W DE normalnie w wieku 6/7 lat zaczynalo sie szkole. Lekarz wystawial opinie czy dziecko juz sie nadaje i hop do szkoly. Jak teraz jest nie wiem. Mile wspominam wlasnie jezyki. Angielski za moich czasow co prawda dopiero od 5 klasy, czyli po zmianie szkoly z podstawowki na wyzsza, ale spoko. Na gimnazjum nastepnie w 7 klasie dochodzil francuski lub lacina. Lacina bardziej dla tych, ktorych rodzice mieli ambicje poslac dzieciaka pozniej na studia, gdzie trzeba bylo miec minimum male latinum. Aczkolwiek to akurat nie problem, bo zawsze mozna bylo dorobic pozniej. Od 10 klasy byl wybor miedzy wloskim, hiszpanskim a greckim. Dzis wiem od znajomej ze grecki zamienili na szwedzki. To sie rozni od szkoly do szkoly, a raczej roznilo. Intensywnosc nauki jezykow obcych byla rowniez super. W mojej szkole nacisk kladziono na sporo godzin, zeby te jezyki sie utrwalily. Jedyna rzecz ktora wedlug mnie kuleje w niemieckim szkolnictwie to przedmioty scisle. Nie ma co sie rownac z Polska np w matmie lub chemii. Przynajmniej kiedys. Historie tez walkuje sie najchetniej DDR i takie abstrakcje jak dynastie japonskie, troche o egipcie, no i powrot do czasu przed wojna, a wojne swiatowa jak nie trafilo sie na porzadnego nauczyciela, to uczniowie wychodzili z przekonaniem, ze caly swiat byl agresorem tylko nie Niemcy. Ogolnie jednak uwielbialam ten system, bo jezyki wykuli mi na medal