Biorac ilosc badan potrzebnych do IUI i ilosc wizyt, juz wiedzialam,ze w dwa tygodnie urlopu nie zalatwie IVF. Pracuje na pelny etat i wiecej niz dwa tygodnie urlopu w jednym kawalku nie dostane. Wiem,ze niektore dziewczyny wola sie zwolnic z pracy,zeby miec caly miesiac wolnego na ta procedure ....ale na dzien dzisiejszy to dla mnie szalenstwo.
W klinice wszystko zostalo mi od samego poczatku dobrze wyjasnione, niekiedy nawet pielegniarka prosila mnie o powtorzenie instrukcji,zeby upewnic sie czy napewno wszystko poprawnie zrozumialam. Wszystko szlo ok az do dzis.
Moze gdybym wczesniej odezwala sie na forum, wygladaloby to inaczej...wiele badan, etap zastrzykow, pelne ciezkie jajniki, punkcja, oczekiwanie na telefon....ale czulam sie wystarczajaco silna emocjonalnie zeby trzymac to tylko dla siebie.
Wczoraj w piatej dobie, powiedziano mi zeby nie miec zbyt duzych nadzieji, bo juz wtedy blastki nie rozwijaly sie tak szybko jak powinny, dlatego dali im dodatkowa dobe. Chyba mialam za duza nadzieje.
Jesli chodzi o klinike, to nie chce robic im zlej opini, bo tamtejsze pracownice lubia swoja prace i to widac w kazdym detalu. Od badac ginekologicznych, przez papiery po wsparcie przed i po punkcji. Pielegniarki nie mialy sztucznych usmiechów ale ludzkie podejscie do problemu.