reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Kto po in vitro?

Wróciłam od lekarza :( jak na razie w piątym dniu stymulacji "wychodowałam" 2-3 jajeczka :( zmiana zastrzyków na menopur i cetrotide w dawkach po 300, jeden rano drugi wieczorem. W sobotę następna wizyta. Jestem załamana taką małą ilością jajeczek. Czy to możliwe aby do soboty było więcej jajeczek?

Spokojnie, tak jak pisze Milagros, możesz szybko zareagować na lek.
Ja miałam 2-5 dc gonal F 100jm, 6 dc 150jm, potem nastąpiło szaleństwo. Brak reakcji jajników i dostałam Gonal F 150jm, Menopur 225 jm, Cetrotide 0,25 mg. I tak do 15 dc, potem największy pęcherzyk miał 13 mm, dlatego miałam IVM.
Także zawsze jest inne wyjście. Jeżeli (odpukać) nie zareagujesz nawet na menopur to zapytaj lekarza o możliwość wykonania IVM.
 
reklama
Asia zaczęłam od dawki 25 i co 7 dni miałam zwiększać czyli: 25, później 37,5, później 50, na koniec 75 i tak do dzisiaj.
Co 2 tygodnie miałam sprawdzać czy spada jak również kontrolować FT4.

Jak udał się transfer to ciąża podniosła mi od razu Tsh do 2,34 i wtedy miałam dawkę 100 później 88 a teraz łykam 75.
 
Ostatnia edycja:
Asia - ​u mnie to dłużej trwało, ponieważ jak byłam dzieckiem to miałam problem z tarczycą, może to z tego wynika. Ja biorę euthyrox 50.
 
a otrzymałam dziś lekcję w klinice " nie cieszyć się z ciąży na całą klinikę " ...ja już siedzę przed gabinetem zestresowana, załamana , bo znów same brzuchy koło mnie, a tu jeszcze z gabinetu obok wychodzi laska z mężem cali w skowronkach i na głos ( prawie krzycząc) cieszą się, że usłyszeli serduszko...rozumiem , ale chodząc do lekarza w tak specyficznej klinice , aż chciało by się krzyknąć " TROCHĘ TAKTU ...NIEKTÓRYM SIĘ NIE UDAŁO " wiem gderliwa jestem ....wybaczcie:-(


Jeżeli którąś z Was uraziłam tym postem to proszę o wybaczenie nie taki miałam zamiar. Bardzo się cieszę z Waszych Dzidziulków, ale jak tu ogłaszacie swoje szczęście to mogę poryczeć się w zaciszu domu...tam musiałam wyjśc do toalety ,żeby się wypłakać ...takie to wszystko u mnie beznadziejne. Cieszę się,że mam córeczkę , bo muszę dla niej żyć a tak naprawdę to wcale mi się nie chce:-(
 
Darii gratuluję :) i trzymam kciuki za wszystkie staraczki. Ja jutro jadę potwierdzić moje niepowodzenie :( I bede mogła spokojnie odstwic leki. Dziewczyny możecie mi polecic kogos z Novum?

Hmmmm, teoretycznie ja się leczę w Novum, choć już jedna nogą jestem na końcu drogi. Chyba zwiedziłam połowę lekarzy (czyli teoretycznie połowa lekarzy z novum poznało moje podwozie:-)). Na początku byłam u dr. A. Z-P, potwornie się na niej zawiodłam. Kazała mi odstawić wszystkie leki (w tym siofor) przed stymulacją, znając moje wyniki insulinooporności. Pewnie moja stymulacja zupełnie inaczej by wyglądała wtedy, no ale cóż... Potem byłam u I. S-T. Kolejna pomyłka. Trzymała mnie na cyklu stymulowanym 29 dni!!! Twierdziła, że jeszcze trochę musi endo podrosnąć - okazało się dopiero po wszystkim, że endo nie urosło ani milimetra od pierwszej wizyty, a mimo wszystko dr kazała mi się stawiać na wizyty co 2-3 dni. Dopiero dr. L.O przerwała mi pierwsze przygotowania do crio, bo endo było już tak zbite, że nie było sensu transferu (a grubość jego cały czas 6,2 mm). Po drodze miałam jeszcze przyjemność z dr. P.Z. - małomówny, trochę zakręcony. Dr. J.W. - robił mi ostatni transfer - rzeczowy człowiek, nie owija w bawełnę i mówi konkrety.
Także ja z czystym sumieniem mogę polecić dr. L.O. - młoda, ambitna lekarka, która jako jedna z niewielu w novum interesuje się pacjentem. Dr. J.W. - tak jak pisałam konkretny człowiek i słyszałam o nim bardzo wiele dobrego. I ostatnia osoba - ale tutaj raczej to opinia mojej koleżanki, która zwiedziła wszystkich lekarzy tam (3 razy była w ciąży i zawsze roniła w 12 tyg ciąży). Ten lekarz to E. T-B. Też ją bardzo polecała. Taką samą dobrą opinię słyszałam od swojej pacjentki, której synowa leczyła się u niej i udało jej się mimo poważnych problemów (endometrioza, polipy, mięśniaki, etc).
Dużo natomiast złych opinii słyszałam o dr. J.C. I to by było na tyle. Reszty lekarzy nie poznałam.


Dziewczynki dziękuję za Wasze opinie. Sama jestem zagubiona i chciałabym ten etap swojego życia zakończyć. Choć zrzeczenie zarodków nie będzie dla mnie łatwe, ale wydaje mi się, że przyniesie mi takie wewnętrzne oczyszczenie. Oczywiście droga powrotu zawsze będzie, bo przecież zarodki będą na moją siostrę. Zawsze jest droga odwrócenia tego. Ale póki co chciałabym zerwać wszelkie kontakty z kliniką. Wiem, że to co piszę może być dla Was niezrozumiałe, ale ja czuję, że tak będzie najlepiej. Może choć w taki sposób uda mi się zapomnieć o tym wszystkim :zawstydzona/y:. Minęło już prawie 2 tyg od ostatniej porażki, może nie myślę trzeźwo do końca, ale raczej 90% mojej świadomości powróciło. Postanowiłam opłacić zamrożenie na 3 lata by nawet o tym nie myśleć. Dowiadywałam się także już o specjalizację i doktorat. Prawdopodobnie od jesieni ruszam (jeżeli się dostanę) na spec z chirurgii. Może jak zapełnie swoje życie do tego stopnia, że przestanę myśleć o dziecku, uda mi się odstresować i może ponownie pomyśleć o kolejnym podejściu. Jednak czuję, że nie mogę mieć przez ten czas nic wspólnego z in vitro i novum. Stąd moje decyzje. Moja psycholog zaleciła mi abym zajęła się czymś innym i żebym nawet na chwilę nie myślała o ciąży. Może właśnie taki plan (jaki opisałam) pomoże osiągnąć mi spokój wewnętrzny i w końcu się wyluzuję.

Póki co jestem napięta jak struna i wystarczy jedno dotknięcie abym pękła. I jeszcze jeden minus - zaczęłam popalać. Jak ja bardzo chciałam nie wrócić już do tego nałogu. Na razie to 2-3 papierosy dziennie, ale zazwyczaj od tego się zaczyna. Może jak zamknę temat in vitro w swoim życiu, to za rok będę mogła na spokojnie spróbować jeszcze raz. Póki co, chcę spalić wszystkie mosty za sobą by móc spokojnie patrzeć w przyszłość. Czy się uda, nie wiem. Dowiem się za kilka miesięcy. Póki co zaczynam akcję pod kryptonimem "reset":tak:


Darii bardzo piękna beta. Gratuluję.
 
Jeżeli którąś z Was uraziłam tym postem to proszę o wybaczenie nie taki miałam zamiar. Bardzo się cieszę z Waszych Dzidziulków, ale jak tu ogłaszacie swoje szczęście to mogę poryczeć się w zaciszu domu...tam musiałam wyjśc do toalety ,żeby się wypłakać ...takie to wszystko u mnie beznadziejne. Cieszę się,że mam córeczkę , bo muszę dla niej żyć a tak naprawdę to wcale mi się nie chce:-(

Asia, słoneczko, na pewno nikogo nie uraziłaś. Każda której się nie udało miała takie same odczucia. Wizyta w klinice to pół biedy. Owszem parę cieżaróweczek zawsze gdzieś mignie pomiędzy innymi ludźmi ale jest to do zniesienia. Jednak największy problem jaki miałam to histeroskopia, a raczej wizyta w szpitalu MSWiA, kiedy czekałam na przyjęcie na zabieg. siedziałam od 7 do 12 na izbie. Przez 5 h z 5 rodzących przewinęło się przez izbę. Do tego jeszcze w kolejce były kobiety na przyjęcie do szpitala na planowaną cesarkę. Ogólnie same brzuchy wszędzie. Poczekalnia pełna ciężarnych, czułam się wręcz przytłoczona nimi. Na sam widok cisnęły mi się łzy do oczu, bo ja nie mogę. To nie jest tak, że życzę im źle, tylko po prostu bardzo im zazdroszczę tego stanu.

A w klinice jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało, raczej napędzało u mnie pozytywne emocje, bo jednak in vitro przynosi efekt i wierzyłam że w końcu i mi się uda.
 
Dziewczynki....jedno mi się ciśnie na usta. Ja wiem, że lekarze od in vitro nie są specjalistami od wszystkiego i większość leci schematem...Ale błagam Was na wszystkie świętości nie leczcie się tak same. Siofor, euthyrox są lekami przepisywanymi na receptę i wierzcie mi że powód ku temu jest.

Jeżeli zaczniecie tak same przyjmować euthyrox to możecie wpędzić się w nadczynność, która tak samo jak niedoczynność nie pomoże Wam w zajściu w ciążę. Siofor tak samo....insuliooporność jest poważnym problemem, ale jak zaczniecie tak przyjmować go w zbyt dużych dawkach może skończyć się nawet hipoglikemią, a chyba żadna z Was w śpiączkę zapaść by nie chciała.

Wszystko z umiarem. Najlepiej skierować swoje kroki do porządnego endokrynologa. Tyle kasy wydajemy na in vitro , to chyba lepiej dołożyć parę stówek i pójść na wizytę do specjalisty. On wtedy pokieruje od jakiego poziomu zacząć przyjmować dany lek.

Czy jak czasami zdarza się Wam przyjmować luteinę dodatkowo, to robicie to na łapu capu, czy podnosicie lek i za chwilę znów kontrolujecie poziom progesteronu? Tak samo jest z euthyroxem. Małe dawki potem kontrolne badania i ewentualna zmiana.

Nie przyjmujcie od razu Sioforu 850 w dawce 3x1 bo może to się skończyć nieszczęściem. Ja wiem, że każda z Was pragnie za wszelką cenę pomóc, jednak czasami możecie zrobić więcej złego niż dobrego.
 
sylwia-mam nadzieję, że wkrótce wrócisz do równowagi psychicznej. Wydaje mi się, że masz rację z całkowitym ciążowymym resetem. I dziękuję za komentarz nt. leków, bo choć medycyna to dla mnie czarna magia, też mi się wydawało, że każdy lek ma skutki uboczne i często może zaszkodzić. Choć zainspirowały mnie dziewczyny, żeby jednak zrobić sobie badania "cukru" i zobaczymy...
 
reklama
Do góry