Ja mam wrażenie, że mamy zbyt duże oczekiwania wobec lekarzy prowadzących. Uważam, że większość z nich nie ma jednak doświadczenia w rozwiązywaniu ciąży (jeśli nie pracują jednocześnie w szpitalu). Ich zadaniem jest jedynie doprowadzenie Cię do terminu, a dalej to już kompetencja szpitala. To tam przyjmuje się kilka porodów dziennie, a prowadzący mógł nie być w życiu przy żadnym
Ja w pierwszej ciąży pojechałam radośnie do szpitala w 39+3, bo podczas stosunku pojawiło się krwawienie. Mimo, że czułam, że to kwestia otarcia/urazu, to na wszelki chciałam pojechać, bo na szkole rodzenia mówili, że jak pojawi się żywa krew to bezwzględnie jechać na IP. Całą ciążę miałam książkową, mój prowadzący nie sygnalizował, żadnych nieprawidłowości. Byłam nastawiona na poród SN, byłam na niego gotowa fizycznie i psychicznie i doskonale wyedukowana. Jakież było moje zdziwienie, gdy w szpitalu okazało się, że co prawda krwawienie to faktycznie niegroźne otarcie, za to dziecko jest bardzo duże (4500 z usg) i mam wielowodzie. Że muszę zostać w szpitalu i od razu rano muszę mieć zrobione CC. Byłam załamana, bo w ogóle nie brałam cesarki pod uwagę, a tu się okazuje, że powinnam ją już mieć z tydzień wcześniej. Operacja była ciężka, lekarze mieli duże trudności z wydostaniem dziecka. Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać co by było gdyby nie ten krwawy stosunek i gdybym czekała jeszcze z tydzień nieświadomie w domu z tym wielowodziem na dodatek.
Teraz jestem na końcówce drugiej ciąży i tym razem wzięłam sprawy w swoje ręce. Na usg III trymestru poszłam prywatnie do ordynatora szpitala w którym chcę rodzić i on od razu stwierdził, że i to dziecko jest duże, plus poprzednie CC, więc trzeba będzie robić CC co najmniej na tydzień przed terminem. Równolegle mój prowadzący, mając te same dane, nawet się nie zająknął na ten temat. Widział wyniki usg, że dziecko jest już w 98 centylu, wie, że jestem po CC z powodu m. in. makrosomi, i nawet mu brew nie drgnęła w związku z tym. Ale ja też nie zaczynałam z nim tego tematu, bo uważam, że to nie ma sensu.
Z resztą obaj lekarze prowadzący w obu ciążach już na pierwszej wizycie zastrzegli mi, że gdyby się cokolwiek niepokojącego działo, to mam od razu jechać do szpitala, bo jak przyjadę do niego, to on nic nie zrobi, tylko odeśle mnie do szpitala właśnie.
Nie wiem w jakim mieście będziesz rodzić, ale w Warszawie jest tak, że w dniu terminu powinnaś się zgłosić do szpitala na ktg (nie potrzebujesz żadnego skierowania, tylko wcześniej zapisujesz się na dany dzień/godzinę). Wówczas od razu lekarz robi Ci usg i od tej pory jesteś już pod opieką szpitala, choć w nim nie zostajesz, jeśli wszystko jest ok, tylko czekasz w domu i pojawiasz się na kolejne kontrole ktg wg zaleceń szpitala.
Jeśli cokolwiek Cię niepokoi w okolicach terminu to jedziesz do szpitala. Nie po to nosiłaś ciążę przez 9 miesięcy, żeby na końcówce coś poszło nie tak. Lepiej pojechać o jeden raz za dużo, niż o jeden za mało. Nawet gdyś miała leżeć na patologii w upale, z pewnością nikt Cię tam nie położy bez przyczyny.
Także przestań oglądać się na prowadzącego, tylko działaj sama jeśli czujesz, że coś jest nie tak.
A jeśli nie czujesz się komfortowo z kłamstwem o bolącym brzuchu, to wydaje mi się, że w razie czego mała ściema, że ruchy dziecka znacznie osłabły są lepszą i niepodważalną wymówką, żeby Cię zbadali
Powodzenia i daj znać jak się sytuacja potoczyła jak już będzie po wszystkim