Dużo wiadomości, więc wybaczcie, że napiszę bez oznaczania. To szczególnie do dziewczyn, które są po poronieniach, bo i taka moja hitoria jest i do tych co się boją i "świrują" od wszystkiego.
To normalne, totalnie normalne, że sie boimy, jedne z nas potrafią podejść na zimno (tak jak ja w tej ciązy) a niektóre nie potrafią (jak ja w poprzedniej) Ku pokrzepieniu serc tym co mają wątpliwośći, lęk, ciągły stres i się martwią. Opowiem co przeszłam , może komuś sie przyda ta historia i poczuje, że da się to przejść. Mnie osobiście całe forum Baby Boom uratowało. Miałam z kim pogadać, kto przeżył to samo co ja i strasznie się cieszę, że wrociłam i czytam co u Was słychać. Czuje, że nie jestem z tym sama. Bo kto zrozumie druga kobietę jak nie druga kobieta? A lęk o kolejną ciąże po porozonieniu zrozumie chyba ten co to przeszedł. U mnie w rodzinie to była akstrakcja.
W mężem staraliśmy się 2 lata. W końcu upragniona ciąża. Niska beta (50) na początku i mimo tego książkowa ciąża. Nagle w 9 tc różowe plamienie. Strach, lęk i szybka akcja z lekarzem ( uspokajała mnie Pani w recepcji aby przyjecha następnego dnia do nich a nie na IP). Okazało się, że akcja serca zatrzymana. Wtedy też pierwszy raz widziałam moje dzieciątko. 10 tc łyżeczkowanie w szpitalu.
Po 3 miesiącach byłam w kolejnej ciąży. Beta wyższa niż na początku (150) i rozwijałą się od początku dziwnie. Co tydzień miałam kontrolę. Ta ciąża była już na lekach immunologicznych. Pomimo tego, że było puste jajo płodowe to jednak coś się maleńskiego pojawiło i tak dotrwałam do 8 tc, ale z Panią doktor wiedzieliśy, że dalej nie zajdziemy. Co tydzień z duszą na zamieniu i mimo wszystko niegasnącą nadzieją chodziłam co rusz do inego ginekologa oby tylko miał termin. Jajo płodowe ponad 2 cm. Dzięki lekom (bo chciałyśmy sprawdzić ich działania) pojawiło się malutkie bijące serduszko, które po tygodniu przesało bić. Jak po pierwszej stracie byłam u psychologa tak z tą sobie poradziłam. Dokładnie poł roku po pierwszym poronieniu w tym samym szpitalu miałam drugi zabieg łyżeczkowania.
Po miesiącu dowiedzieliśmy się, że teściu ma wyrok śmierci w potaci glejaka mózgu IV stopnia.
Po miesiący wujek, z którym jesteśmy blisko miał drugi zawał
Po kolejnym miesiącu po wakacjach okazło się, że jestm w ciąży. Tą ciąże donosiłam. Na wielu lekach. I ta ciąża była okrutnie trudna, ze względu na moją poprzednią historie. Ciągle sprawdzałam papier czy nie ma plamień, nie mogłam doczekać się na wizyte. Przed każdą wizytą odmawiałam różaniec z nadzieją, że będzie dobrze. Do 20 tc nikt z rodziny nie widział, że jestem w ciąży. Odcięłam się zupełnie. I tak przeżyłam 7 wizyt na IP z powodu krwawień. (każy z nich to był mini zawał). 4 razy byłam na antybiotykach z zapaleniem pecherza. Raz w 31 tc leżałam w szpitalu z odmiedniczowym zapaleniem nerek i zagrażającym przedwczsnym porodem. Sszyjka szybko się skracała. Przez kolejne 10 tygodni leżałam. Przytyłam 25 kg zarówno przez zajadanie stresu jak i leki w postaci stereydów. Wtedy jestem jak byłam w 32 tc "wszedł" covid, operacje teścia, wizyty w szpitalu itp. Miałam od 20 tc stawiający się brzuch i każde twardnienie brzucha przyprawiało mnie o zawał, czy nie skraca się szyjka. Byłam tak zestersowana, że odpowiedziałam zapytana co bym sobie kupiła jakbym wygrała w totolotka, że było by to domowe USG
jak lekarz mi wydłużał spotkanie na 3 tygodnie zamiast 2 tygodni to intuicyjnie wychodziło że wtedy lądowałam na IP z krwianieniem. Czego efektem było wzmożone napięcie mięsniowe mojej córki. O porodzie nie będę się wypowiadać. Ale również każde KTG po 30 tc czy w szpitalu to również mimi zawał bo córka była tak ułożona, że doświadczone położne miały trudność w znaleznieu detektorem tętna córki. ... ciąże przenosiłam do 41t1d.
Długa historia, jak ktoś przeczytał to dziękuję. Chętnie się nią dziele, nie po to aby ktoś mnie "pochwalił" bo to była moja walka, ale chce pokazać, że czasem jak ma być dobrze to tak będzie i nie mamy na to za wiele wpływu. Dlatego w obecnej ciąży jestem zupełnie na zimno nastawiona. Czasem pomyśle o tym, że coś mnie zakłuje. Albo że już załapałam infekcje. Ja jescze na początku ciąży karmiłam córkę piersią. Obecnie już kończymy 27 miesięczną przygodę.
Ku pokrzepieniu serc dziewczyny. Kobiety sa silne. Wiele zniosą i wiele potrafią przejść. Jak pomaga Wam pisanie o tym to piszcie, jak nie lubicie się dzielić problemami to się nie dzielcie ale dajcie szanse innym. Każda z nas ma inna historię, inna sytuację, inne marzenia. Ja mam córkę, nikeóre z was też dzieci a inne nie mają i walczą o pierwsze ukochane maleństwo. Trzymam za Was wszystkich kciuki