Cześć wszystkim szczęśliwym Mamusiom..Troche mnie tu nie było..
Dzisiaj wróciłam ze szpitala w Wejherowie - niestety, mi i mojej Kruszynce się nie udało... Wiem o tym już od tygodnia i jakoś sobie radzę, chociaż mam od wczoraj jakiś koszmarniejszy humor... Może to ta atmosfera szpitalna i szpitalna samotność - chociaz wejherowski szpital jest bardzo zbliżony do mojego "idealnego" szpitala, ze względu na kochane pielęgniarki i troskliwych lekarzy... wszyscy chętni do pomocy i uśmiechnięci - zatem gorąco polecam wszystkim tym Mamom, które jeszcze nie podjęły decyzji!
Moja Dzidzia nie rozwijała się, niestety; być może był to nawet pusty zarodek... Niby nie planowałam tej ciąży, a jednak wywrócił mi się świat do góry nogami. I wiecie co? Nie mam ochoty odbudowywać starego... Chyba już nie wrócę do Francji (jeśli mówić o znieczulicy, to tylko tam - i to nie tylko w jednym szpitalu, byłam w dwóch, z czego jeden był prywatną kliniką położniczo-ginekologiczną, więc powinni mieć jakieś pro-przyszłomamusiowe podejście... a tu zero...), chcę zrobić jakieś studia w Polsce, postawić na rodzinę. Ale nie tylko to jest powodem, chyba tylko ostatnią kroplą do mojej decyzji... Wiem, że nie chciałabym tego przeżyć jeszcze raz w tamtyvh warunkach - nikomu tego nie życzę. Konsultacja z lekarzem po wykonaniu drugiego - nieszczęśliwego USG trwała jakies 45 sekund i odbywała się na korytarzu... a kosztowała 50 euro (chociaż nikt wtedy nie myślał o pieniądzach, najmniej ja, ale chamstwo to jest jak nic...).
Chciałabym jak najszybciej postarać się o drugiego Dzidziusia, ale czy to prawda, że muszę czekać aż pół roku!? Nie chcę...
I tak wam wszystkim zazdroszczę! Boję się najbardziej, że już z żadnej ciąży nie będę umiała się cieszyć! Będę wypatrywać strasznych znaków i myśleć o nieszczęściu... czemu mnie musiało to spotkać?... tak szybko? z pierwszym dzieckiem?...
W ogóle nie chciałam już wchodzić na forum, ale tak jakoś mi źle... czuję się taka "opuszczona"... nie wiem, czy chodzi o Dzidzię, czy o Dawida, mojego ukochanego, który jeszcze musiał zostać we Francji i wróci dopiero za dwa tygodnie.. czy o Boga, który nie wysłuchał moich modlitw... nie wiem. Ale musiałam się wygadać. Ukrywam się w domu, udaję, że mnie nie ma jak dzwonią znajomi... wydają mi się tacy dalecy teraz. Ale nie ma obawy, nie wpadnę w depresję. Po prostu muszę sobie to wszystko poukładać. Jakoś tak. Przez łzy i zaciśnięte zęby.
Ale uśmiecham się do was teraz, widzę wasze śliczne "pępki świata" i życzę sobie kiedyś też tak wyglądać
Pozdrawiam,
Patrycja (aenye)