V
villandra8
Gość
To niech będzie, że i ja opowiem, bo temat fajny
O pierwsze dziecko trochę się staraliśmy (dobry rok). Ale też wyjeżdżałam za granicę i czasem się mijaliśmy z dniami płodnymi (cykle miałam bardzo regularne i na 99% byłam pewna owulki na podstawie obserwacji swojego ciała). W ten ostatni cykl raczej nie wierzyłam w powodzenie. Najpierw zaczęła mnie dopadać senność i to był pierwszy objaw alarmowy, który zasiał we mnie iskierkę nadziei. A potem nadszedł czas @ a ona nie nadeszła. Byłam za granicą i jak nigdy, miałam ze sobą test ciążowy (może jednak miałam trochę nadziei od razu ). Tydzień czekałam z jego zrobieniem, bo bałam się rozczarowania, ale kiedy w końcu zrobiłam to dwie grube krechy wyskoczyły od razu, a mi popłynęły łzy szczęścia.
I musiałam czekać kolejny tydzień na powrót do domu, żeby powiedzieć M (chciałam osobiście); cięzko było się nie wygadać Ale M się ucieszył. I od razu podejrzewał o co chodzi, jak mu powiedziałam, że musimy pogadać.
Teraz poszło nam zdecydowanie szybciej. Planowaliśmy w sumie tak najwcześniej za pół roku, ale to była tak wpadka kontrolowana ;-) @ dostałam dopiero 4 miesiące temu i w sumie cały czas były w użyciu baloniki, ale raz nam się zaszalało na zasadzie "najwyżej będzie drugi bobas". Oboje byliśmy świadomi, że prawdopodobieństwo ciąży jest bardzo spore (nie pamiętałam dokładnie który dzień cyklu, ale powiedziałam, że jak najbardziej może z tego być bobas). Po wszystkim spojrzałam sobie dokładnie do kalendarzyka i już wiedziałam, że raczej nie dostanę kolejnej @, ale jeszcze trochę się łudziłam, bo trochę mnie taka wizja przerażała.
Nadszedł 31 dzień cyklu (niedziela), gdzie norma u mnie to 28, ale zdarzały się drobne odstępstwa, więc starałam się jeszcze nie panikować, choć już miałam coraz mniej wątpliwości - w piątek nie chciałam robić testu, bo wychodziłam z założenia, że za wcześnie. No więc w niedzielę M mnie pyta czy jestem w ciąży (czasem lubi tak żartować), na co ja mu mówię: "zapytaj mnie jutro". Trochę zbladł, wyraził tezę, że przecież za pierwszym razem trochę nam na tych staraniach zeszło (na co ja mu, że zazwyczaj za drugim razem jest łatwiej ), ale ostatecznie stwierdził, że lepiej teraz niż poźniej...
No i w poniedziałek z rana pognałam po test. Trochę się zbierałam na odwagę, ale niepewność już mnie powoli dobijała. No i się zebrałam. Nic - w pierwszej chwili ulga, niedowierzanie, ale i jakiś mały zawód. Akurat przyjechała listonoszka z paczką - poszłam odebrać, wróciłam dokładnie po 5 minutach, patrzę i.... jest druga kreska. Blada, ale jest. I znowu niedowierzanie, szok, przerażenie, ale i RADOŚĆ. Z każdą minutą radości coraz więcej, wątpliwości coraz mniej ;-)
M wrócił z pracy i pyta "no i?" na co ja mu test daję - oczywiście jak to facet: "ale ja nie wiem co to znaczy?" No to mu wytłumaczyłam, że nasz syn będzie mieć w tym roku rodzeństwo. Ucieszył się - o dziwo (bo bałam się, że się załamie) i w tym tonie zaczął się chwalić wszystkim dookoła Gorzej niż ja w pierwszej ciązy
Do lekarza idę potwierdzić ciążę dopiero jutro, ale moje ciało nie pozostawia mi żadnych wątpliwości co do mojego stanu ;-)
O pierwsze dziecko trochę się staraliśmy (dobry rok). Ale też wyjeżdżałam za granicę i czasem się mijaliśmy z dniami płodnymi (cykle miałam bardzo regularne i na 99% byłam pewna owulki na podstawie obserwacji swojego ciała). W ten ostatni cykl raczej nie wierzyłam w powodzenie. Najpierw zaczęła mnie dopadać senność i to był pierwszy objaw alarmowy, który zasiał we mnie iskierkę nadziei. A potem nadszedł czas @ a ona nie nadeszła. Byłam za granicą i jak nigdy, miałam ze sobą test ciążowy (może jednak miałam trochę nadziei od razu ). Tydzień czekałam z jego zrobieniem, bo bałam się rozczarowania, ale kiedy w końcu zrobiłam to dwie grube krechy wyskoczyły od razu, a mi popłynęły łzy szczęścia.
I musiałam czekać kolejny tydzień na powrót do domu, żeby powiedzieć M (chciałam osobiście); cięzko było się nie wygadać Ale M się ucieszył. I od razu podejrzewał o co chodzi, jak mu powiedziałam, że musimy pogadać.
Teraz poszło nam zdecydowanie szybciej. Planowaliśmy w sumie tak najwcześniej za pół roku, ale to była tak wpadka kontrolowana ;-) @ dostałam dopiero 4 miesiące temu i w sumie cały czas były w użyciu baloniki, ale raz nam się zaszalało na zasadzie "najwyżej będzie drugi bobas". Oboje byliśmy świadomi, że prawdopodobieństwo ciąży jest bardzo spore (nie pamiętałam dokładnie który dzień cyklu, ale powiedziałam, że jak najbardziej może z tego być bobas). Po wszystkim spojrzałam sobie dokładnie do kalendarzyka i już wiedziałam, że raczej nie dostanę kolejnej @, ale jeszcze trochę się łudziłam, bo trochę mnie taka wizja przerażała.
Nadszedł 31 dzień cyklu (niedziela), gdzie norma u mnie to 28, ale zdarzały się drobne odstępstwa, więc starałam się jeszcze nie panikować, choć już miałam coraz mniej wątpliwości - w piątek nie chciałam robić testu, bo wychodziłam z założenia, że za wcześnie. No więc w niedzielę M mnie pyta czy jestem w ciąży (czasem lubi tak żartować), na co ja mu mówię: "zapytaj mnie jutro". Trochę zbladł, wyraził tezę, że przecież za pierwszym razem trochę nam na tych staraniach zeszło (na co ja mu, że zazwyczaj za drugim razem jest łatwiej ), ale ostatecznie stwierdził, że lepiej teraz niż poźniej...
No i w poniedziałek z rana pognałam po test. Trochę się zbierałam na odwagę, ale niepewność już mnie powoli dobijała. No i się zebrałam. Nic - w pierwszej chwili ulga, niedowierzanie, ale i jakiś mały zawód. Akurat przyjechała listonoszka z paczką - poszłam odebrać, wróciłam dokładnie po 5 minutach, patrzę i.... jest druga kreska. Blada, ale jest. I znowu niedowierzanie, szok, przerażenie, ale i RADOŚĆ. Z każdą minutą radości coraz więcej, wątpliwości coraz mniej ;-)
M wrócił z pracy i pyta "no i?" na co ja mu test daję - oczywiście jak to facet: "ale ja nie wiem co to znaczy?" No to mu wytłumaczyłam, że nasz syn będzie mieć w tym roku rodzeństwo. Ucieszył się - o dziwo (bo bałam się, że się załamie) i w tym tonie zaczął się chwalić wszystkim dookoła Gorzej niż ja w pierwszej ciązy
Do lekarza idę potwierdzić ciążę dopiero jutro, ale moje ciało nie pozostawia mi żadnych wątpliwości co do mojego stanu ;-)