reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Mieszkanie z rodzicami, konflikt

Tak to wygląda z tego posta. Ale jakoś 4 lata się dogdywali. Jak? Teściowie byli inni? Może Autorka się zmieniła, jest bardziej konfliktowa przez hormony i stres związane z drugą ciążą? Jako ludzie mamy tendencje do przedstawiania siebie w jak najlepszym świetle, a inni są "źli". Spróbowałabym znaleźć rozwiązanie, żeby się pogodzić. Jak się nie da to się nie da, ale z moich doświadczeń wynika, że się zazwyczaj da. Tylko jedna ze stron musi przerwać tą spiralę oskarżeń i złych emocji, co jest niesamowicie trudne. Chyba, że ja mam jakichś wyjątkowych ludzi w swoim otoczeniu.
Mam wrażenie, że zrzucasz odpowiedzialność za zaistniałą sytuację na Autorkę posta. Może właśnie jej rodzice się zmienili i za bardzo weszli w rolę dziadków? Z posta wynika, że były próby porozumienia się z nimi i jasne komunikaty, że wtrącanie się w wychowanie dzieci Autorce nie odpowiada. Bez skutku.

Jasne, mieszkanie w bloku to nie jest sielanka. Sąsiedzi bywają różni. Jednak upierdliwy sąsiad nie wejdzie do Twojego domu bez pozwolenia, bo dziecko płacze ani nie zarządzi godzin odbierania z przedszkola itd.
 
reklama
Do autorki - wyprowadź się. Niczego nie tracisz, przecież i tak już jest źle. Powiedz rodzicom wprost, że wam zależy na wspólnej dobrej relacji i z tego powodu uważasz, że lepiej będzie między wami jak się wyprowadzicie.
Niektórzy ludzie tacy są, że jak da się im palec to chcą całą rękę, ale wynika to z braku stawiania granic. Jeżeli wcześniej na to pozwalaliscie to oni magicznie się nie zmienia. A jeśli stawialiscie granicę, ale oni ich nie szanowali to nie ma rozmowy.
Nic nie napisałas o mężu i tym jaki on ma do tego stosunek. Problem w tym, że jak tak dalej pójdzie to nie tylko relacje z rodzicami będziesz miała złe, ale na wasze małżenstwo i wasza rodzinę też to wpłynie. Tak samo relacja dziadkowie-wnuki. Dzieci słyszą i rozumieją więcej niż nam się wydaje.
 
Mam wrażenie, że zrzucasz odpowiedzialność za zaistniałą sytuację na Autorkę posta. Może właśnie jej rodzice się zmienili i za bardzo weszli w rolę dziadków? Z posta wynika, że były próby porozumienia się z nimi i jasne komunikaty, że wtrącanie się w wychowanie dzieci Autorce nie odpowiada. Bez skutku.

Jasne, mieszkanie w bloku to nie jest sielanka. Sąsiedzi bywają różni. Jednak upierdliwy sąsiad nie wejdzie do Twojego domu bez pozwolenia, bo dziecko płacze ani nie zarządzi godzin odbierania z przedszkola itd.
Piszę do Autorki, bo ona ma wpływ na swoje zachowanie, nie na zachowanie rodziców (chociaż pośrednio też). Narzekanie, jacy to rodzice źli, tylko ją nakręci do negatywnych zachowań. Wiemy , że kilka sytuacji było takich, w których oni zachowali się zdecydowanie nie w porządku. "Próby rozmowy" - to może oznaczać wszystko. Zarówno chęć porozumienia, jak i próba wymuszenia na innych oczekiwanych zachowań.

Mi akurat sąsiadka próbowała wejść do mieszkania, bo jej się wydawało, że dzieci płaczą . Nie weszła tylko dlatego, że drzwi były zamknięte na klucz. Więc nie byłabym taka pewna, czy nie będzie gorzej. To Autorka musiałaby sobie odpowiedzieć sama, bo my nie znamy całego kontekstu. A osoba, która może odebrać dziecko codziennie o określonej porze, jest na wagę złota.
 
Witam. Piszę tutaj, żeby poprosić o radę i opinie. W skrócie. Przed ślubem długo zastanawialiśmy się gdzie chcemy zamieszkać. Myśleliśmy głównie o mieszkaniu w bloku,żeby pójść na tak zwane swoje. Mieliśmy już nawet wybrane lokum. Jednak mojej mamie się to nie podobało. Ciągle słyszałam, że mój mąż będzie się męczył, bo całe życie mieszkał w domu, że ten dom w którym wtedy mieszkałam z rodzicami był wybudowany głównie z myślą o mnie, żebym nie musiała się dorabiać tak jak oni od zera. W końcu zaproponowali dobudówkę. My mieliśmy zostać w tej większej części, a oni mieli się przeprowadzić do tej dobudowanej. Zgodziliśmy się. Wzięliśmy we czwórkę kredyt i mieliśmy go spłacać razem po pół. I żyliśmy tak 5 lat. Od ponad roku sytuacja jest krytyczna. Nie rozmawiamy ze sobą. W sumie mimo wspólnego podwórka nawet się nie widujemy. Głównie jest problem z moją mamą. Rozmawialiśmy już parę razy, wyrażaliśmy swoje zdanie co nam się nie podoba, ale w odpowiedzi słyszę tylko, że się czepiam, że oni nic złego nie robią i tylko sobie wymyślam problemy. Głównie irytuje mnie wtrącanie się w sprawy związane z dziećmi. Nie liczy się z naszym zdaniem tylko ciagle powtarza że ona jest babcią, więc będzie się wtrącać. Na przykład, jak nasze dziecko szło do przedszkola to przyszła do nas i się zapytała jaki mamy plan co do obierania. Więc jej powiedziałam, że po pracy o 16 będę odbierać. Spojrzała na mnie lekceważącym wzrokiem i powiedziała, że dziecko to nie robot, który da się zaprogramować tak jak my byśmy chcieli I że dziadek będzie odbierał o 14.30 i koniec tematu. Dziecko płakało o 22 bo nie chciało iść spać to weszła i do nas z pretensjami co my mu robimy, że on tak płacze. Mąż ma gospodarstwo u siebie w domu rodzinnym i nie zawsze ma czas np wykosić trawę wtedy kiedy oni sobie zaplanują. Bo nie może być dzień później tylko na już. A później pretensje, że nic nie pomagamy tylko oni wszystko sami. Byłam w drugiej ciąży. Żadne z nich przez ten cały czas nie zainteresowało się mną wiedzac że pierwszą ciaże przeżyłam fatalnie, miałam duże problemy zdrowotne. Raptem dzień przed cc rozmowa, że mama chce być w czasie operacji w szpitalu bo to jej obowiązek I możemy sie denerwować, ale ona będzie i już. Mówiłam,że jedyną osobą, która może być jest mój mąż, ale ona na to, że ją to nie interesuje. A jak wróciłam do domu to do tej pory nawet się mnie nie zapytali czy wszystko okej. Pokazówka dla ludzi i żeby było potem co opowiadać jak się ktoś zapyta? Tak to wygląda. Kredytu też nie możemy spłacać po tym jak powiedzieliśmy, że gdybyśmy wiedzieli, że tak będzie to w życiu byśmy się nie zgodzili na tą dobudowę. Rachunki oczywiście są dzielone ,ale kredyt spłacają sami. Nam się to bardzo nie podoba. Czujemy się jak darmozjady, które nie wiedzą co ze sobą zrobić więc siedzą tutaj, tym bardziej że jest taka sytuacja. Zaczęliśmy więc szukać nowego lokum, żeby w końcu zacząć żyć normalnie, ale tak mimo wszystko trochę mi głupio przez ten wzięty kredyt i tą cała budowę, bo to było przez nas, przez to że się zgodziliśmy i teraz tak sie wyprowadzic?. Z dziecmi tutaj na podwórko też nie wychodzimy. Albo jedziemy do teściów albo np na plac zabaw. Proszę o radę. Co byście zrobili na moim miejscu?

Jak mimo wszystko nadal gdzieś tam rozważasz wspólne mieszkanie to terapia rodzinna.
 
Zostanę zjedzona tutaj, ale szukałabym ugody jednak. Odbieranie dziecka o 14:30 jest lepsze niż po 16, to jednak małe dziecko. W przedszkolu dużo bodźców, w domu odpoczywa. Powinni to ustalić z Wami, ton rozmowy pozostawia wiele do życzenia, jednak same intencje są dobre. Obecność przy CC - ja bym się nie zgodziła i już. Nie każdy może sobie wchodzić na salę porodową, gdy mu się tak podoba. A koszenie trawy, czy "pomaganie" - no cóż, jesteście rodziną z małym i dziećmi, przynajmniej jedno z Was pracuje. Nie wrzucicie wszystkiego, bo musicie zrobić już. Wtedy mówisz "nie mogę już, zrobię pojutrze". A jak się czepiają, to spokojnie odpowiadasz, że "zrobisz pojutrze". I robisz. Przecież nie zostawisz dzieci samych, bo trzeba trawnik skosić. Z drugiej strony - jak trzeba to trzeba, nie powinien zarosnąć,bo macie dzieci. Kiedyś ten czas trzeba wygospodarować.

A jaki dzieci mają kontakt z dziadkami? Jak Twój mąż dogaduje się z teściami? Czy to nie jest może tak, że jest w Was ogrom złości i macie problemy z komunikacją, mimo wspólnych celów?

Przeprowadzicie się do bloku. Mylisz, że sąsiedzi zawsze są cudowni i się nie wtrącają? Oczywiście, że się wtrącają. Chyba każda emerytka uważa się za upoważnioną do dawania złotych rad. A jeszcze dochodzą problem w stylu remontów u sąsiadów, w porach drzemek dzieci. Albo komuś przeszkadza, że Twoje dzieci są czasem głośne. Jak ludzie żyją blisko siebie, to będą się kłócić.
My naprawdę się staraliśmy szukać ugody. To nie jest tak że się uwzielismy na rodziców. Chciał dziadek odbierać wnuka wcześniej to super. Mogli to zaproponować normalnie a nie z takim tekstem bo odpowiedziałam nie po jej myśli. Chodzi mi bardziej o podejście do nas i ton mowy. A mąż już też ma dosyć. Przez to też jest nerwowo między nami bo jednak ta cała sytuacja oddziałuje na nasz związek także.
 
Tak to wygląda z tego posta. Ale jakoś 4 lata się dogdywali. Jak? Teściowie byli inni? Może Autorka się zmieniła, jest bardziej konfliktowa przez hormony i stres związane z drugą ciążą? Jako ludzie mamy tendencje do przedstawiania siebie w jak najlepszym świetle, a inni są "źli". Spróbowałabym znaleźć rozwiązanie, żeby się pogodzić. Jak się nie da to się nie da, ale z moich doświadczeń wynika, że się zazwyczaj da. Tylko jedna ze stron musi przerwać tą spiralę oskarżeń i złych emocji, co jest niesamowicie trudne. Chyba, że ja mam jakichś wyjątkowych ludzi w swoim otoczeniu.
Dogadywaliśmy to za duzo powiedziane... zaciskaliśmy zęby i im ustępowaliśmy. Ale ziarnko do ziarnka i nazbiera się cały worek. Kiedyś trzeba powiedzieć stop i zacząć rozmawiać Ale nie z każdym się da. I nie stawiam siebie w najlepszym świetle. Jesteśmy tylko ludźmi ale mój mąż i rodzina patrząca na to tą sytuację z boku twierdzą tak jak ja, że to oni trochę przeginają. Naprawdę próbowaliśmy się pogodzić, ale niech Pani uwierzy że z nimi nie da się dogadać. Bo to wiecznie ja wymyślam i tylko wiecznie się czepiam
 
Dogadywaliśmy to za duzo powiedziane... zaciskaliśmy zęby i im ustępowaliśmy.
To zdanie naprawdę wiele zmienia w ocenie sytuacji. Wychodzi na to, że z tymi ludźmi po prostu nie da się żyć w zgodzie - bo albo robicie tak, jak oni chcą, albo obraza majestatu. Niby chcą dobrze, ale co z tego, skoro według nich "dobrze" oznacza " tak jak my chcemy".
 
To zdanie naprawdę wiele zmienia w ocenie sytuacji. Wychodzi na to, że z tymi ludźmi po prostu nie da się żyć w zgodzie - bo albo robicie tak, jak oni chcą, albo obraza majestatu. Niby chcą dobrze, ale co z tego, skoro według nich "dobrze" oznacza " tak jak my chcemy".

Z drugiej strony oni mogą to widzieć to tak że do tej pory było okej, a teraz nagle im się nie podoba. Ktoś już tu wyżej napisał - nie było jasnych granic.

Dla mnie terapia matki z córką jest tutaj bardzo wskazana. Czy z wyprowadzka czy bez.
 
reklama
Wspólne mieszkanie z rodzicami często prowadzi do konfliktów, szczególnie gdy nie są respektowane granice. W Twojej sytuacji najlepszym rozwiązaniem wydaje się wyprowadzka i rozpoczęcie samodzielnego życia z mężem i dziećmi.

Nie powinnaś czuć się winna z powodu kredytu - to była wspólna decyzja, a obecna sytuacja jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Priorytetem powinno być dobro Twojej rodziny i zdrowe relacje, dlatego polecam szczerą rozmowę z rodzicami o planach wyprowadzki oraz ustalenie zasad spłaty pozostałej części kredytu.
 
reklama
Do góry