Każda z nas obawia się porodu, zwłaszcza tego pierwszego. Historie na temat bólu porodowego są tak okropne, że na samą myśl o tym wszystkim robiło mi się gorąco. Mój pierwszy poród to była cesarka, zaplanowana wcześniej, nie czekaliśmy nawet na dobre na rozpoczęcie akcji porodowej (mam bardzo dużą wadę wzroku). Za drugim razem też miała być cesarka, ale wyszło inaczej i dziś bardzo się z tego cieszę. Przy pierwszej ciąży chodziłam do szkoły rodzenia chociaż wiedziałam o sugestii lekarza co do cesarki. Miałam jednak takie wewnętrzne przeczucie, że te wszystkie informacje mogą mi się przydać. Szczerze wszystkim kobietom polecam szkoły rodzenia, naukę oddychania, bo to naprawdę się przydaje.
Tak więc moja druga ciąża to był tak naprawdę mój pierwszy poród siłami natury. Urodziłam 4 dni przed planowanym terminem, rozpoczęło się zwiększoną ilością śluzowej wydzieliny z ledwie widocznymi pasemkami krwi na bieliźnie po wizycie w toalecie. To była sobota rano. Wcześniej od około 2 tygodni miałam skurcze przepowiadające. Tamtej soboty pojechałam do szpitala i zostałam już na oddziale. Przez cały dzień i noc odczuwałam dosyć silne skurcze, które jednak z czasem słabły. Dzidziuś był cały czas monitorowany. Lekarz, który był na dyżurze miał odmienny stosunek do cesarek i wad wzroku, a ja specjalnie nie nalegałam, bo czułam jakoś intuicyjnie, że powinnam urodzić siłami natury i że będzie ok. W niedzielę skurcze ustąpiły zupełnie, a ja zaczęłam się trochę niecierpliwić- generalnie pod koniec ciąży każda nas ma już chyba dosyć i marzy, by ten poród wreszcie nastąpił.
Ważne jest, by do porodu nastawić się odpowiednio psychicznie. To trochę tak jak przed wizytą u kosmetyczki, gdzie wiemy, że depilacja będzie nieprzyjemna, ale efekt będzie warty bólu. Nie można się nastawiać, że na pewno nie będzie bolało, albo że na pewno dadzą nam znieczulenie, bo w trakcie może sie okazać, że np. anestezjolog ma właśnie nagłą operację i nie może się nami zająć, albo są przeciwwskazania ze strony dzidziusia. Poród boli, ale to jest ból który można oswoić, poza tym tyle kobiet dało radę, czemu z nami miałoby być inaczej? Trzeba to sobie poukładać w głowie- ja tak zrobiłam. Wieczorem w niedzielę zaczęłam odczuwać bóle lędźwi, ale nie były one jakieś zwalające z nóg. Czułam najpierw ukłucie w kroczu, które przenosiło się na kręgosłup, trwało to około 6-8 sekund i mijało. I tak do 3 rano. W tym czasie normalnie czytałam gazetę, słuchałam radia, rozwiązywałam sudoku. O 3.20 bez problemu przeszłam do sali porodowej i położyłam się na fotelu, a gdy położna mnie zbadała miałam 9 cm rozwarcia. Wtedy odeszły mi wody i zaczęły się dopiero skurcze macicy. Wtedy przydaje sie wiedza ze szkoły rodzenia, chociaż położne podpowiadają co robić i apeluję do Was dziewczyny, żebyście brały sobie ich rady do serca. One naprawdę wiedzą co robić, by skrócić akcję porodową i żeby mniej bolało. Zupełnie inaczej odczuwa sie skurcz jak się oddycha, wiem bo pierwszy skurcz macicy przyszedł u mnie tak niespodziewanie, że zupełnie straciłam głowę i wierzcie mi- poczułam go dokładnie. Dopiero po chwili przyszło opanowanie, zaczęłam oddychać, a zaraz później przyszły bóle parte i o 3.40 moje dzieciątko było na świecie. Bolało, ale myślałam, że będzie gorzej.
Jeszcze jedna sprawa, ja dużo lepiej znoszę takie sytuacje, kiedy wiem, ile to będzie trwało. Na samym, początku jak siadałam na fotel, to spytałam położną ile jeszcze będzie to trwało. Chciałam wiedzieć jak rozłożyć siły- czy będę męczyć się jeszcze 5 godzin czy godzinę. Połozna powiedziała mi, że na pewno nie dłużej niż 2 godziny, a trwało to 20 min.
Nacięcie krocza- w chwili nacinania nie czułam nic. Połozna powiedziała mi, że natnie krocze, poczekała na skurcz i naprawdę nic nie poczułam. Szycie krocza też nie bolało, bo było wykonywane w znieczuleniu miejscowym. Gorzej jest z pierwszym siusianiem po porodzie= szczypie i piecze. Poza tym da się wytrzymać, żadne środki przeciwbólowe w moim przypadku nie były potrzebne.
Nie traciłam też sił na krzyki czy jęki, moje dzieciątko urodziło się w całkowitej ciszy. ja tak bardzo skupiałam się na tym, żeby dobrze oddychać, że krzyk w tym momencie byłby stratą energii i powietrza, które powinno być wciągnięte i zatrzymane w klatce piersiowej na czas parcia.
Chociaż to pewnie dziwnie brzmi, ale miło wspominam mój poród. Ból pamiętam bardzo dobrze, choć minął rok od tamtego dnia. Ale adrenalina jest tak wielka i skupienie tak ogromne, że te fale bólu są do pokonania. Trzeba się na to nastawić, pamiętać, że po chwili minie i będzie moment na odpoczynek, trzeba słuchać położnych i powtarzać sobie, że to przecież fizjologia, więc na pewno jest do przeżycia.
Pozdrawiam i życzę powodzenia i szczęśliwego rozwiązania.
P.S.
Do końca życia zapamiętam tez smak herbaty z cukrem, którą po porodzie zrobiła mi położna. Po prostu najlepsza herbata na świecie, choć jednocześnie pewnie najgorsza jak to w polskich szpitalach...
Tak więc moja druga ciąża to był tak naprawdę mój pierwszy poród siłami natury. Urodziłam 4 dni przed planowanym terminem, rozpoczęło się zwiększoną ilością śluzowej wydzieliny z ledwie widocznymi pasemkami krwi na bieliźnie po wizycie w toalecie. To była sobota rano. Wcześniej od około 2 tygodni miałam skurcze przepowiadające. Tamtej soboty pojechałam do szpitala i zostałam już na oddziale. Przez cały dzień i noc odczuwałam dosyć silne skurcze, które jednak z czasem słabły. Dzidziuś był cały czas monitorowany. Lekarz, który był na dyżurze miał odmienny stosunek do cesarek i wad wzroku, a ja specjalnie nie nalegałam, bo czułam jakoś intuicyjnie, że powinnam urodzić siłami natury i że będzie ok. W niedzielę skurcze ustąpiły zupełnie, a ja zaczęłam się trochę niecierpliwić- generalnie pod koniec ciąży każda nas ma już chyba dosyć i marzy, by ten poród wreszcie nastąpił.
Ważne jest, by do porodu nastawić się odpowiednio psychicznie. To trochę tak jak przed wizytą u kosmetyczki, gdzie wiemy, że depilacja będzie nieprzyjemna, ale efekt będzie warty bólu. Nie można się nastawiać, że na pewno nie będzie bolało, albo że na pewno dadzą nam znieczulenie, bo w trakcie może sie okazać, że np. anestezjolog ma właśnie nagłą operację i nie może się nami zająć, albo są przeciwwskazania ze strony dzidziusia. Poród boli, ale to jest ból który można oswoić, poza tym tyle kobiet dało radę, czemu z nami miałoby być inaczej? Trzeba to sobie poukładać w głowie- ja tak zrobiłam. Wieczorem w niedzielę zaczęłam odczuwać bóle lędźwi, ale nie były one jakieś zwalające z nóg. Czułam najpierw ukłucie w kroczu, które przenosiło się na kręgosłup, trwało to około 6-8 sekund i mijało. I tak do 3 rano. W tym czasie normalnie czytałam gazetę, słuchałam radia, rozwiązywałam sudoku. O 3.20 bez problemu przeszłam do sali porodowej i położyłam się na fotelu, a gdy położna mnie zbadała miałam 9 cm rozwarcia. Wtedy odeszły mi wody i zaczęły się dopiero skurcze macicy. Wtedy przydaje sie wiedza ze szkoły rodzenia, chociaż położne podpowiadają co robić i apeluję do Was dziewczyny, żebyście brały sobie ich rady do serca. One naprawdę wiedzą co robić, by skrócić akcję porodową i żeby mniej bolało. Zupełnie inaczej odczuwa sie skurcz jak się oddycha, wiem bo pierwszy skurcz macicy przyszedł u mnie tak niespodziewanie, że zupełnie straciłam głowę i wierzcie mi- poczułam go dokładnie. Dopiero po chwili przyszło opanowanie, zaczęłam oddychać, a zaraz później przyszły bóle parte i o 3.40 moje dzieciątko było na świecie. Bolało, ale myślałam, że będzie gorzej.
Jeszcze jedna sprawa, ja dużo lepiej znoszę takie sytuacje, kiedy wiem, ile to będzie trwało. Na samym, początku jak siadałam na fotel, to spytałam położną ile jeszcze będzie to trwało. Chciałam wiedzieć jak rozłożyć siły- czy będę męczyć się jeszcze 5 godzin czy godzinę. Połozna powiedziała mi, że na pewno nie dłużej niż 2 godziny, a trwało to 20 min.
Nacięcie krocza- w chwili nacinania nie czułam nic. Połozna powiedziała mi, że natnie krocze, poczekała na skurcz i naprawdę nic nie poczułam. Szycie krocza też nie bolało, bo było wykonywane w znieczuleniu miejscowym. Gorzej jest z pierwszym siusianiem po porodzie= szczypie i piecze. Poza tym da się wytrzymać, żadne środki przeciwbólowe w moim przypadku nie były potrzebne.
Nie traciłam też sił na krzyki czy jęki, moje dzieciątko urodziło się w całkowitej ciszy. ja tak bardzo skupiałam się na tym, żeby dobrze oddychać, że krzyk w tym momencie byłby stratą energii i powietrza, które powinno być wciągnięte i zatrzymane w klatce piersiowej na czas parcia.
Chociaż to pewnie dziwnie brzmi, ale miło wspominam mój poród. Ból pamiętam bardzo dobrze, choć minął rok od tamtego dnia. Ale adrenalina jest tak wielka i skupienie tak ogromne, że te fale bólu są do pokonania. Trzeba się na to nastawić, pamiętać, że po chwili minie i będzie moment na odpoczynek, trzeba słuchać położnych i powtarzać sobie, że to przecież fizjologia, więc na pewno jest do przeżycia.
Pozdrawiam i życzę powodzenia i szczęśliwego rozwiązania.
P.S.
Do końca życia zapamiętam tez smak herbaty z cukrem, którą po porodzie zrobiła mi położna. Po prostu najlepsza herbata na świecie, choć jednocześnie pewnie najgorsza jak to w polskich szpitalach...