reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Nasze porody

tylko duralex postuluję za tym, zebyśmy sie wszystkie jakoś dogadały i kolejne dzieci też miały w jednym czasie... znów będziemy razem w ciązy na babyboom ;D będzie wesoło!
 
reklama
Z porodem to w ogole byly jaja...
7dni po terminie powinnam sie polozyc na patologii, ale tesc zalatwil mi wizyte u ordynatora poloznictwa i udalo sie jeszcze poltora dnia wyrwac. W sobote w poludnie bylam juz na oddziale w bizielu. Jedyne organizmy, ktore swietnie tam funkcjonowaly to faraonki - sterylne warunki ;D Najgorsze bylo sluchanie tetna co 2h - w nocy tez! W poniedzialek mialam robione usg, wg ktorego Tola miala wazyc 4080g lub 4300g! Po badaniu ginekologicznym w poludnie ordynator zadecydowal, ze dzis rodzimy. Zdazylam tylko ubrac dluzsza koszulke i juz lecialam na porodowke. Zadzwonilam po drodze do matki i do Kuby, przy czym Kubie mowilam, zeby nie przyjezdzal bo nie wiadomo czy sie cos po kroplowce w ogole ruszy. Polozna obejrzala mnie od dolu i stwierdzila, ze pomasujemy szyjke, bo skoro juz jestem to niech urodze. Przy masazu odeszly wody (zielone - gluty jak przy ropnym katarze - fuuuuuuuuuuuj!), wiec juz bylo pewne, ze urodze. Podlaczyla mi oksytocyne i skurcze zaczely sie od razu - takie miesiaczkowe pobolewania. W miedzyczasie dojechal wezwany z pracy Kuba i przemycil mi czekoladke, ktora zostala mu w kieszeniu po kawiarni - nic tak pysznego w zyciu nie jadlam. Po jakiejs godzinie zaczely mi sie skurcze krzyzowe - bol cholerny, a postepu zero. W pewnym momencie Malutkiej spadlo tetno - tata polecial po polozna, a ona mi na to, ze to sie pelota poluzowala i aparat lapie moje tetno. Jak zaczela szukac to okazalo sie, ze to Tosi tetno i jest spadek do 60. Zaraz sie zlecieli docent i jego syn - odlaczyli mi kroplowke, dali glukoze i zastrzyk z aminofiliny. Tetno sie unormowalo, ale miedzy 14 a 18 lezalam tak sobie w cholernych skurczach (coraz rzadszych, bo moich wlasnych). O 18 docent zdecydowal, zeby znowu podlaczyc oksytocyne - od razu zaczely sie mozne i regularne bole. Postep rozwierania byl mizerny, ale docent zbadal mnie kiedy siedzialam i wg niego bylo 8cm i odpowiedni postep (polozne w tym czasie mowily o 5-6cm!). Pozniej zmienily sie polozne - ta druga bardzo mi pomogla. Dostalam pyralgine, zeby zmiekczyc szyjke, dala mi taka pilke do siedzenia. Najlepiej bylo mi lezec na boku albo stac, bo wtedy Kuba masowal mi plecy. Przy 8cm rozwrcia zaczely mi sie skurcze parte, a tu mowia, zeby nie przec, bo popeka szyjka! Jak doszlo do 9cm to powiedzialam juz, ze nie moge nie przec, wiec polozna orzekla, ze druga faza zaczeta. Tutaj poszlo szybko - Tola urodzila sie w 20 min. Przez to, ze tak dlugo to trwalo bylam okropnie zdechla i parcie bylo srednie. Poprosilam, zeby mi jakos pomogli, bo nie dam rady. Sciagneli poloznego, ktory polozyl mi sie na brzuchu i zaraz urodzila sie glowka, a pozniej to juz bylo z gorki. Zreszta bylam zdziwiona, ze to naprawde nic nie boli! Tatus przecial pepowine i tak sie wzruszyl, ze az sie poplakal. Szyjka nie popekala, ale zasugerowani spodziewana waga za mocno mnie nacieli, wiec troche tych szwow bylo. Teraz juz mam wszystko dawno zagojone, ale jeden szew dalej siedzi i nie ma petelki, zeby go wyciagnac :( Wiec albo sie rozpusci albo zostane taka pofastrygowana do konca zycia ;)

Dzien po porodzie mialysmy isc do domu (ta doba to po znajomosci), a tu nagle popoludniem wpada sztab pielegniarek, ze dziecko bedzie dostawalo antybiotyk i ze pani dr na pewno mi mowila! Chyba zapomniala jednak :/ Pobierali jej mocz cewnikiem - Boze, co to byl za krzyk to wole nie pamietac! Malutka miala wenflon w lapce i dostawala 2antybiotyki 3razy dziennie. Na szczescie posiew moczu wyszedl ujemny. Ale crp i leukocyty spadaly powoli, wiec przetrzymali nas do poniedzialku. Od tego wszystkiego byla ospala i malo pila, wiec zrobila sie zolta jak banan (tata na nia mowil Tolek banan) i trzeba bylo ja wsadzic na 1,5doby do solarium (kolpot tylko - dostawala butle, bo nie moglam jej ciagle z inkubatora wyciagac, a kazdy karmienie trwalo wtedy bardzo dlugo, bo nie umialam jej przystawiac). Od tego wszystkiego tak mi psychika siadla, ze tylko siedzialam i wylam.

Dodam jeszcze, ze przez dobra godzine moj tesc w trakcie porodu meczyl mojego meza, ze ma z nim jechac sciagnac samochod (ktory akurat sie rozwalil) i ze to tylko 40 min zajmie! Wyobrazacie sobie?!?!?!?!
 
No to teraz moja kolej na opisanie porodu.wybaczcie moja pisownie ale mam malego na rekach i nie da sie korzystac z shifta ;D.byla to sobota poszlam spac nie wierzac ze kiedykolwiek moj porod nastapi a tu na krutko przed polnoca obudzil mnie skurcz pomyslalam tylko ze chcialabym sie wyspac i ze nie chce mi sie zarywac nocy pozniej juz cala noc towarzyszyla mi tylko mysl CHCE MI SIE SPAC!!!no i tak obudzil mnie ten skurcz zapalilam swiatlo i czekalam co dalej w miedzy czasie wzielam ksiazke zeby poczytac jak rozpoznac rozpoczynajacy sie porod i jak wygladaja skurcze porodowe.przyszedl nastepny pomyslalam ze to to bo wczesniej nie mialam nic takiego, zaczelam stoperem liczyc odstepy czasu miedzy nimi, bylo to okolo 5 min.poszlam obudzic meza poniewaz nie spalismy w jednym pokoju dla mojej wygody-ogladal film, mowie mu, ze chyba sie zaczelo(zawsze sobie wyobrazalam ten momement,jak mu to powiem i jego reakcja) a tu tylko pytajacy wzrok w koncu oboje bylismy pewni ze rodze,myslalam ze bedziemy zdenerwowani a tu nic takiego ja poszlam dopakowac torbe a maz doogladal film!niesamowite tak jakbym to robila codziennie!wzielam kapiel nie chcialam sie spieszyc zeby nie czekac dlugo na porod w szpitalu ale juz w wannie a byla to 00.30 mialam skurcze co 3min,na tydzien przed porodem moje rozwarcie wynosilo 4 cm takze zaczelam sie bac ze urodze w domu,jeszcze sie ogolilam i pojechalismy do szpitala w szpitalu na oddziale bylam o 1.30 przywitala nas przemila polozna i juz wiedzialam ze wszystko bedzie dobrze.podlaczyla mnie do ktg i prowadzila ze mna zmudny wywiad co nie bylo zbyt latwe przy skurczach co 3 min polozna powiedziala mi ze przy tak intensywnych skurczach o 5.00 powinnam urodzic, rozwacie mialam juz na 5/6cm na sali rodzinnej bylismy o 2.30 tam poszlam pod prysznic skurcze byly juz bardzo silne przy chodzeniu byly dwa razy bolesniejsze takze caly czas na porodowce bylam w kabinie prysznicowej i wychodzialam tylko na badanie a w kabince bylo cieplo milo i przytulnie skurcze byly bardzo mocne ale pomiedzy nimi przysypialam(przyznam sie wam ze modlilam sie tylko o to zeby sie to skonczylo i zebym mogla zasnac strasznie bylam senna)godziny lecialy a ja coraz bardziej odprezona zrelaksowana skurcze nawet jakies takie znosniejsze a na pewno bardziej niz na poczatku i zamiast szybkiego porodu to wszystko sie spowolnilo przez ten moj prysznic,uplywaly godziny a tu zadnego parcia nie czulam ale wolalam dluzszy porod a lagodniejsze bole bo jak tylko wychodzialam z kabiny to myslalam ze zaczne chodzic z bolu po scianie.a i jescze jedno rola mojego meza ograniczyla sie do przynies zanies pozamiataj ;D chcialam sobie sama siedziec w tej kabinie nie chcialam zeby do mnie mowil ani mnie dotykal ale potrzebowalam go i czulam sie bezpiecznie bo biedak byl tam ze mna czatowal pod kabina i znosil mnie a ja nawet mu nie pozwolilam patrzec na siebie jak mialam skurcz!!!jakie ze mnie jest dziwadlo!okolo 6.00 pomyslalam ze albo to wina lewatywy albo rodze.maz zawolal polozna nagle pojawila sie reszta personelu i kazali mi przec,problem mialam z oddychaniem za nic nie pamietalam ze mam oddychac brzuchem,parlam i parlam i ciagle nic, nie czulam bolu a przynajmniej nie on byl na pierwszym planie tylko zmeczenie miedzy skurczami nie moglam do siebie dojsc na dodatek skurcze byly zadkie i bardzo slabe- przez prysznic. bylam wykonczona nie mialam juz sily dziecku zaczynalo slabnac tetno lekarz mowil ze przy nastepnym skurczu musze urodzic polozyl sie na mnie zeby wygniesc malego ja parlam polozna mnie ciela...i tak sie urodzilo moje kochanie- godz. 6.49.nie zaplakal od razu, uplynelo kilka chwil, dostal pare klapsow i dopiero wtedy ale nie czulam strachu jak juz sie urodzil to wiedzialam ze bedzie dobrze.polozono mi go na piersi popatrzylismy sobie w oczki ja nieomal peklam z dumy i tak o to zobaczylam moj najwiekszy dar od Boga.mnie szyla polozna a maz poszedl z dzidzulkiem patrzec jak go myja,badaja itd...urodzil sie z raczka obok glowki miał wazyc ok 3000 a wazyl 3920
 
Magda szok. I dobrze że masz to za sobą. Na szczęście Marysia jest z Wami i mam nadzieję że będzie z nią wszystko w porządku. Wierzę że w końcu zapomnisz o tych strasznych przeżyciach.
 
Magda - nie mogę uwierzyć, po prostu jakiś koszmar. Cieszę się, ze Marysi udało się dotrwać i pozostaje mieć życzenie i nadzieję, że nikt takkch przezyć nie będzie musiał mieć. Współczuję i gratuluję siły.
 
Magda, popłakałam się strasznie. Mój pierwszy był okropny, ale to pestka w porównaniu z Twoim. Dobrze ze to za Wami....
 
reklama
Czas szybko leci. 25 października bedzie 2 lata jak Emilka jest już z nami. Chociaż czas szybko leci to takich momentów jak poród nigdy się nie zapomina. Do szpitala przyjęli mnie 23 października na patologię ciąży (termin miałam na 19.X). pamiętam to była niedziela - druga tura wyborów prezydenckich. Ruch w tych dniach na porodówce był nieziemski. Na patologii ciąży przeleżałam do poniedziałku i w ten że poniedziałek "zaproszono" mnie na porodówkę. Tam przesympatyczny lekarz - rzeźnik, który dzień wcześniej mnie badał (stąd ten rzeźnik - reszty się domyślcie) miał założyć mi jakiś tam cewnik wywołujący poród. Na jego widok zbladłam i chciałam wiać. Po doświadczeniach dnia poprzedniego z udziałem owego lekarza nie chciałam "rozłożyć nóg":-). Mąż mnie przekonał że nie mam wyjścia. No więc założono mi cewnik i leżałam sobie na porodówce podłączona do KTG z nadzieją pojawienia się skurczy.
Leżałam tak od 11 do 19 z małymi przerwami. Nasłuchałam się ja wtedy tych wrzasków i krzyków , oj chciałam ja uciekać. Cewnik guzik pomógł i tak oto minęła mi noc z poniedziłku na wtorek - spałam na wąskim łóżku porodowym - dzięki uprzemości położnej zaopatrzona w koc. Nagle ranek, termometr, zmiana lekarzy i nie wierzę... znów "rzeźnik" w drzwiach - na szczęście zdawał dyżur... ufffffff... ale ulga. Jako że cewnik nic nie pomógł to nadal w krzykach rodzących i w krzykach świeżo narodzonych czekałam na decyzję co ze mną. Od samego ranka warował przy mne mój dzielny mężuś. Ok.13 podłączono mnie pod oksytocynkę i dosłownie po kilkunastu minytach jak mnie nie zaboli brzuch - oczy mi prawie na wierz wyszły. Na szczęście większą część porodu spędziłam pod prysznicem na piłce. Generalnie było ok bo nie miałam tych bóli krzyżowych tylko z brzucha. No i tak te skurcze sobie były i były aż zaczęło mnie naprawdę boleć. Darłam się na męża że niech idzie po lekarza bo ja chcę znieczulenie a on mi na to że już idzie . Więc ja wściekła i obolała na całą porodówkę się wydarłam : no jak idziesz skoro tu ciągle stoisz. Uspokoiła mnie miła położna, która w celu skrócenia porodu zrobiła mi masaż szyjki macicy - myślałam że ją kopnę z bólu... Tak też dotrwałam (bez znieczulenia) do skurczy partych i dopiero się zaczęło - mała nie mogła się urodzić więc przemiła Pani doktor położyła mi się na brzuchu a Pan doktor jej pomagał wypchnąć Emilkę. Wiem że to przaktyka niedozwolona ale gdyby nie ich szybaka decyzja to mała urodziłaby się prowdopodobnie z niedotlenieniem. Gdy 25.X.2005 o godz.22:35 zobaczyłam na chwilkę te jej piękne szafirowe oczy byłam gotowa oddać za nią życie. Maleńka była cała sina więc odrazu nam ją zabrano i podano tlen. Dostała 7 punktów w skali Apgar.Po około godzinie położna laktacyjna przyszła z córcią żeby jeszcze na sali porodowej nauczyć mnie karmić - a moja córcia jak złapała cycka i jak zaczęła ssać to puściłą go dopiero po 4 godzinach ... i tak się jej to spodobało że skończyła ssać jak miała rok i 7 miesięcy.....
Poród to przeżycie w zasadzie nie do opisania. Jak powiedziano w szkole rodzenia , to jedyny twórczy ból w życiu kobiety.
Jednego tylko nie mogę zrozumieć dlaczego poród bez ingerencji skalpela nazywa się porodem "siłami natury". To były przede wszystkim moje siły...i mój ból...
Pierwszy raz wtedy widziałm łzy mojego męża... gdy dano mu na ręce maleńką Emi.
Uczucie jakie wtedy się zrodziło między naszą trójką trwa i umacnia się do dziś.
Poród był w Szpitalu MSWiA w Warszawie przy ul.Wołoskiej.
 
Do góry