wzruszające historie, bardzo smutne niestety... chociaż niektóre z happy endem...
ja straciłam dziecko tydzień temu, 19 września miałam zabieg, w 8tc... bardzo chciałam tego dzidziusia, to moja druga ciąża, pierwsza była zupełnie bezproblemowa, tym większy szok przeżyłam teraz.... nikt się nie spodziewa takiego obrotu sprawy, szczególnie że już raz wszystko było w porządku...
ale z tą ciążą od początku były problemy - 20 sierpnia zrobiłam test, 23 sierpnia poszłam do lekarza - w badaniu lekarka wykryła torbiel na prawym jajniku, podejrzewała ciążę pozamaciczną i wylądowałam w szpitalu... tam oczywiście nic nie zrobili, tylko usg, powiedzieli że ciąża za wczesna a torbielą się w ogóle nie przejęli... więc wyszłam do domu na żądanie. 9 września trafiłam do szpitala z okropnym bólem brzucha - całą noc myślałam że zwariuję, tak bolało - wypuścili mnie 12 września, pęcherzyk ciążowy 5mm, niby wszystko dobrze (chociaż już wtedy lekarka powiedziała, że coś mała ta ciąża na ten wiek), torbiel "może znowu boleć ale nie musi"... 17 września poszłam do swojej lekarki - na usg nie mogła znaleźć ciąży, a to powinien być już 8tc, czyli jak to lekarka powiedziała "fikający dzidziuś" a nie było praktycznie nic... no i 18 do szpitala, a zabieg 19 :-( i tyle, koniec... a miały być 2 lata różnicy między dzieciakami...
jedyne co przychodzi mi do głowy, to to, że może było chore, z jakąś wadą genetyczną... może w takim wypadku lepiej, że teraz poroniłam, a nie np. w 6 czy 7 miesiącu...