Witam dziewczyny po tak długiej nieobecności,
Działo się u mnie, oj działo...
Złapałam jakiegoś wstrętnego, zmutowanego rotawirusa. Ciągłe wymioty, biegunki i tak na okrągło. Po 3 dniach wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem odwodnienia. Od razu na oddział.
Kroplówki, zastrzyki, USG i szereg innych badań. Wymioty niestety nie ustępowały... mimo leków rzygałam dalej, niż koniec łóżka
Powiem Wam, że po tygodniu średnio kontaktowałam... strasznie męczące.
Każdego dnia robili mi USG, żeby sprawdzić czy z dzieckiem wszystko w porządku. Na szczęście maluch rozwija się b. dobrze, ale o powrocie do domu mogłam zapomnieć.
Przeszło samo ok 3.11. Miałam wyjść w poniedziałek 04.11, ale w nocy dostałam gorączki. Zapalenie pęcherza + nerek (wirus e.coli). No więc seria antybiotyków, ale szybko przeszło.
Uparłam się, że koniecznie muszę wyjść z tego wariatkowa i tym sposobem od wczoraj jestem w domu (na lewo, bo 11.11 nikt nie chciał mnie oficjalnie wypisać ze szpitala).
Miałam się do was odezwać już wczoraj, ale mój syn miał urodziny... nie mogłam się nim nacieszyć.
Mam nadzieję, że wróciłam już na dobre i wszelkie choroby ominą mnie teraz szerokim łukiem.
Dzidziol kopie, pierwszy kopniak w niedzielę 10.11 ;-), brzuch wielgachny (pochwalę się w odpowiednim wątku).
No i póki co L4 do końca roku.