Hope a tak a propos gwiazd.... troche wczesniej niz ja wystartowalam z moim podejsciem do IVF, tutejsze bozyszcze, Celine Dion podchodzila w NewYork do swojego 6go juz chyba IVF.
Oczywiscie historia jej leczenia rozdmuchana jest przez media no i sama artystke, tak ze wszyscy wiedza o stanie zdrowia jej macicy i przydatkow. Ja tu czekam w dzienniku na informacje o powodzi w Polsce, a oni mi tu pieprza o plemnikach jej przepierdzianego meza (dziad ma chyba ze 70 lat). Ja nazywa ja "macica miedzynarodowa". Moze ja jestem staromodna, ale wywlekanie wlasnych wnetrznosci przed kamerami milionow widzow, zainteresowanych tematem albo i nie, napawa mnie wstretem. Ktos moze powiedziec, ze tu robie to samo, ale tu mam grono samych zainteresowanych i raczej kameralne.
Tak czy inaczej.... W przeddzien mojego beta zrobilam test sikany i wiedzialam juz, ze nici z mojego leczenia. Nazajutrz jak pojechalismy do kliniki na test krwi to czekalismy tylko juz na potwierdzenie diagnozy i na umowienie spotkania na konsultacje z pania doc.
Siedzimy wiec w poczekalni oczekujac na wynik, a moj kochany, sam w nienajlepszym nastroju mnie pociesza "nie zalamuj sie kochanie, zobacz Celinka 42 lata i udalo jej sie z blizniakami". Oh ty w zyciu.... jak ja sie na nim przejechalam.... a tu poczekalnia pelna tubylcow, ktorzy sie modla do Celinki, bo to jej ziomki, to ich krew. No i przy okazji, zly zbieg okolicznosci, bo nie lubie jej jako piosenkarki.
Wyjechalam mu ze Celinka to milionerka, moze sobie powtarzac ile chce i gdzie chce, moze lezec odlogiem z d... na piedestale i pielegnowac wstrzykniete zarodki w nic nierobieniu. Natomiast my, male robaczki, jak zaplacilismy za IVF rownowartosc samochodu, to odczulismy to w kieszeni raczej porzadnie. No i poza tym, musimy oboje pracowac wiec nie moge sobie pozwolic na odpoczynek po kazdym transferze.
Majac te fakty w glowie, zrugalam chlopa za takie pocieszanie, ze az mu uszy zwiedly a potem polecialy mi lzy. Natomiast tubylcy z poczekalni oblepili mnie wymownymi spojrzeniami.
Chyba okropna jestem i zdalam sobie sprawe, ze zaczynam odkrecac glowe na widok kobity ze sterczacym brzuchem. Nie z zazdrosci, tylko z bolu.
Podsumowujac te moje filozofie... Ja mysle, ze kazda kobieta ktora dochodzi do wniosku, ze zycie bez potomstwa traci sens i nie potrafi znalezc furtki w egoistycznym zyciu dla samej siebie, partnera, bogactwa i podrozy, albo dla innych ludzi, przechodzi przez takie same uczucia. Tak jak tu ktoras pisala, ze "doszla do porozumienia z wlasnym rozumem" i zaakceptowala mozliwosc zycia bezdzietnego, ja juz to mam za soba. Tez bylam spokojniejsza jak bylam przed 35tka, niestety im blizej czterdziestki, tym bardziej sobie uswiadamiam ze starosc bez potomstwa to bardzo smutna starosc. Tym bardziej ze nie mam tu rodziny wiec nie moge grac roli dobrej cioci i cieszyc sie dziecmi kuzynow.
No nic... na barykady i walczymy dalej!
)