Trochę mnie tu nie było ale musiałam... urodzić dziecko
Krzyś przyszedł na świat 13 lipca o godz 3:20 w sławnym Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Przebywałam tam od 8 lipca czyli jak kończył się termin planowany porodu.
Krzysio ważył w dniu porodu 3400, mierzył 54 cm, dostał 10 pkt Apgar.
A wszystko zaczęło się tak, 12-go lipca zadzwoniłam do męża, że musimy dopomóc naturze i przyśpieszyć poród bo dłużej w szpitalu nie wysiedzę a bieganie po schodach na 5 piętro i spowrotem nic nie dawało :-) Miszkamy w tej samej dzielnicy co CZMP więc wymknęłam się tylko na 3 godzinki po wszystkich badaniach. Czułam się jakbym była na wagarach :-):-):-) w domu od razu zaczęłam najpierw zmywać potem zmiatać myć szafki w kuchni i.t.p. Potem zrobiłam sobie bardzo gorącą kąpiel no i na koniec największa przyjemność bo z męzem ale tego już nie będę opisywać, w każdym razie było dosyć ostro
.
Po powrocie do szpitala od razu zaczęłam odczuwać pewne napięcie w podbrzuszu ale ledwie zauważalne. O godz 20 tej coś jakby lekkie bóle miesiączkowe, a o 21:30 poszłam pod szpitalny prysznic sprawdzićczy po nim mi przejdzie i upewnić się, że to nie poród jeszcze tylko przepowiadające. Nie przeszło.
O 22:30 poszłam do położnych bo patrząc na zegarek stwierdziłam, że skurcze mam co 3 minuty
akurat był lekarz więc spokojnie kazał mi na siebie poczekać aż skończy rozmawiać z pielęgniarkami i będzie mógł mnie zbadać. Czekałam tak sobie z 10 minut a bóle coraz większe. Wreszcie wskoczyłam na fotel i ku jego i mojemu zdziwieniu okazało się, że mam już rozwarcie na 6! Hmmm więc połowa porodu za panią powiedział.
Ucieszona zadzwoniłam po męża.
Niestety przy takim rozwarciu było już za późno na podanie ZZO. Na porodówce lewatywka, prysznic i leżenie pod KTG. Przy 8 cm rozwacia zasypiałam między skurczami, a te dawały mi poważnie w kość dochodząc do 124 na KTG. Lekarz przebił mi pęcherz płodowy który sam dotąd nie pękł.
Ani się obejrzałam a zaczęły się parte i tu wszystko się popsuło:-( Po kilku parciach tętno dzidziusia zaczęło spadać do 50 w czasie skurczu. Położna zawołała lekarza. I tu miały miejsce dosyć nieprzyjemne zabiegi mianowicie lekarz włożył mi rękę do ... i wepchnął główkę dziecka do środka poczym próbował ją przekręcić. Mój mąż powiedział potem, że miał ochotę go za to udusić. Przy następnym skurczu tętno znowu spadło więc po 4 godzinach na porodówce zapadła decyzja,że poród nie zakończy się naturalnie i trzeba wykonać cięcie cesarskie.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie, zastrzyk w kręgosłup i cięcie tak szybko,że mogłam jeszcze ruszać palcami u nóg. Czułam rozcinanie i wyjmowanie dziecka ale bólu na szczęscie nie.
Krzysio od razu po wyjęciu krzyczał głośno, dostał 10 pkt. Zabrali go pokazać tacie a ja płakałam ze szczęścia,że wszystko dobrze się skończyło.
Okazało się, że mały nie urodziłby się naturalnie bo główka źle wstawiła się do wchodu i nie dało się tego w żaden sposób zmienić.
Ze szpitala wyszłam po 5 dniach, teraz jestesmy w dumu i uczymy się siebie na wzajem. Mały jest śliczny i bardzo podobny do taty. Na pewno umieszczę jego kilka zdjęć w wolnej chwili ;-)