szpitalu już zostałam do porodu. Brałam maksymalne dawki leków, które nic właściwie mi nie dawały. W końcu łożysko zaczęło się odklejać, dzidziuś przestał rosnąć no i gdyby nie zrobili cesarki to malutka by umarła. Na szczęście tak się nie stało, ale doszło do wielu komplikacji między innymi związanych z tym cholernym zatruciem. Urodziła się z pękniętym jelitkiem i musieli ją operować, potem miała niedrożne jelitko no i znowu druga operacja - po tym ma wyłonioną stomie. Niestety na tym się nie skończyło...Okazało się, że na początku gdy była w bardzo ciężkim stanie, gdy miała zapalenie otrzewnej, sepse doszło do wylewów. Wylewy doprowadziły do wodogłowia. Jak piszę o tym to sama nie wierze, że ona to wszystko przeszła. Teraz ma założony zbiornik Rickhama i pewnie ją czeka zastawka. Modle się codziennie o cud dla mojego dziecka, jestem gotowa na walkę z chorobą, na ćwiczenia, rehabilitację, na jeżdżenie po lekarzach. Ale czy na pewno dam radę? Boję się, że oddalam się od męża, że dla drugiego dziecka nie mam cierpliwości, że to wszystko mnie przerasta. Nie mam się do kogo zwrócić o pomoc.