Jestem, jestem, ale że cała i zdrowa to raczej nie napiszę
Ból po zabiegu o połowę mniejszy niż miewałam podczas agin. O środki przeciwbółowe prosiłam tylko przed posiłkami żeby się nie męczyć z przełykaniem.
Na zabieg poszłam z samego rana i nie zmęczyło mnie czekanie. Opieka na bloku operacyjnym, anestezjolog i inni po prostu doskonali.
Po zabiegu leżałam całą dobę sama na sali sześcioosobowej, a na całym oddziale było nas dwie. Tak więc miałam pielęgniarkę właściwie do swojej dyspozycji.
Wstać o własnych nogach pozwolili mi we wtorek rano, a jak już wstałam to poszło z górki.
Niestety nie wszystko jest takie różowe
Pierwszym poważnym problemem jest mój język, który od zabiegu jest zupełnie sztywny - dzięki temu gadam jakbym miała w ustach kluski, nie umiem umyć zębów, bo nie umiem wypluć pozostałości; nie umiem połknąć niczego co nie jest płynem, bo język tego dalej nie popycha
.
Poza tym mam rozerwane kąciki ust, które ciągle się paprzą.
Niestety zarówno język, jak i usta są wynikiem założenia szczękorozwieracza. Objawy muszą ustąpić same, trzeba czekać. Ile? Niewiadomo!
Boli mnie też szczęka od tego szerokiego otwierania i mam wrażenie, jakby mnie ktoś solidnie zbił.
To tyle moich szpitalno-zabiegowych wrażeń. I powiem tak: nigdy bym nie dała sobie tego zrobić w znieczuleniu miejscowym, a w ogólnym było bardzo dobrze. Gdyby nie ten nieszczęsny język to byłoby idealnie!