Ja wybrałam szpital na Madalińskiego. Mam stamtąd świetnego lekarza prowadzącego. czy któraś z was wie coś więcej o tym spzitalu? Generalnie ma bardzo dobre opinie, ale jeszcze w nim nie byłam
Oto opis, który znalazłam na BB w forum złota lista dot. Madalińskiego. Z resztą tam znajdziesz więcej opinii na temat tego szpitala (min.)
"[FONT="]Chciałabym opisać mój poród (CC) i opiekę w szpitalu na Madalińskiego. Rodziłam pod koniec sierpnia 2007. Niestety opieka była kiepska, a właściwie wcale jej nie było. To prawdopodobnie dlatego, że w szpitalu straszny tłok. W pierwszą noc po zabiegu było tyle porodów, że zamknęli izbę przyjęć i odsyłali do innych szpitali. Do tego na salę pooperacyjną + sale poporodowe były tylko dwie położne. Prawdziwy koszmar. Dzidzie dostałam do karmienia w godzinę po cesarce. W dzień było ok bo mój partner, pomagał mi ją przekładać i ogólnie się nami opiekował. W nocy natomiast, mimo, że nie bardzo mogłam się ruszać, dostałam dziecko do łóżka i leżałam tak do rana nie zmrużywszy oka. Położna przychodziła tylko zmienić kroplówkę i przypomnieć, żebyśmy nie spały bo dzieci pospadają... Jedna z nich podała koleżance obok sól fizjologiczną wmawiając, że to woda destylowana. Jak tamta nie chciała pić bo słone to jej powiedziała, żeby nie robiła fanaberii tylko piła. Rano podziękowała nam za współpracę i zechciała nadmienić, że jeżeli chce się mieć opiekę po CC to trzeba zapłacić [/FONT][FONT="] [/FONT]
[FONT="]Zapomnieli mi też powiedzieć, że od kiedy kończą się kroplówki muszę bardzo dużo pić i okazało się, że następnego dnia nie mogłam wstać. Kręciło mi się w głowie i mdlałam. W południe zgonili nas z łóżek i przenieśli do sali poporodowej oświadczając, że teraz musimy sobie radzić same (nadal nie mogłam ustać na nogach). Drugiej nocy też nie przespałam - na trzyosobowej sali jedynie moja dzidzia była spokojna i cicha, pozostałe szkraby nieustannie płakały. Nikt z personelu nie zainteresował się dlaczego dzieci tak płaczą. Po tabletkę przeciwbólową trzeba było wysyłać najbardziej sprawną na sali i brać na "zapas", żeby w nocy nie cierpieć. [/FONT]
[FONT="]Kontakt z personelem szpitalnym ograniczył się do salowej, która przynosiła posiłki. Następnego dnia rano, przy obchodzie pediatrycznym lekarka zapytała czy panie po cesarkach są w stanie opiekować się noworodkami... hm, no w sumie od 12 godzin nie miałyśmy specjalnie wyjścia. Grrr... Nauka przystawiania niemowlęcia polegała na tym, że jak poprosiłam o pomoc to położna wciskała cycka do buzi dziecka lub "nadziewała" dziecko na sutek i szła w swoją stronę. Przy trzecim razie poprosiłam o instruktarz i dostałam ochrzan, że źle to robię. Całe szczęście (dla mnie), że dzidzia zassała od razu prawidłowo i od tamtej pory karmię bez większych problemów. [/FONT]
[FONT="]Jeszcze w szpitalu dostałam nawału pokarmu i myślałam, że się załamię. To była trzecia nieprzespana noc z rzędu - myślałam, że rozsadzi mi cycki i tak kolejno:[/FONT]
[FONT="]- lekarka zapytała mnie czy mam laktator (hm, nikt nie powiedział, że trzeba go mieć do porodu) i się zdziwiła, że nie mam... [/FONT]
[FONT="]- położna1 zapytała czy mam kapustę (tak, zapewne noszę ją w torebce)[/FONT]
[FONT="]- położna1 zniknęła w poszukiwaniu zimnych okładów[/FONT]
[FONT="]- położna1 przyniosła zamrożoną pieluchę i kazała okładać[/FONT]
[FONT="]- położna2 przyszła i ochrzaniła, że przykładam zimną bo przecież trzeba ciepłą[/FONT]
[FONT="]- położna2 kazała naparzyć sobie szałwię (pewnie też noszę w torebce) [/FONT]
[FONT="]- położna1 wróciła i ochrzaniła, że nie mam zimnego okładu i laktatora [/FONT]
[FONT="]- lekarka (poszłam już płacząc z bólu i wkurwienia na cały cyrk do dyżurki około godziny 4 nad ranem) wyjaśniła, że ciepły okład to przed karmieniem, zimny po karmieniu, kapusta rano jak ktoś mi ją przywiezie, a laktator może mi pozyczyć tylko muszę dać dowód osobisty w zastaw.... no tak, zapewne mogłabym uciec w środku nocy i opchnąć dojarkę w najbliższym lombardzie. Nadal słaniając się po odwodnieniu, znieczuleniu i cesarce pobiegłam naparzyć sobie szałwię i zaraz też dostałam ochrzan, że robię za mocną i stracę laktację. [/FONT][FONT="] [/FONT]
Wtedy postanowiłam, że wołam taxi, biorę dziecko pod pachę i uciekam... ale zostałam po więcej: prześcieradła nie zmieniano mimo, że leżałam w kałuży krwi (z dzieckiem), o zmianę koszuli szpitalnej wybłagałam salową (moje pobrudziły się błyskawicznie), kibelek i prysznic koszmarne, łóżka jak w koszarach (zapewne tak jest wszędzie bo kogo to obchodzi jak się schodzi z takiego wyrka z rozprutym brzuchem lub kroczem). Z personelu jedynie salowe były przemiłe i z ogromnym sercem.
Pediatrzy różni: jedna stara wiedźma przyszła i wszystkim na sali powiedziała, że dzieci są do zatrzymania z powodu żółtaczki (stwierdziła to oglądając je przy oknie). Oczywiście okazało się, że wszystkie były ok i do wypisu Na szczęście młode lekarki są ok. Całe szczęście, że moje dziecko urodziło się zdrowe 10/10, a mi wszystko pozszywali jak trzeba i szybko wróciłyśmy do domu.
No i nie dostałam gronkowca ani innego syfu"