reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

opowieści z porodówki

Przyszła i na mnie pora, jednak nie będzie to miła opowieść...

15 maja pojechałam na KTG, koło 12:00, Oczywiście jak za każdym razem żaden skurcz się nie zapisał. Byłam pięć dni po terminie. Około 13:00 przyszła pani doktor i mówi, że prawdopodobnie dziecko jest duże i możemy poczekać jeszcze dwa dni, może coś się ruszy, ale jeżeli chcę to możemy wywołać poród dziś. Zgodziłam się, miałam nadzieję że pójdzie w miarę szybko i do północy maluszek będzie z nami, pani doktor zdążyła jeszcze zrobić mi masaż szyjki :szok: (rozwarcie miała na jeden palec). Sala porodowa była super, nowoczesna, kolorowa i stała się moim "domem na kolejne 24godziny"...
Przyszła położna i pyta czy podpisałam zgodę na ZZO, mówię, że nie bo nie było jakoś okazji porozmawiać z anestezjologiem (tu są takie przepisy, że najpierw trzeba odbyć taką rozmowę ale jakiś czas przed porodem), ona powiedziała że póki nie mam skurczy to można to jeszcze załatwić, więc poprosiłam żeby wezwała anestezjologa na wszelki wypadek chciałam podpisać zgodę.
Po pogawędce, o 14:30 podano mi pierwszy żel (przedtem lewatywka), po ok. godzince zaczęły zapisywać się skurczyki, o 18:00 odesłali mnie na kolację. O 19:00 wróciłam na KTG i tak leżałam podpięta pod maszynkę do 23:00. w międzyczasie o 20:30 podali drugi raz żel. Później przyszła położna i powiedziała że dziś nic z tego nie będzie bo skurcze za słabe, kazała mi iść spać i podała zastrzyk z tramalu żeby mnie nie bolało i żebym mogła pospać.
M. odesłałam do domu i położyłam się do łóżka, próbowałam zasnąć ale bóle mimo zastrzyku nie ustawały, przeciwnie były coraz częstsze i mocniejsze.
O 2:30 w nocy poczułam takie dziwne pyk i jak robi mi się mokro w gatkach, wstałam, poszłam do nocnej pielęgniarki a ta kazała mi iść na porodówkę. W między czasie zadzwoniłam do M. żeby przyjechał bo wody mi odeszły.
Na sali porodowej położna podpięła KTG, skurcze były dość mocne co 5-6min, ale rozwarcie tylko na palec. Zapytała czy mam ochotę poleżeć w wannie to nie będzie tak mocno bolało. Zgodziłam się, przyjechał M. i poszliśmy na salę z wanną (super-polecam), tam byłam cały czas podpięta pod KTG, między skurczami przysypiałam, było mi tak miło cieplutko...
Ok. 8:00 wyszłam z wanny i poprosiłam o ZZO bo skurcze powoli robiły się nieznośne.
Ok 9:00 Podali mi ZZO, anestezjolog wkuwał się dwa razy bo za pierwszym nie trafił :szok:, na szczęście nie bolało, spodziewałam się jakiegoś olbrzymiego bólu a tu nic.
Po godzinie dalej czułam skurcze i mówię do położnej że chyba coś jest nie tak, znieczulenie chyba nie działa. Zadzwoniła do anestezjologa, kazał podać jakąś dodatkową kroplówkę i podawać co 20 min ZZO, wtedy naprawdę nic nie czułam. ZZO podgoniło moje rozwarcie do 9cm bardzo szybko...
No a potem się zaczęło...
Ok 13:00 odeszło znieczulenie, bóle miałam takie że myślałam że wszystkich pozabijam, krzyczałam żeby podali mi znów ZZO (rurkę miałam cały czas w plecach), na co położna że nie mogą bo nie będę wiedziała kiedy przeć. Chciało mi się płakać...
Dopiero ok. 15:30 przyszła pani doktor, rozwarcie miałam pełne, kazali przeć ale nic nie szło (przy parciu bolało trochę mniej), zapytała czy zgadzam się na cesarkę bo mały utkną w kanale i dalej nie pójdzie.
To było dla mnie zbawienie. Zabrali mnie na salę operacyjną, M kazali czekać na dzidziusia na sali porodowej.
Na operacyjnej szybka akcja z cewnikiem (tytlko trochę zaszczypało), szybko narkoza.
Obudziłam się po 18:00,na sali pooperacyjnej, jakiejś pielęgniarki zapytałam tylko czy z moim synkiem wszystko ok. powiedziała że tak.
Za chwilę przyszła salowa z M żeby zabrać mnie na górę na salę, za chwilę przywieźli nam nasze słoneczko, leżałam i patrzyłam na niego bo nie mogłam się ruszyć a on chyba wiedział że jesem jego mamą bo tak fajnie na mnie patrzył... :tak:
A później to już wiecie, po tygodniu otworzył mi się brzuch w szpitalu spędziliśmy miesiąc czasu, do tej pory brzuch jest otwarty...
Mój poród trwał 24godziny, nikomu takiego nie życzę...

Dodam tylko że Oskarek urodził się 16maja 0 16:15 z wagą 4620g i 56cm długi...
 
Ostatnia edycja:
reklama
karolka... co mogę powiedzieć... dobrze, że już po, że malutka zdrowa- to jest najważniejsze. ten pobyt w szpitalu to faktycznie masakra, trzymam kciuki, aby szybko twój brzuszek się "zamknął" i było juz ok :)
 
karolka widzę,że podobnie u Ciebie się potoczyło jak u mnie.Tylko u mnie z mniejszą dawką bólu,bo z rozwarciem nie było problemu.Niestety poród jest jedną z wielu spraw które nie dają się zaplanować..
a o co chodzi z Twoim brzuchem? miałaś zakażenie?
 
karolka a ja chociaż miałam z Tobą kontakt to jak doczytałam do tego otwartego brzucha i miesiąca w szpitalu to się poryczałam:/ Bidulko byłaś dzielna i trzymaj się ciepło.

Sil przeszłaś męczarnię ale uwierz mi z czasem zapomnisz. Te nasze dzieciaczki wynagradzają nam wszystko nawet wtedy kiedy płaczą:)
 
Witam wszystkie Mamusie :)
Podczytuję Was od końca ciąży, i korzystam z rożnorakich rad (za co dziękuję), nie zawsze mam natomiast czas, żeby się podzielić na forum, tym, co u mnie słychać, i poznać bliżej. Może mam za dużo koleżanek ;) bo albo któraś wpada, albo dzwoni i ani się obejrzę, a tu starszy syn wraca ze szkoły a obiad w proszku ;)
Urodziłam Synusia 27 maja, i chcę się z Wami podzielić wrażeniami, bo czytając Wasze relacje z porodów - cierpnie mi skóra albo ryczę jak wariatka.
Niestety - w naszym chorym kraju jeszcze wiele zależy od zasobności koperty...również opieka nad rodzącą i jej komfort.
Uzgodniłam z położną, ze pojawię się w szpitalu w trakcie jej dyżuru 26 maja (termin z miesiączki) i tak zrobiłam. Spieszyło mi się, bo przytyłam 20 kg i chciałam mieć już poród za sobą, bez dodatkowych 2 tygodni oczekiwania (tyle przenosiłam pierwsze dziecko) a moja (opłacona i polecona przez dziewczynę z tego forum) położna 29 maja wyjeżdżała na 2 tygodniowy urlop.
Bez skurczy, bez rozwarcia stawiłam się na IP i padło pierwsze zdziwione pytanie: dlaczego dziś, skoro nic się nie dzieje?
Ale moja położna, Pani K. szybko przeleciała na oddział, i uzgodniła na IP: przyjmujemy, decyzją lekarza M. Zaczęła się biurokracja. Następna wzięła mnie w obroty lekarka z patologii ciąży: dlaczego jest Pani u nas dziś, skoro nic się nie dzieje? Ktoś wyjaśnił że jestem od położnej K. I tak jeszcze 2 razy podczas KTG z inną położną i USG z inną lekarką... dali mi w końcu spokój.
Pani K. (opłacona położna) obiecała, że urodzę najpóźniej następnego dnia.
Zaczęło się od założenia cewnika Folleya - podobno przestarzała metoda, ale w tym szpitalu powszechnie stosowana. Lekarka założyła więc jakąś rureczkę do szyjki, wypełnioną płynem (zabieg nie bolesny) która miała spowodować wywołanie akcji porodowej, a na pewno rozwarcie, ponieważ Pani K. ubolewała, że mam bardzo mocno ściśniętą szyjkę.
Po założenia cewnika pół dnia przespacerowałam (jakieś 4 godziny) aby pomóc akcji, ale niestety - nic się nie działo. A podobno cewnik to bardzo skuteczna metoda, więc dostałam zalecenie od Pani K. że jeśli zaczną się skurcze - mam natychmiast dzwonić, albo jeśli wypadnie cewnik. Rurka cewnika wypada przy rozwarciu 2 cm. No niestety - do 10 rano następnego dnia nic się nie działo... ustały nawet zupełnie skurcze, które wywołał cewnik tuż po jego założeniu a kolejne KTG nie zapisywało żadnych skurczy :(
Na pocieszenie o godzinie 11 przyszła Pani K. i stwierdziła: idziemy na porodówkę. Zabrałam swoje kosmetyki, sok do picia i podreptałam za nią.
Dostałam sale do porodów rodzinnych, mimo, iż nie chciałam, żeby mój M. oglądał jakąkolwiek część akcji porodowej. Koleżanki z patologii mówiły, że ta sala w całym szpitalu to "mercedes": ogromna wanna, krzesło dla rodzącej, piłka, toaleta z prysznicem, woda mineralna, muzyka i tylko ja i położna. Zadnych wścibskich lekarzy, studentów i kogokolwiek.
Po badaniu - zero rozwarcia, szyjka trzyma jak wściekła, położna założyła jakiś plastikowy naparstek na palec i zrobiła 1 cm rozwarcia. Podłączyła mnie do KTG i miałam masować sutki, i o dziwo! z wrażenia dostałam pierwszych skurczy 20. No to podłączymy oxy ale tylko na 30 min. a potem zobaczymy co dalej. Po 30 minutach z oxy już się pożegnałam, bo rozkręciła się moja akcja, skurcze co 3 min, rozwarcie 2 cm. Skurcze dość bolesne, więc obiecano mi, że jak będzie rozwarcie na 3 cm, dostanę czopki na przyspieszenie porodu i zmniejszenie bólu. Doczekałam godzinę do tych 3 cm, dostałam czopki i od tej pory moja Pani K. nie badała mnie już ani razu! sądzę, że jej wiedza pozwoliła jej być pewną dalszego rozwoju sytuacji.
Dostałam więc 3 czopki i od razu zaczęło mi się robić niedobrze (rozwieranie szyjki). Potem pytanie o lewatywę, prysznic, krzesełko i obietnica, że za chwilkę dostanę dolargan, a po nim będzie lepiej, ale wtedy już tylko na łóżeczku, bez chodzenia, za to z krzesełkiem na zmianę. Po dolarganie zostałam na łóżku i resztę pamiętam jak w półśnie. 30 minut po dolarganie dostałam zastrzyk na przyspieszenie całego porodu a 5 min później, Pani K. pytała, czy mam już parte...
Pomyślałam, że chyba zgłupiała, przecież minęło jakieś 1,5 godziny od przyjścia na porodówkę, i 10 minut po podaniu zastrzyku i... bardzo się pomyliłam. Przyszedł następny skurcz, a po nim - party. Potwornie bolesny! pamiętałam z 1 porodu, że party faktycznie prze, ale już tak potwornie nie boli a tu - odmiana. zaczęłam krzyczeć, że proszę, żeby mi pomogła, bo to tak strasznie boli. zleciały się jeszcze 2 położne i lekarka, pozwoliły lekko przeć. Jedna położna przytrzymywała mi głowę blisko piersi, druga nogi dociskała do brzucha, lekarka podawała wodę mineralną do picia.
2 skurcze I 5 minut później był na świecie Bartosz 3350/54 cm.
Cały poród trwał 2 godziny i 5 minut i kosztował... nie ważne, zapłaciłabym drugi raz jeszcze podwójną stawkę żeby rodzić w takim komforcie. Polecam Wam wszystkim, jeśli zdecydujecie się na kolejny SN.
Pozdrawiam.
 
reklama
Teraz przynajmniej część z was zrozumie, dlaczego tak naciskałam i walczyłam o to, żebyście wy walczyły o siebie na porodówce, o godność, o spełnianie oczekiwań. Podczas pierwszego porodu przeszłam i wyciskanie dziecka i nacięcie i zabiegi bez zgody i informowania. Podczas drugiego starannie dobrałam szpital i dostałam to, na czym mi zależało, dlatego poród mimo bólu wspominam jako coś cudownego, ze wzruszeniem i szczęściem.

Mam nadzieję, że pierwsze przeżycia nie zaważą na waszych dalszych planach macierzyńskich ale staną się podwaliną do tego, by rodzić po ludzku w przyszłości :tak:
 
Do góry