Zawsze trafiałam na panów ginekologów, nie miałam z tym problemów, zawsze się dobrze z nimi dogadywałam. Okazało się, że moją ciążę będzie prowadzić kobieta - nie powiem, najpierw zwątpiłam, choć nie wiem czemu, bałam się, że jakoś nie uda mi się z nią kontaktu złapać... Ale okazało się, że to bardzo konkretna i przyjemna babka
I ja i mój partner podchodzimy do tematu lekarzy racjonalnie - w końcu to fachowcy od zdrowia i mają się skupiać na dolegliwościach i pomagać - czy kobieta mężczyźnie, czy mężczyzna kobiecie.
Dobry wątek... Chyba każda z nas od czasu do czasu będzie chciała się pożalić...
Ja ze swoim partnerem jeszcze nie mieszkamy razem - jesteśmy na etapie remontowania mieszkania, w którym zaczniemy wspólne życie. Oboje pracujemy, więc nie mamy dużo czasu na wybieranie farb, chcemy zaoszczędzić ma robociźnie - co możemy, robimy sami, z czym sobie nie radzimy - bierzemy znajomych do pomocy. Woooolno idzie. Ja już bym chciała mieszkać razem, sprawdzać siebie wzajemnie w codziennym życiu. Czasem mam wrażenie, że partner jakoś tego nie czuje, robi, bo trzeba. Że myśli, ot, jakoś to będzie, damy radę. Czasami brakuje mi kilku słów wsparcia, pocieszenia jakiegoś. Czasem przykro, bo ważniejsze wydają się być spotkania na luzie z kolegami przy piwku niż jakaś konkretna rozmowa ze mną o tym, co będzie. Wierzę, wiem, że się sprawdzi w przyszłości... Ale teraz jakoś smutno...
Czasem tak jakby do niego nie dociera, że jestem w ciąży; że miewam gorsze dni, że nie zawsze mam ochotę na to, co on. Może jak zobaczy rosnący brzuch, jakoś do niego zacznie powoli docierać. Obiecałam mu, że pójdziemy razem na jedno usg, żeby sam się przekonał i zobaczył na własne oczy, że coś się dzieje
Ech, jeszcze trochę o tym pomyślę i popłaczę się przy biurku, takie wahania nastrojów...