To ja też dodam pare słów od siebie :-)
CC miałam ze wskazań lekarskich takwięc miałam stawić się do szpitala na wyznaczony termin - 21.09, godzina 12 (od 5 rano nic nie jadałm i nic nie piłam). Pech chciał, że akurat jak ja przyszłam do szpitala posypały się pilne, nieplanowane cesarki - jedna po drugiej - a ja czekałam, czekałam i czekałam. Wkońcu zabrali mnie po 17:00 - byłam już tak głoda, spragniona i zmęczona, że niczego się już nie obawiałam, chciałam być poprostu już po.
Sam zabieg zrobił na mnie duże wrażenie - sala operacyjna i te wszystkie dziwne urządzenia wkoło wydające jeszcze dziwniejsze dżwięki nie należy do miejsc często przez człwowieka odwiedzanym, może dlatego byłam lekko przerażona.
ZZo zadziałało niemal natychmiast, wkłócie jest bezbolesne, ale uczucie utraty czucia w nogach do przyjemnych nie należy :-)
Sam zabieg wyciągnięcia maluszka zajął lekarzaom może parenaście minut, ale faktycznie nie jest to tak, że się kompletnie nic nie czuje - ja czułam takie dziwne uczucie ciągnięcia, ugniatania, bardzo uciskali mi rejon mostka i to już bolało.
Jak wyciągnęli małego od razu usłyszałam jego płacz, nie mogłam w to uwierzyć! :-) Nie dali mi go od razu, sądzę, że dlatego, że miał owinięte nóżki pępowiną i kolor skóry na nóżkach nie wyglądał za ciekawie - może nie chcieli mnie denerwować. Przynieśli mi go po paru minutach zawiniętego w ręczniczek i jak położyli mi go na klatce to przestał płakać - ja natomiast zaczęłam i to jak bóbr. Ponieważ nie mogłam się uspokoić anestezjolog zafundował mi głupiego jasia
ale nawet było to przyjemne, tak przez chwilę się wyluzować ;-)
Potem na poopperacyjnej, jakies dwie godziny po zabiegu przyniesli mi Eryka i leżeliśmy sobie razem. Na noc go zabrali, ale już następnego dnia o 6 dostałam go z powrotem i na zawsze :-) Musze przyznać, że na początku nie jest to łatwe - znieczulenie zchodzi, rana ciągnie i boli jak cholera a tu ma się dzieciątko, przy którym trzeba wszystko zrobić. Ja jeszcze dodatkowo zaczęłam gorączkować lekko, tak wieć w sumie byłam bardzo bardzo słaba. Ciężko mi było go podnieść, karmić (zwłaszcza, że nie umiałam go przystawić, przewinąc itd.) Na następny dzień było już zdecydowanie lepiej.
W szpitalu siedzieliśmy tydzień bo małemu wykryli szmery na serduszku, a że było to w piatek niestety musieliśmy czekaż aż do poniedziałku na kardiologa. Tak wieć weekend naprawdę był dla mnie okropny, to czekanie i niepewność. Wszyscy mnie uspakajali, że na pewno nie jest to nic poważnego, ale wiecie jak jest... człowiek zawsze sobie wymyśli swoją wersję. Dzięki Bogu maluszek jesr zdrowy, te szmery są niegroźne i związane chyba z przedterminowym porodem, za pół roku mamy stawić się na kontrolę.
Jeżeli chodzi o ogólne wrażenia to warunki w szpitalu były okropne, ale personel, zwłaszcza położne i siostry w większości rewelacyjne - miłe, cierpliwe, pomocne. Przychodzily do mnie, przystawiałyśmy małego razem do piersi, gdyby nie one to bym chyba na butli skończyła.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu to gdybym miała jeszcze raz wybierać poszłabym gdzie indziej rodzić. Gdyby miała też wybór rodziłabym SN - dziewczyny po naturalnym już na drugi dzień były w formie, w 3 dobie szły do domu. A te po cesarce chodziły skulone przy ścianach, rana boli, teraz po wyjęciu szwów znowu mnie boli mocniej, generalnie nie jestem jeszcze w dobrej kondycji.
Z rad praktycznych to mogę tylko doradzić : duuuużo wkładów poporodowych, duuuuużo wody niegazowanej, dużo papmersów - smułka jest strasznie ciężka do umycia więc trzeba bardzo często przewijhać malca, żeby nie zaschło bo wtedy to dramat :-), jeżeli będziecie potrzebować kapturków do karmienia, polecam canpolu.
To chyba wszystko w telegraficznym skrócie :-)
Trzymam za Was, kochan, kciuki, jestem pewna, że przejdziecie przez to wszystko dzielnie! :-*