reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Nasze majowe dzieciątka ( poród, szpital, pobyt w domku)

głuszek gratulację porodu -neżle se wymęczyłaś - dobrze, że mama była z tobą

Mój mały też maiła żułtaczkę - ja mam (-) a mąż (+) - niestety ja sidziałam 9 dni w szpitalu - i podczas siedzenia w szpitalu chwyciła mnie depresja poporodowa - to wszystko się zbiegło ze strachem o Mirka - brakiem informacji o nim i problemami z moją krwią oraz jakimiś przeciwciałami w krwi - przeżyłam wtedy istny horror
 
reklama
Gosiek bardziej niż mama pomógł mi mąż. Mama była tylko na końcowych dwóch godzinach, przedtem była na zewnatrz (ja tak wolałam bo bałam się że zacznie panikować) a potem mi było już tak obojętne kto jest ze mną, że jakby cała polska reprezentacja na czela z Janasem tam była to by mnie to waliło ;D ;D ;D
 
No to opiszę swój poród :)
W nocy z 11 na 12 miałam dość intensywne skurcze ( przynajmniej tak mi się wtedy wydawało ;)) rano ok. 6 wstałam wzięłam prysznic i zaczęłam dopakowywać torbę. Powiedziałam mężowi, że chyba jednak dzisiaj będę rodzić i nie puściłam do pracy. Skurcze były co ok. 5 min. ok 10 miała przyjechac mama, cieszyłam sie, że sie to zacznie bez niej bo bałam sie, że by bardzo panikowała. Godzina ok. 9 skurcze zaczynają przechodzić, o nie myślę sobe znowu to samo, postraszyło, pomeczyłam sie i koniec. Ok. 10 przyjeżdza mama a maż jedzie do pracy. Mama przywozi czekoladki ( wazne ;)) zjadam potworną ilość usprawiedliwiając sie, że potem juz nie bede mogła ( co prawda to prawda). Ok. 15 idziemy sobie na obiad - makaron ze szpinakiem zapiekany w żołtym serze - pyszne, ale ciezkostrawne ( ważne ;)) Dobrze sie bawimy, śmiejemy, puszcza mi sie krew z nosa, tamuję dobre kilka minut. Wracamy do domu, a ja sie wściekam, że nie miała mi sie kiedy ta krew puścić, przecież w nocy mogę rodzić :p, chociaż skurcze przez cały dzień rzadkie i mizerne. W domu ok. 18 idę się położyć, biorę ze sobą czasopismo Dziecko i czekoladki ;D, Zjadam czekoladki ;) i czuję potworny, ale to potworny skurcz, jak minął zwlokłam sie do łazienki, przypominałam buraka, cała czerwona. Ale dalej myslę sobie przeszło. Na kibelku drugi mega skurcz, ale jaja myślę sobie chyba jednak bede rodzić, a jak się znów uspokoi, jeszcze poczekam. Wstaję z zamiarem powrócenia na łózko i poczytania tego czasopisma ::), ale po przejściu dwóch kroków decyduję sie na pójście do pokoju mamy i zadzwonienie po męża. Jest 18 . 30 dzwonię i mówię żeby wracał do domu bo chyba jednak w nocy będę rodzić. Przychodzi brat z wizytą mama robi mu kawę, ja nie chcąc paniki nie przyznaję sie, ze tak cholernie boli, chcę poczekac na meża, ale sie nie daje...brat wiezie mnie do szpitala, dobrze, ze akurat wpadl, dzwonię do męża żeby jechal prosto do szpitala a nie do domu. Ledwo dochodze na izbę przyjęć, badanie - rozwarcie na dobre 3 palce. Idę na porodówkę, po schodach, ledwo co, mama sie pyta czy to taki standardowy przyspieszacz porodu? Pani zostawia mnie na korytażu na porodówce i mówi żeby czekać. Przyjeżdża maż, ja wiję sie z bólu na korytarzu, na którym pojawia sie jakiś facet, stoi i się przyglada, w końcu zaczynam popłakiwac, mąz idzie sie pytać czy nie ma jakiejś sali, pani położna odpowiada, ze nie wie , że nie ma, że ma operacje ( stoimy na przeciwko otwartej, wolnej sali) w końcu polożna przychodzi i robi mi lewatywę, która prawie cala wylatuje, bo nie przytrzymałam na skurczu. Idę po niej przez cały korytarz na salę porodową masakra. Ląduję na kibelku, ale efekt lewatywki mizerny, bolą mnie hemoroidy, brzuszek pełny - czekoladki ;), nie mogę oddychać - zatkany przez zakrzepła krew nos. Przyjeżdza moja opłacona położna - bada mnie i pyta sie czemu tak późno przyjechałam do szpitala ::) Pyta mnie o rózne rzeczy wypełniając kartę , ale nie jestem w stanie odpowiadać , skurcze są co chwilę, nie mam czasu na odpoczynek, wkurzam sie na meża bo podaje za mnie nieprawdziwe dane np. że brałam w ciąży bromergon, a brałam go przed ciąża ::) Nie jestem w stanie go opieprzyć bo jak zaczynam zdanie nadchodzi skurcz i koniec z gadaniem. Jest strasznie mąż stara sie mnie pocieszyć, czego nie znoszę, nie cierpie jak sie mnie głaszcze jak boli, mówię mu to (miedzy odstępami trzech skurczy jedno zdanie), ale nie dociera czym doprowdza mnie do furii, w końcu załapuje. ( Już przed porodem mówiłam, że ma mnie nie dotykać) Podłączają mnie pod ktg i załamuję sie totalnie, bo położna stwierdza, że skurcze nie są duze, myślę sobie to w takim razie jak wyglądają te duże i ile to jeszcze bedzie trwalo.Słyszę jeszcze, ze jestem słabo odporna na ból - załamka - nie lubie negatywnej motywacji. Dostaję nospę, ( cały czas chce mi sie do kibelka hemoroidy bolą co pogłębia ból), Po jakimś czasie krzyczę do meza, że chcę znieczulenie, drę sie już wtedy jak by mnie obdzierali ze skóry. Przychodzi położna, chce przebić pęcherz, ale sam peka. Po jakims czasie bada mnie i zdziwiona bardzo mówi żebym wstala ( bo caly czas lezałam ) i idę do łóżka, opieram sie na nim i mam przec, położna wychodzi, ze trzy skurcze i wołam do meza że sie boję, że dziecko wyleci, on że bedzie łapał ;D Idzie po położna, ląduję na łóżku, dwa skurcze drę sie, krzyczą, że mam sie nie drzec, załapuję, dwa skurcze( nacięcie krocza) i Agusia jest z nami. Kłada mi ją na brzuchu i jestem bardzo szczęsliwa. Potem biora na ważenie itd. a mnie zszywają, oprócz naciecia popękałam z góry na dól, zszywa mnie młody lekarz, przychodzi moją polożna gdy kończył i nagle zamieszanie - slyszę a to skąd leci - szukają źródła krwawienia, zaczyna mnie pruć bo nie złapał gdzies dobrze, poprostu super, prucie i powtórne szycie, boli niemilosiernie, ale już sie nie dre , bo jestem taka szcześliwa że mała zdrowa jest z nami, nawet ze stoickim spokojem zniosłam to prucie, co do mnie awanturnicy niepodobne :) Poźniej dostałam Małą do karmienia i patrzyłam na nią i myślałam sobie,że jest idealna i byłam wdzięczna mężowi, bardzo mi pomógł bo poprostu był i czułam sie bezpiecznie. Troche to przydlugawe i chaotyczne, ale mała bedzie sie budzić i szybko pisałam. Potem napiszę Wam jaka była opieka nad dzieckiem - koszmar. Dobrze, że już jesteśmy w domku.
 
Zapomniałam dodać że była 21.05 i poród od pierwszego skurczu w domu trwał 2,5 godziny, to chyba jednak te skurcze nie były tak male :p
 
reklama
Do góry