reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze porody

Evelinakol,Claudi super opisy porodów aż łezki się w oczach kręcą :tak::-)

nie wiem dziewczyny czy pisałyście wcześniej o tym ale mi np. na gojenie krocza bardzo pomogło tartum rosa w niecały tydzień po Ewci byłam zagojona :-) używałam go przy każdej wizycie w wc rozcieńczałam go w takim spryskiwaczu jak do kwiatów i po każdym załatwianiu pryskałam sobie tam ;-):-)
 
reklama
Claudi i evelinakol świetne opisy,jestescie dzielne...no i zapewne kazda wam zzdrosci ze juz po...;-):-):-)napiszcie nam cos jak wyglądal wasz pierwszy dzien i noc w domku bo bardzo jestesmy ciekawe,a nikt jeszcze tego nie opisał:-(
 
pierwszy dzien w domu.wielka radosc ze juz nie musimy byc w szpitalu.po porannym stresie bo tu rozmowa z pielegniarka ktora tlumaczy co mamy robic z maluszkiem itd przez pakowanie rzeczy-jak najszybciej i w koncu do domku.tam po chwili karmienie i spacer z malym.to byl bardzo krotki spacer-tylko po rzeczy do apteki i zaraz do domu ale dal sie w kosc bo zaraz zaczal bolec kregoslup-po porodzie zmienil sie zbyt szybko srodek ciezkosci.pozniej jeszcze rozpakowywanie rzeczy i nagle wszystkie sily opadly-to chyba z tego powodu ze nareszcie poczulo sie ze jest sie w domu a nie w glupim szpitalu.po 2 godzinnej drzemce juz bylo wszystko oki.i tak do dzis co 2-3 godziny karmienie,pozniej przwijanie-zawsze z niespodziankami:tak::-D;-) typu siku albo kupka na rece a pozniej Dorian idzie spac.w dzien zasypia bardzo szybciutko,ale w nocy musi troszke dac koncerty.ogolnie nie jest zle.sypiam bardzo czesto z malym.nareszcie moge normalnie spac i nawet przerwy co 2 godziny nie przeszkadzaja.jak to tej pory wstaje sie z radoscia:-D
 
Jeju jak ja wam zazdroszcze,nawet tych pobudek:tak:Nie moge sie już doczekać swojego maluszka:-)
A opisy waszych porodów sa niesamowite,aż sie wzruszyłam jak czytałam:tak:
 
Claudi dzieki za opis pierwszych chwil w domku z maluszkiem, strasznie byłyśmy ciekawe i wyglada, ze to nie jest takie straszne jakby sie niektorym (przynajmniej mnie) wydawało:-):-)

Evelina Tobie tez dzieki za relacje, ja a zmam ciarki jak czytam te Wasze opisy i jak na razie wszystkie nie wygladaja tak bardzo zle:-);-) Zastanawiam sie tylko nad jednym a mianowicie dlaczego nie chcieli zostawić z Toba męza:confused: przeciez to taka duża dla nas pomoc.U mnie w szpitalu nie odsyłają facetów do domu moga siedziec z żonami ile tylko chca.
 
Janbor Radka odeslali, bo mnie przyjeli na oddzial na sale z 3 luzkami i byla noc. Potem w czasie porodu i po nim przez 2 dni mogl byc ze mna caly czas nawet w nocy.
 
rano w niedziele o 9 cos mnie skurczylo pare razy,ale poniewaz nie chcialo mi sie wierzyc ze moglabym urodzic dokladnie o terminie, nie przejelam sie za bardzo, tylko wzielam ciepla kapiel..nie pomogla...zwymiotowalam 2 razy..no to pomyslalam,ze jednak to juz... wiec jeszcze sie bzyknelismy tak na zapas:)
o 10 skurcze co 6 minut...a juz o 11 bylam w szpitalu, chodzac po scianach i jak sie okazalo, juz mialam 7 centymetrow rozwarcia. dali mi pooddychac gazem n2o, i tak przez godzine czekalam na znieczulenie nadoponowe.musialam sie zachowywac jak zwierze, wydawalo mi sie ze trwa to cale wieki!!! nakrzyczalam na lekarza ze jest powolny, ze ma mi nie zadawac zadnych pytan, tylko dawac to cholerne znieczulenie:)moj krzychu sie sprawil na 6, wlasciwie to tylko jego slyszalam...calowal mnie w czolo, ale nie masowal, bo nie potrzebowalam-plecy mnie w ogole nie bolaly. tylko z przodu.....potem nacieli mi blony, bo do tej pory jeszcze wody nie odeszly...ok 14 juz pchalam, ale przez to znieczulenie nie wiedzialam jak, wiec musieli mi mowic,kiedy. strasznie sie zestresowalam, jak nagle zlecialo sie 6 osob,bo tetno dziecka zaczelo spadac, oddalo smolke i kazali mi szynbko urodzic, bo grozila cesarka. skonczylo sie na kleszczach i tysiacu szwow.
o 15 byla na swiecie:) nie dali mi jej na brzuszek, tylko szybko zabrali.15 minut czekalam, zeby zobaczyc moje cudenko....mala wazy 4 kg i robi sie coraz ladniejsza. dzielna dziewczynka....jak krzychu przywiozl mnie do domu, czekal na mnie szampan, caly dom w kwiatkach i mnostwo prezentow:)
karmienie troche meczace i bolesne...ale wszyscy pocieszaja ze dojde szybko do wprawy.. na razie jeszcze sie gubie we wszytskim, mam balagan w domu i nie panuje troche nad sytuacja:)ale jestem juz z mala, to najwazniejsze.....
 
Termin miałam na 8 sierpnia... ale nic się nie działo... cisza jak makiem zasiał... to samo w czwartek - jakbym miała rodzić przynajmniej za miesiąc... gdy byliśmy z mężem u moich rodziców na obiedzie wpadła sąsiadka (p. ginekolog) zobaczyć jak wyglądam i jak się czuję, bo zobaczyła auto przed domem. Na pytanie męża "Co zrobić, żeby było szybciej?" powiedziała, że jest taki b. stray sposób, a mianowicie SEX. No więc długo nie czekaliśmy w piątek i zabraliśmy się do 'roboty'.
W konsekwencji zaczął mi twardnieć brzuszek. Skurcze były bezbolesne. Widomo cisneło na pęcherz... ale nie można tego przecież nazwać bólem - mały dykomfort. Brzuch twardniał nieregularnie co 3 min, 2 min czasem co 6, 7 minut... więc nie zaprzestaliśmy starań... po poludniu pojawił się śluż z odrobiną krwi... ale dalej nic konkretnego nei czułam po za twardnieniem brzucha.
W sobotę po śniadaniu znów zabraliśmy się do pracy - bez zmian.
Po obiedzie kolejna próba... i dalej nic... poszliśmy spać w sobotę kolo 21... O 23 obdziłam się da siusiu i znów zobaczyłam śluz z krwią... ale brzuszek nadal tylko twardniał nieregularnie i bezboleśnie...
Kolejna pobudka o godzinie 0:00. Coś mnie zabolało... wziełam zegarek i mierzę odstępy: 6,5 min, 6 min, 7 min coraz bardziej boli... obudziłam męża i mówię mu, że boli. Przy następnym skurczu zwinęłam sie w kłębek i powiedziałam, że chyba jedziemy, niech dzwoni po położną, a ja biore prysznic. Kolejny skurcz pod prysznicem - zemdliło mnie, na szczęście mąż mnie pilnował i zdążył podać wiaderko :rofl2:
Między skurczami latałam po mieszkaniu i zbierałam jeszcze potrzebne do szpitala rzeczy. Mąż parzył liście malin do termosu, bo w końcu miały się przydać, by skurcze były bardziej efektywne.
Z domu wyjechaliśmy pare minut po godzinie 1. Po drodze zgarnęliśmy położną. W szpitalu byliśmy kolo 1:30. Wchodzimy na izbę. Moja położna pyta na izbie kto jest na dyżurze i który lekarz schodzi - oczywiście sąsiadka moich rodziców ;-)
Zdążyła spytać czy umówiłam się z anestezjologiem na znieczulenie, mąż miał zacząć odpowiadać na pytania położnej (wywiad środowiskowy :crazy:). Gdy gin tylko zajrzała powiedziała "Hmm... no to rodzimy. Siostro koszula i na porodówkę". W tym momencie przyjechała moja mama, bo miała przywieźć coś do jedzenia dla męża, bo miał zgłodniec podczas długiego porodu. Gin zostawiła ją z położna, by odpowiedziała na wszytskie pytania a męża zabrała na porodówkę.
W skrócie - jak przyjechałam, miałam juz pełne rozwarcie... główka była jeszcze troszkę wysoko, więc po przebiciu pęcherza poskakałam sobie na piłce. Skórcze miałam dość krótkie ale bolały. Między skórczami było spokojnie... Mąż się śmiał, że ciśnienie to mam jak na spacerku, bo nawet w skórczy 120/70. Nie mogłam nawet liczyć na żedne środki przeciwbólowe, bo to nie miało sensu - było za późno. Wszystko, poszłoby dla małego i urodziłby się pod wpływem tychże środków.
W końcu o 2:35 urodził się mój największy skarbek. Pępowinę miał dwa razy owiniętą w okół szyjki :szok:, ale była bardzo długa więc nic się nie działo. od razu położyli mi go na brzuszku i tak sobie poleżał chwilunie...

dsc01341mq7.jpg


Potem zajął się nim pediatra. Mąż był przy tym wszystkim i filmował jak mierzą i ważą naszego brzdąca. Ja dopiero w domu zobaczyłam co oni robili mojemu synkowi :szok: jak mu te rurki do nosa i do buźki wsadzali...
O godzinie 3:15 juz byłam zszyta (nacięcie i jeszcze troszkę popękałam :-(, ale nie wiele i dobrze się goi :tak:). Potem przewieźli mnie do sali obok gdzie Tomuś pierwszy raz poznał co to cycuś mamusi.
Cały poród trwał 2 godziny 35 minut :-p (a opis jakby trwał całe wieki)
Nie było źle. Wszystkim życzę takich porodów!!
 
reklama
Opisy rzeczywiscie superowe:-) ale porodu Ewy to chyba nic nie pobije:-);-) obysmy wszystkie oczekujące miały tak lekkie prody:-)

Gratulacje dla szczęsliwych mamus i zieciaczków:-)
 
Do góry