A ja dziś jestem jak chodząca melancholia. Trzymam sie do kupy tylko dzięki moim kochanym cyferkom. Kilka razy dziennie powtarzam sobie, ze to poprzednie niepowodzenie i nawet kolejne i jeszcze kolejne nie przekreślają moich szans ani ich nawet nie zmniejszają. I tylko myśli takie do łba wpadają, znaczy że wszystkim w koło sie prędzej czy poźniej uda ale nie mi. I musze te myśli przegonić i trzymać sie twardo statystyk. I nie dać sie temu strachowi co we mnie narasta jak rzęsa na jeziorze. I dusi...
Wczoraj sie zaczęło a dobił wieczór. Pilnowałam gromadki sąsiadki bo zebranie w szkole a mąż na wyjeździe. Gromadka sztuk 3, najstarsza kończy właśnie 7, średnia wiosna 5 a junior 3latek. Mówiłam im, że moj tata jest wysoki. Nie bardzo mogły ogarnąć myślowo że moj tata, którego ńie widziały nigdy to nie moj mąż. No jak to taka duża ciocia i ma tatę
no i ze mój kiedyś "mały braciszek" o którym im opowiadałam ma lat 27. Myślałam, ze temat koligacji zakończony ale nagle średnia wypaliła:
- Ciociu a gdzie jest twój synek?
- Mhm... nie mam synka.
- No ale jak to? Musisz szybko urodzić dzidziusia, najlepiej synka zeby sie bawił z juniorem!
A potem cholernie długa minuta pełna takich okrzyków z każdej strony:
No ciociu no, urodź dzidziusia! Urodź synka! A czemu ty nie masz dzieci? Nie chcesz mieć dzidziusia? Musisz zaraz jechać do szpitala i urodzić dzidziusia!
No i jak zwykle w takich sytuacjach odpowiadam coś albo wesołego albo kłującego w zależności od nastroju i temat ucinam... dorosłym. Z dzieckiem tez sie dogadam ale jednym, atak trojga troche mnie przerósł. Baknelam coś w stylu "wiecie, bardzo chętnie tylko to nie taka prosta sprawa..."
No a młode od razu znalazły rozwiazanie.
"to zapytaj naszej mamy jak wróci, ona umie to ci powie jak. Tylko wiesz, będziesz musiała pojechać do szpitala."
Wyimaginowane kaczki. Łabędzie też sie nadadzą. Zeżrą tą cholerne wyimaginowana rzęsę w mojej głowie. Chyba w niedziele namówię męża na spacer po kempinosie, przyda mi się takie przewietrzenie łba. O.