reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Lipcowe mamy 2018

Ok.... No więc my się dowiedzieliśmy na początku 3tyg ciąży, bo zauważyłam pobrudzoną (dość mocno) krwią bieliznę. Jednak nic mnie nie bolało wcześniej ani nawet nie poczułam, że coś jest pobrudzone.
Z racji tego, że mój TŻ ma za sobą dwa poronienia swoich dzieci w innego związku, bardzo spanikowaliśmy oboje.
Od razu poleciał po DWA testy ciążowe do apteki (o godz 21) i oczywiście potwierdziły się one - jednak bardzo znikomo było widać jeszcze na nich tą drugą kreseczkę.....
Postanowiliśmy, że potwierdzimy to na Izbie Przyjęć, bo martwiło mnie to zaplamienie - no i tak zaczął się nasz koszmar....

Od razu na IP przy wypisywaniu moich danych zapytano mnie, czy wyrażam zgodę pozostanie w Szpitalu (trochę mnie to od razu tknęło), ale powiedziałam, że nie wyrażam, bo przyjechałam tylko na badanie....
Po jakichś 10 min zszedł do mnie dość stary lekarz (chyba zaspany), zbadał mnie jedynie dotykowo i wziernikiem, po czym wyszedł ze mną z gabinetu i kazał mojemu TŻ jechać po moje przybory pierwszej potrzeby.....
Mimo, że oboje trochę oponowaliśmy, to wystraszył mnie od razu, że on przecież nie wie co to może być, że on mnie nie wypuści, że za chwilę mogę poronić bo to może być ciąża pozamaciczna itd....
Wiecie jak jest.... przy takiej gadce, człowiek się po prostu boi i tyle.... zostałam i poszłam na oddział.

Z rana od razu zrobili mi test na Betę, okazało się, że wzrasta "ale trzeba jeszcze czekać ze 2 dni bo zobaczymy czy będzie rosła dalej czy zmaleje - bo tak się dzieje przy ciąży pozamacicznej"....
Zdziwiło mnie to, że mimo iż plamienie się w ogóle nie powtórzyło już - nie podawano mi niczego w tym szpitalu. Ani kwasu foliowego, ani niczego na podtrzymanie - no nic.... mierzono jedynie temp o 6 rano....

Po dwóch dniach powtórzono mi test na betę - okazało się, że rośnie. Z racji tego że była to sobota, na dyż. była tylko jedna doktor. Zabrała mnie na USG, po czym oświadczyła, że oczywiście zarodek widzi ale nie jest jeszcze w macicy i "jest ona na 90% pewna że będzie to poronienie", po czym dodała z głupawym uśmieszkiem "ale wie pani.... zawsze jest te 10%, chociaż wątpię, że mogę się mylić"....
Nie muszę Wam chyba mówić, jak wyglądałam gdy wyszłam z tego gabinetu. Cała zapłakana, musiałam czekać do poniedziałku na kolejne badanie i na ordynatora..... Praktycznie nie mogłam się doczekać i trochę głupio (moim zdaniem) zrobiłam, bo od razu zaczęłam czytać w necie jak wygląda c. pozamaciczna, jakie są objawy poronienia itd itp..... No nie dawałam sobie w ogóle żadnych szans.... Oboje z partnerem jedynie przeżywaliśmy ogromny ból i strach.
Nadszedł "długo' wyczekiwany poniedziałek, gdzie z rana zrobiono mi kolejną Betę, która przepięknie wysoko urosła. Po czym wzięto mnie na USG, a tam.....
gość - DOCENT, który cały czas był zajęty rozmową przez swój prywatny telefon i w ciągu mojej wizyty USG odebrał jeszcze ze trzy te telefony. Kończąc trzecią rozmowę, oznajmił mi, że "z tego co widzi, to jest to ciąża bliźniacza, ale on nic tu nie będzie jeszcze stwierdzał, bo tu na USG nic jeszcze nie widać"..... zatkało mnie, ale utrzymując ostatnie granice zdrowego rozsądku, zapytałam "jak to, przecież w sobotę pani dr była przekonana że ciąża i to pozamaciczna która skończy się poronieniem" - no to się dowiedziałam "ja nic nie będę stwierdzał, bo nic tu na razie nie widać. Musi Pani u nas zostać do piątku...".....
Jak stamtąd wyparowałam wściekła i zapłakana, to nawet nie chcę Wam opowiadać. Narobiłam larma na cały oddział, po czym natychmiast wziął mnie ordynator oddziału na kolejne badanie do siebie i tam już zaczął się tylko szantaż i straszenie mnie, gdyż oznajmiłam, że zamierzam się wypisać za chwilę na własne ryzyko. Dodam jeszcze tylko, że podobno zauważył on jakieś zwężenie na jajniku, powiedział, że przy takim dużym wzroście Bety to już chyba nie ma szans na normalną ciążę.....
Ok. pewnie część z Was stwierdzi, że jestem jakaś głupia i nieodpowiedzialna, oraz że moje hormony wzięły nade mną przewagę - ale ja doskonale wiedziałam już w tamtej chwili, że oni sobie tylko liczą to, ile NFZ zapłaci im za mój pobyt, który przecież nic ich nie kosztuje, oprócz tego, że przystawią mi do czoła rano termometr..... Doskonale było to po nich widać, bo najczęstrzym pytaniem jakie od nich słyszałam od rana w poniedziałek, było "od kiedy Pani tu u nas przebywa".....
Kiedy już nie wytrzymałam i zapytałam ordynatora wprost "dlaczego mnie Pan straszy i dlaczego Pana pracownicy nie potrafią mi jednoznacznie powiedzieć co się ze mną dzieje.... dlaczego baba w sobotę ma 90% pewności, że poronię a dwa dni później docent nic nie stwierdza...."
Wyobraźcie sobie, że oczywiście odpowiedzi na to nie otrzymałam. Otrzymałam za to całe wiadro pomyj na moją głowę, że jestem maksymalnie nieodpowiedzialna, że za chwilę wyjdę na ulicę i się zakrwawię, że zemdleję, że o ciąży mogę sobie już tylko pomarzyć..... Gość wpadł w totalną nerwicę i po prostu się na mnie wydzierał..... Wrzeszczał tak, że chwilę po tym wyparowałam do dyż lekarskiej i zażądałam wypisu natychmiastowego (który otrzymałam jakimś cudem w ciągu ok 5 minut) a cały oddział rozstawił się na korytarzu żeby mnie obserwować - umówiłam się jeszcze przed spakowaniem do prywatnej gin na ten sam piątek, co to miałam mieć kolejne USG w szpitalu.
Specjalnie nie przedstawiłam jej sytuacji. Postanowiłam, że albo mi powie w piątek, że jest zagrożenie i wrócę spowrotem do INNEGO szpitala, albo obwieści mi cudowną nowinę.

No i tak się stało moje drogie.
Wróciłam w poniedziałek do domu i do piątku po prostu odpoczywałam i nie przemęczałam się. Byłam o wiele bardziej spokojna niż w tym j... (nie wyrażę się) szpitalu.
W piątek poszłam do mojej gin i z wielkim stresem położyłam się do USG.
Jedyne o co mnie zapytała z wielkim uśmiechem, to "czy w Pani lub w Pana rodzinie były wcześniej już jakieś bliźniacze ciąże"....
Ciąża była bardzo młoda, bo 4 tyg dopiero ale dwie fasolki były już widoczne ! :) Co najważniejsze okazało się, że jestem całkowicie zdrowa, a jajniki mam drożne i takiej samej wielkość - jednym słowem, nic nie zagraża mnie oraz mojej ciąży.....

I powiem Wam, że naprawdę... po tamtej wizycie dopiero odzyskaliśmy totalny spokój i możemy się cieszyć cudownymi wieściami pod koniec każdego miesiąca.
A w szpitalach..... liczy się nasza intuicja i naprawdę zdrowy rozsądek, bo szpitale uwielbiają trzymać pacjentki, przy których nie muszą niczego robić a dostają kupę kasy na dzień za nas.

Miłego popołudnia dla Was - buziaki ! :*
O matko, ale Cie wymeczyli [emoji33] Bidulko zes sie nacierpiala. Ja bym skarge zlozyla do nfz.
Najwazniejsze, ze wszystko dobrze sie skonvzylo i masz zdrowe dzidziusie w brzszku [emoji5]
Dlayego ja chodze prywatnie do lekarza i jak cos sie tylko dzieje to dzwonie i lece do gabinetu, a nie musze sie ciagac po szpitalach.

0d1yskjoqs9fyz5x.png

mhsvvcqg1m8gostm.png

Aniołek[*]8.08.2017
 
reklama
@MarMum - masakra jakaś...
Trzymam kciuki, żeby już do końca było spokojnie :)

@Dorotea - dobrze, że już bez cewnika i pod prysznicem, teraz będzie już tylko lepiej :)
Ci do wyjścia w sobotę - nie wiem, czy wypuszczają w święto, a to bądź co bądź święto jest ;) Ale może wypuszczą Cię jutro, trzymam kciuki :)

0d1yrjjgtd95fou3.png
Tak na prawde wypisac mozna w kazdy dzien, tylko musi sie chciec dyzurantowi[emoji6]

0d1yskjoqs9fyz5x.png

mhsvvcqg1m8gostm.png

Aniołek[*]8.08.2017
 
Dziewczyny jak wróciłam i wiem aż tyle, że wszystko wygląda w porządku [emoji2] maluch ma 6,5cm [emoji4] ten lekarz trochę dziwny był, nic nie mówił. Jak ja zadawałam pytania to słyszałam tylko tak albo nie i na koniec informacje,że wszystko wygląda w porządku i żebym poszła oddać krew teraz. Myślałam że jeszcze wrócę do gabinetu po jakiś opis albo coś no ale to był koniec wizyty. Może za dwa tygodnie z wynikami będę miała jakieś liczby [emoji4]

oar8qqmzxfkhrczb.png

Nasz Aniołek 31.07.17 (10tc)
 
Dziewczyny jak wróciłam i wiem aż tyle, że wszystko wygląda w porządku [emoji2] maluch ma 6,5cm [emoji4] ten lekarz trochę dziwny był, nic nie mówił. Jak ja zadawałam pytania to słyszałam tylko tak albo nie i na koniec informacje,że wszystko wygląda w porządku i żebym poszła oddać krew teraz. Myślałam że jeszcze wrócę do gabinetu po jakiś opis albo coś no ale to był koniec wizyty. Może za dwa tygodnie z wynikami będę miała jakieś liczby [emoji4]

oar8qqmzxfkhrczb.png

Nasz Aniołek 31.07.17 (10tc)

Najważniejsze , że wszystko oki :) malomowny lekarz dziś Ci się trafił..
 
Ok.... No więc my się dowiedzieliśmy na początku 3tyg ciąży, bo zauważyłam pobrudzoną (dość mocno) krwią bieliznę. Jednak nic mnie nie bolało wcześniej ani nawet nie poczułam, że coś jest pobrudzone.
Z racji tego, że mój TŻ ma za sobą dwa poronienia swoich dzieci w innego związku, bardzo spanikowaliśmy oboje.
Od razu poleciał po DWA testy ciążowe do apteki (o godz 21) i oczywiście potwierdziły się one - jednak bardzo znikomo było widać jeszcze na nich tą drugą kreseczkę.....
Postanowiliśmy, że potwierdzimy to na Izbie Przyjęć, bo martwiło mnie to zaplamienie - no i tak zaczął się nasz koszmar....

Od razu na IP przy wypisywaniu moich danych zapytano mnie, czy wyrażam zgodę pozostanie w Szpitalu (trochę mnie to od razu tknęło), ale powiedziałam, że nie wyrażam, bo przyjechałam tylko na badanie....
Po jakichś 10 min zszedł do mnie dość stary lekarz (chyba zaspany), zbadał mnie jedynie dotykowo i wziernikiem, po czym wyszedł ze mną z gabinetu i kazał mojemu TŻ jechać po moje przybory pierwszej potrzeby.....
Mimo, że oboje trochę oponowaliśmy, to wystraszył mnie od razu, że on przecież nie wie co to może być, że on mnie nie wypuści, że za chwilę mogę poronić bo to może być ciąża pozamaciczna itd....
Wiecie jak jest.... przy takiej gadce, człowiek się po prostu boi i tyle.... zostałam i poszłam na oddział.

Z rana od razu zrobili mi test na Betę, okazało się, że wzrasta "ale trzeba jeszcze czekać ze 2 dni bo zobaczymy czy będzie rosła dalej czy zmaleje - bo tak się dzieje przy ciąży pozamacicznej"....
Zdziwiło mnie to, że mimo iż plamienie się w ogóle nie powtórzyło już - nie podawano mi niczego w tym szpitalu. Ani kwasu foliowego, ani niczego na podtrzymanie - no nic.... mierzono jedynie temp o 6 rano....

Po dwóch dniach powtórzono mi test na betę - okazało się, że rośnie. Z racji tego że była to sobota, na dyż. była tylko jedna doktor. Zabrała mnie na USG, po czym oświadczyła, że oczywiście zarodek widzi ale nie jest jeszcze w macicy i "jest ona na 90% pewna że będzie to poronienie", po czym dodała z głupawym uśmieszkiem "ale wie pani.... zawsze jest te 10%, chociaż wątpię, że mogę się mylić"....
Nie muszę Wam chyba mówić, jak wyglądałam gdy wyszłam z tego gabinetu. Cała zapłakana, musiałam czekać do poniedziałku na kolejne badanie i na ordynatora..... Praktycznie nie mogłam się doczekać i trochę głupio (moim zdaniem) zrobiłam, bo od razu zaczęłam czytać w necie jak wygląda c. pozamaciczna, jakie są objawy poronienia itd itp..... No nie dawałam sobie w ogóle żadnych szans.... Oboje z partnerem jedynie przeżywaliśmy ogromny ból i strach.
Nadszedł "długo' wyczekiwany poniedziałek, gdzie z rana zrobiono mi kolejną Betę, która przepięknie wysoko urosła. Po czym wzięto mnie na USG, a tam.....
gość - DOCENT, który cały czas był zajęty rozmową przez swój prywatny telefon i w ciągu mojej wizyty USG odebrał jeszcze ze trzy te telefony. Kończąc trzecią rozmowę, oznajmił mi, że "z tego co widzi, to jest to ciąża bliźniacza, ale on nic tu nie będzie jeszcze stwierdzał, bo tu na USG nic jeszcze nie widać"..... zatkało mnie, ale utrzymując ostatnie granice zdrowego rozsądku, zapytałam "jak to, przecież w sobotę pani dr była przekonana że ciąża i to pozamaciczna która skończy się poronieniem" - no to się dowiedziałam "ja nic nie będę stwierdzał, bo nic tu na razie nie widać. Musi Pani u nas zostać do piątku...".....
Jak stamtąd wyparowałam wściekła i zapłakana, to nawet nie chcę Wam opowiadać. Narobiłam larma na cały oddział, po czym natychmiast wziął mnie ordynator oddziału na kolejne badanie do siebie i tam już zaczął się tylko szantaż i straszenie mnie, gdyż oznajmiłam, że zamierzam się wypisać za chwilę na własne ryzyko. Dodam jeszcze tylko, że podobno zauważył on jakieś zwężenie na jajniku, powiedział, że przy takim dużym wzroście Bety to już chyba nie ma szans na normalną ciążę.....
Ok. pewnie część z Was stwierdzi, że jestem jakaś głupia i nieodpowiedzialna, oraz że moje hormony wzięły nade mną przewagę - ale ja doskonale wiedziałam już w tamtej chwili, że oni sobie tylko liczą to, ile NFZ zapłaci im za mój pobyt, który przecież nic ich nie kosztuje, oprócz tego, że przystawią mi do czoła rano termometr..... Doskonale było to po nich widać, bo najczęstrzym pytaniem jakie od nich słyszałam od rana w poniedziałek, było "od kiedy Pani tu u nas przebywa".....
Kiedy już nie wytrzymałam i zapytałam ordynatora wprost "dlaczego mnie Pan straszy i dlaczego Pana pracownicy nie potrafią mi jednoznacznie powiedzieć co się ze mną dzieje.... dlaczego baba w sobotę ma 90% pewności, że poronię a dwa dni później docent nic nie stwierdza...."
Wyobraźcie sobie, że oczywiście odpowiedzi na to nie otrzymałam. Otrzymałam za to całe wiadro pomyj na moją głowę, że jestem maksymalnie nieodpowiedzialna, że za chwilę wyjdę na ulicę i się zakrwawię, że zemdleję, że o ciąży mogę sobie już tylko pomarzyć..... Gość wpadł w totalną nerwicę i po prostu się na mnie wydzierał..... Wrzeszczał tak, że chwilę po tym wyparowałam do dyż lekarskiej i zażądałam wypisu natychmiastowego (który otrzymałam jakimś cudem w ciągu ok 5 minut) a cały oddział rozstawił się na korytarzu żeby mnie obserwować - umówiłam się jeszcze przed spakowaniem do prywatnej gin na ten sam piątek, co to miałam mieć kolejne USG w szpitalu.
Specjalnie nie przedstawiłam jej sytuacji. Postanowiłam, że albo mi powie w piątek, że jest zagrożenie i wrócę spowrotem do INNEGO szpitala, albo obwieści mi cudowną nowinę.

No i tak się stało moje drogie.
Wróciłam w poniedziałek do domu i do piątku po prostu odpoczywałam i nie przemęczałam się. Byłam o wiele bardziej spokojna niż w tym j... (nie wyrażę się) szpitalu.
W piątek poszłam do mojej gin i z wielkim stresem położyłam się do USG.
Jedyne o co mnie zapytała z wielkim uśmiechem, to "czy w Pani lub w Pana rodzinie były wcześniej już jakieś bliźniacze ciąże"....
Ciąża była bardzo młoda, bo 4 tyg dopiero ale dwie fasolki były już widoczne ! :) Co najważniejsze okazało się, że jestem całkowicie zdrowa, a jajniki mam drożne i takiej samej wielkość - jednym słowem, nic nie zagraża mnie oraz mojej ciąży.....

I powiem Wam, że naprawdę... po tamtej wizycie dopiero odzyskaliśmy totalny spokój i możemy się cieszyć cudownymi wieściami pod koniec każdego miesiąca.
A w szpitalach..... liczy się nasza intuicja i naprawdę zdrowy rozsądek, bo szpitale uwielbiają trzymać pacjentki, przy których nie muszą niczego robić a dostają kupę kasy na dzień za nas.

Miłego popołudnia dla Was - buziaki ! :*
o matko! co to za szpital? Nie chcę tam trafić
 
reklama
Do góry