Postanowiłam opisać nasza historie...
Wszystko zaczęło się 24 marca tego roku to był 20 tydzień ciąży.. nagle podczas spania odeszły mi wody , wiadomo szpital....wylądowałam w szpitalu w Pszczynie tam lekarze odrazu spisali naszego syneczka na smierc tesciowa i mąż zaczęli dzwonić po innych lekarzach szukac kontaktow czegos lepszgeo poprostu zeby przewiezc mnie gdzies gdzie ebde miała lepsza opieke.i znalezli dogadali sie z proferorem Sikora Na Ligocie w KAtowichach ze przewioza mnie tam ale niestety ordynator z Pszczyny nie chciał mnie wypuscic ze szpitala bo stwierdził ze dziecko i tak zaniedługo umrze ..ja na własna odpowiedzialnosc bałam sie wyjsc wiadomo jakby wtedy cos sie stało to nigdy bym sobie tego nie wybaczyła...Boziu myslałam ze serce mi peknie jak słyszałąm od lekarzy pani dziecko nie przezyje nastepnego dnia.. wiec po co ma sie pani meczyc w szpitalu zrobmy zabieg bedzie po wszytkim.. ale ja uparłam sie i powiedziałam NIE ..dopuki moje dziecko zyje nie pozwole mu zrobic zadnej krzywdy...dzien za dniem mijał a ja cieszyłam sie z kazdego przezytego dnia razem z malenstwem w brzuszku.. az w koncu po 3 tygodniach spedzonych w szpitalu w Pszczynie ordynator zdecydował sie przewiezs mnie do szpitala na Ligocie.. droga karetka strasznie mi sie dłuzyła... cała droge modliłam sie żeby nic się nie stało... dojechaliśmy umieszczono mnie na bloku porodowym (w boksie gdzie kobitki rodza) byłam przerażona pielegniarka wytłumaczyła mi ze musze tutaj troszkę zostać bo na patologi ciazy nie maja miejsca ..kamień spadł mi z serca bo juz myślałam ze ja tam rodzic mam...przespałam tam noc (oczywiscie na słuchałam sie porodów) rankiem przewiezli mnie na patologie ciazy..tam wytłumaczono mi ze moge jedynie wychodzić do łazienki i nigdzie indziej.. i tak z dobrymi wynikami leżałam sobie do 30 maja ...połozne wspierały mnie cały czas ..Karolek juz w brzuszku był przez nie wszytkie uwielbiany.. wyniki byly bardzo dobre wiec lekarze przewidywali rozwiązanie ciąży w 36 tygodniu..byłam szczęśliwa ze zostało mi tak mało do odleżenia w szpitalu i do przytulenia KArolka..ale niestety 30 maja wstałam jak co dzien na zapis KTG no i co patrzyłysmy razem z położna na ten zapisek i nie wierzyłysmy tam 3 skurcze sie zapisały...myslałąm ze to jakis zar bo zawsze kreseczka była prosta jak odrysowana od linijki..no i sie zaczeło.. juz wiedziałam ze w tym dniu urodze... bole rozkreciły sie maksymalnie.. koło godziny 13 badano mnie i szyjka była skrucona na 80% potem dostałam temperatury ktora sie bardzo szybko podnosiła...no i te zielone wody...boze jaka byłam wystraszona jak zobaczyłam zielone wody na wkładce...wtedy odrazu zabrano mnie na blok porodowy skurcze były co 3 minuty...przyszedł lekarz stwierdził ze mały jest posladkowo połozony i obrocił mi go...bolało jak cholera ale jzu wsyztko jedno mi bylo..zdazyłam zadzwonic do meza ale on jzu był w drodze bo połozne mu przedzwoniły..po chwili przyszedł lekarz i moiw ze musza juz ciac bo wdałą sie infekcja i ze niewiadomo czy nie ebda musieli usuwac macicy... ehh wtedy bałąm sie tylko o KArolka co sie stanie zemna było mi obojetne ..powiedziaąłm lekarzowi zeby pierwsze ratowali malenstwo zeby ono przezyło...mezus zdazył na ciecie widział synusia tylko przez sekundeponiewaz musieli małego wziasc i zaintubowac..po cesarce lekarz przyszedł i pwoeidzial ze z macica wszytko oki i ze ja zostawili ..zaraz po nim przyszła lekarka z noworodkow i pwoiedziała mi ze małego włąsnie zabieraja do Zabrza poniewaz tam nie było miejsca dla KArolka...maz wypisał wsyztkie potrzebne papiery i nasz skarbus juz godzine po porodzie jechal..po cieciu pozbierałam sie bardzo szybko i juz 3 dni po wyszłam ze szpitala oczywiscie najpierw kazałam sie zawiesc do małego bo nie widziaąłm go wogole... boziu jak wszełam i zobaczyłam mojego skarbusia popodpinanego do tych wszytkich rułeczek kabelkow ..rozpłakaąłm sie siedziaąłm przy nim i płakałam..on był taki malusi miał 41cm i 1360 kg .. był bardzo silnym chłopczykiem.. lekarze pwoiedzieli nam ze mały jest w bardzo ciezkim stanie ze spodziewali sie ze nie przezyje pierwszej nocy...małydawał z siebie wsyztko wiadomo raz było lepiej raz gorze moj mały skarbus walczył 11 dni co dzien bylismy u niego co dzien stałam p[rzy inkubatorze i modliłam sie o jego zdorwko co dzien powtarzałam mu ze bardzo go kochany i ze czekamy na niego co dzien mowiłam mu ze jestem z niego bardzo dumna ze tak dzielnie walczy i ze ma walczyc dalej bo da rade bo jest silnym chłopakiem ...Boze wkoncu zaczelo mu sie polepszac zaczoł pomału wychodzic z tego az tu nagle serduszko mu staneło i juz nie chcialo zabic..;( lekarze reanimowali go godzine i nic;( moj mały skarbus odszedł 10.06.2011 o godzinie 12;00 rano jeszcze byłam u niego i tak słodko otwierał oczka boziu ale byłam szczesliwa... ledwo przyjechałam do domu a tu telefon ze szpitala ze mały nie zyje.. boze myslałam ze to zart.. albo ze sie pomylili bo przeciez ja dopieor co widziałam małego.. ehh Ciesze sie ze zdazylismy małego ochrzcic bo przynajmniej moglismy mu zrobic godny pochowek...dobrze ze cmentarz mam blisko i moge do małego chodzic pare razy dziennie...rozmawiam z nim. opowiadam mu ..i strasznie za nim tesknie
Moje kochane serduszko KArolek walczył dzielnie o zycie jzu od 20 tygodnia ciazy przez całe 9 tygodni dzielnie walczył...niestety PAn Bog pozwolił mu przyjsc na swiat tylko na 11 dni.:9 niesprawiedliwe to jest nigdy tego nie zrozumiem i sie z tym nie pogodze..połowa mojego serca jest wyrwana..niema dnia zebym nie myslałą o KArolku...boje sie ze jezeli kiedys bedziemy miec jeszcze dzieci czy bede w stanie je pokochac tak jak kocham KArolka mojego pierwszego synusia.
Wszystko zaczęło się 24 marca tego roku to był 20 tydzień ciąży.. nagle podczas spania odeszły mi wody , wiadomo szpital....wylądowałam w szpitalu w Pszczynie tam lekarze odrazu spisali naszego syneczka na smierc tesciowa i mąż zaczęli dzwonić po innych lekarzach szukac kontaktow czegos lepszgeo poprostu zeby przewiezc mnie gdzies gdzie ebde miała lepsza opieke.i znalezli dogadali sie z proferorem Sikora Na Ligocie w KAtowichach ze przewioza mnie tam ale niestety ordynator z Pszczyny nie chciał mnie wypuscic ze szpitala bo stwierdził ze dziecko i tak zaniedługo umrze ..ja na własna odpowiedzialnosc bałam sie wyjsc wiadomo jakby wtedy cos sie stało to nigdy bym sobie tego nie wybaczyła...Boziu myslałam ze serce mi peknie jak słyszałąm od lekarzy pani dziecko nie przezyje nastepnego dnia.. wiec po co ma sie pani meczyc w szpitalu zrobmy zabieg bedzie po wszytkim.. ale ja uparłam sie i powiedziałam NIE ..dopuki moje dziecko zyje nie pozwole mu zrobic zadnej krzywdy...dzien za dniem mijał a ja cieszyłam sie z kazdego przezytego dnia razem z malenstwem w brzuszku.. az w koncu po 3 tygodniach spedzonych w szpitalu w Pszczynie ordynator zdecydował sie przewiezs mnie do szpitala na Ligocie.. droga karetka strasznie mi sie dłuzyła... cała droge modliłam sie żeby nic się nie stało... dojechaliśmy umieszczono mnie na bloku porodowym (w boksie gdzie kobitki rodza) byłam przerażona pielegniarka wytłumaczyła mi ze musze tutaj troszkę zostać bo na patologi ciazy nie maja miejsca ..kamień spadł mi z serca bo juz myślałam ze ja tam rodzic mam...przespałam tam noc (oczywiscie na słuchałam sie porodów) rankiem przewiezli mnie na patologie ciazy..tam wytłumaczono mi ze moge jedynie wychodzić do łazienki i nigdzie indziej.. i tak z dobrymi wynikami leżałam sobie do 30 maja ...połozne wspierały mnie cały czas ..Karolek juz w brzuszku był przez nie wszytkie uwielbiany.. wyniki byly bardzo dobre wiec lekarze przewidywali rozwiązanie ciąży w 36 tygodniu..byłam szczęśliwa ze zostało mi tak mało do odleżenia w szpitalu i do przytulenia KArolka..ale niestety 30 maja wstałam jak co dzien na zapis KTG no i co patrzyłysmy razem z położna na ten zapisek i nie wierzyłysmy tam 3 skurcze sie zapisały...myslałąm ze to jakis zar bo zawsze kreseczka była prosta jak odrysowana od linijki..no i sie zaczeło.. juz wiedziałam ze w tym dniu urodze... bole rozkreciły sie maksymalnie.. koło godziny 13 badano mnie i szyjka była skrucona na 80% potem dostałam temperatury ktora sie bardzo szybko podnosiła...no i te zielone wody...boze jaka byłam wystraszona jak zobaczyłam zielone wody na wkładce...wtedy odrazu zabrano mnie na blok porodowy skurcze były co 3 minuty...przyszedł lekarz stwierdził ze mały jest posladkowo połozony i obrocił mi go...bolało jak cholera ale jzu wsyztko jedno mi bylo..zdazyłam zadzwonic do meza ale on jzu był w drodze bo połozne mu przedzwoniły..po chwili przyszedł lekarz i moiw ze musza juz ciac bo wdałą sie infekcja i ze niewiadomo czy nie ebda musieli usuwac macicy... ehh wtedy bałąm sie tylko o KArolka co sie stanie zemna było mi obojetne ..powiedziaąłm lekarzowi zeby pierwsze ratowali malenstwo zeby ono przezyło...mezus zdazył na ciecie widział synusia tylko przez sekundeponiewaz musieli małego wziasc i zaintubowac..po cesarce lekarz przyszedł i pwoeidzial ze z macica wszytko oki i ze ja zostawili ..zaraz po nim przyszła lekarka z noworodkow i pwoiedziała mi ze małego włąsnie zabieraja do Zabrza poniewaz tam nie było miejsca dla KArolka...maz wypisał wsyztkie potrzebne papiery i nasz skarbus juz godzine po porodzie jechal..po cieciu pozbierałam sie bardzo szybko i juz 3 dni po wyszłam ze szpitala oczywiscie najpierw kazałam sie zawiesc do małego bo nie widziaąłm go wogole... boziu jak wszełam i zobaczyłam mojego skarbusia popodpinanego do tych wszytkich rułeczek kabelkow ..rozpłakaąłm sie siedziaąłm przy nim i płakałam..on był taki malusi miał 41cm i 1360 kg .. był bardzo silnym chłopczykiem.. lekarze pwoiedzieli nam ze mały jest w bardzo ciezkim stanie ze spodziewali sie ze nie przezyje pierwszej nocy...małydawał z siebie wsyztko wiadomo raz było lepiej raz gorze moj mały skarbus walczył 11 dni co dzien bylismy u niego co dzien stałam p[rzy inkubatorze i modliłam sie o jego zdorwko co dzien powtarzałam mu ze bardzo go kochany i ze czekamy na niego co dzien mowiłam mu ze jestem z niego bardzo dumna ze tak dzielnie walczy i ze ma walczyc dalej bo da rade bo jest silnym chłopakiem ...Boze wkoncu zaczelo mu sie polepszac zaczoł pomału wychodzic z tego az tu nagle serduszko mu staneło i juz nie chcialo zabic..;( lekarze reanimowali go godzine i nic;( moj mały skarbus odszedł 10.06.2011 o godzinie 12;00 rano jeszcze byłam u niego i tak słodko otwierał oczka boziu ale byłam szczesliwa... ledwo przyjechałam do domu a tu telefon ze szpitala ze mały nie zyje.. boze myslałam ze to zart.. albo ze sie pomylili bo przeciez ja dopieor co widziałam małego.. ehh Ciesze sie ze zdazylismy małego ochrzcic bo przynajmniej moglismy mu zrobic godny pochowek...dobrze ze cmentarz mam blisko i moge do małego chodzic pare razy dziennie...rozmawiam z nim. opowiadam mu ..i strasznie za nim tesknie
Moje kochane serduszko KArolek walczył dzielnie o zycie jzu od 20 tygodnia ciazy przez całe 9 tygodni dzielnie walczył...niestety PAn Bog pozwolił mu przyjsc na swiat tylko na 11 dni.:9 niesprawiedliwe to jest nigdy tego nie zrozumiem i sie z tym nie pogodze..połowa mojego serca jest wyrwana..niema dnia zebym nie myslałą o KArolku...boje sie ze jezeli kiedys bedziemy miec jeszcze dzieci czy bede w stanie je pokochac tak jak kocham KArolka mojego pierwszego synusia.