Witam dopiero teraz ale miałam dzisiaj ciężki dzień...
Rano obudziłam się o 6 rano i już nie było spania. Jakoś byle jak się czułam ale to ostatnio norma więc wstałam, zjadłam śniadanie, poczekałam aż M. wstanie i pojechaliśmy na zakupy.
Do tego momentu nie czułam ruchów małej ale to się czasem zdarzało więc się nie przejmowałam. Zaliczyliśmy dwa sklepy i zaczęło mi się robić niedobrze i słabo. Wyszłam ze sklepu, strasznie gorąco mi było, aż cała byłam zlana potem. Posiedzieliśmy chwilę i doszłam do wniosku, że to pewnie z głodu więc poszliśmy na obiad. Zjedliśmy, poczułam się trochę lepiej.
Zaliczyliśmy kolejne sklepy. Nadal nie czułam ruchów... Zaczęłam się niepokoić ale jeszcze jakoś nie tragicznie. W Lidlu, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, w moment oblał mnie pot i nogi się ugięły. Wyszłam na powietrze i zaczęłam płakać, że coś jest nie tak.
Mąż zadzwonił do położnej, kazała wypić coś gazowanego i przyjechać do szpitala. Ciągle nie czułam ruchów... Przyjęli mnie na salę przedporodową. Od razu podpięli pod ktg, i cisza... żadnych ruchów. Serce bije ale ruchów brak. Dopiero po położeniu się na boku i szklance zimnej wody nagle dziecko się obudziło i zaczęło wariować. Ulga... Do końca ktg i teraz do końca dnia czuję ją normalnie. Ale nikomu nie życzę takiego strachu. Na szczęście wszystkie wyniki wyszły ok, oprócz oczywiście ciśnienia ale to zawsze mi wychodzi na granicy.
Pani doktor zrobiła usg, mała akurat pożerała swoją rączkę. Pani pyta nas czy wiemy jaka jest płeć. Mój M. mówi że niby dziewczynka no ale pewności nigdy nie można mieć... Pani spojrzała w monitor, spojrzała na męża i mówi: Pan może mieć pewność, proszę zobaczyć jak się rozkraczyła
na dodatek zrobiła nam zbliżenie jej twarzy i nos ma identyczny jak mój M. także tatuś teraz wszystkim się chwali, że jego córcia :-)
Także taki dzień pełen wrażeń mieliśmy.