powyciągam i odniosę sie tylko to wybranych zagadnień
zresztą nawet sprawa tak 'banalna' jak zachowanie w szkole - szacunek dla nauczycieli, wygląd.. myśmy ich szanowali, a jeśli nie każdego się szanować dało to baliśmy się ich. nie wchodziło w grę pyskowanie czy przekleństwa - można było dyskutować, choć i tak wiedzieliśmy że 'nauczyciel wie lepiej';-) ale to było maksimum na jakie sobie człowiek pozwalał. nikt nie chodził do szkoły z odsłoniętym brzuchem, z kolczykiem w nosie, bo zostałby ukarany czy dyscyplinarnie relegowany. pierwszy makijaż robiło się na chwilę przed studniówką, i to ograniczony do tuszu na rzęsach.
U mnie było inaczej w szkole. Jestem rocznik 82. więc chyba wypośrodkowywuje Was w odczuciach:-) Chodziłam do jednego z najlepszych liceum w Poznaniu (VIII LO, jeśli któraś też z Poznania). Nikt nie wywierał presji co do makijażu, kolczyków, fryzur, ubioru. Obowiązywały pewne zasady moralne (że tak je nazwę) i nikt nie przychodził z dekoltem do pasa, czy gołym brzuchem. Była jedna pamiętna nauczycielka, która zawsze zaniżała ocenę, jak któraś dziewczyna miała np. pomalowane paznokcie. Kto chciał to palił, choć wiadomo, że w regulaminie szkoły był zakaz. Uważam, że bardziej liczy się co kto ma w głowie, a nie czy afro na głowie czy kolczyk w nosie.
Odniose sie teraz do okresu gimnazjum. Jest to najwieksza pomyłka ludzka jaka tylko moze byc, bo oddziela sie nastolatka w najgorszym wieku od młodszych, co za tym idzie, delikwent mysli ze jest panem i władcą zaczyna brac narkotyki, palic i inne rzeczy... Dla mnie gimnazjum to 3 najbardziej burzliwe lata w zyciu nastolatka. I zgadzam sie z tym ze przeklinają, są chamscy itd ale to tylko dla tego ze nie maja od kogo czerpać przykładu zazwyczaj sa sami nie ma młodszych nie ma tez starszych są tylko oni, czemu wczesniej było inaczej bo podstawówke sie koczyło w wieku 15 lat i dłuzej pozostawali dziećmi, a dzieciak w wieku 13 lat nie czuł sie jeszcze dorosły teraz niestety tak jest, ale pocieszający jest fakt że wiekszosc uspokaja sie w LO ale tez nie wszyscy.
dokładnie - gimnazja to niestety patologia - z dziecka robi się dorosłego, który nie potrafi podjąć decyzji. Chłopcy są wulgarmi, dziewczyny czasem jeszcze bardziej. Wyuzdanie i brak szacunku dla kogokolwiek. Nauczyciele zupełnie nieprzygotowani do pracy z taką młodzieżą, która wchodzi w okres buntu. Rodzice ze szkołą niewspółpracują, bo przeciez ich Joasia czy Krzysiek na pewno tak sie nie odzywa, tylko nauczycielka sie na niego uwzięła. A młody szaleje...
Ryzykuję stwierdzenie, że dzieci i młodzież są zawsze tacy sami i to głównie od nas należy, co im włożymy do głów.
Zgadzam się, że obecnie jest to trudniejsze, kiedy nie możemy odciąć się całkowicie choćby od wpływu mediów i kiedy więcej jest pokus, możliwości pobłądzenia i niebezpieczeństw.
Jednak uważam, że pokusy, wpływ towarzystwa i takie dążenie do utożsamiania się z grupą rówieśniczą - te sprawy istaniały zawsze i tylko niewielka grupa osób potrafiła iść pod prąd. I ja wierzę, że moja rodzina, jak również wasze do tej grupy należą i to właśnie wpoją swoim dzieciom.
Ja osobiście nie obawiam się tak bardzo przemocy, alkoholu, papierosów, rezygnacji z nauki - to są sprawy, które nie dzieją się bez przyczyny i myślę, że mając kontakt z dzieckiem, znając jego problemy, potrzeby, możemy takim problemom zapobiec.
Myślę bardzo podobnie. Trzeba starac sie wykorzyustać te negatywne czynniki i przygotowac dziecko na taki wpływ zawczasu. Trzeba rozmawiac i tłumaczyć, zeleżnie od wieku dziecka o wszystkim. Nie można odkładać, że o seksie jak bedzie miało 16 lat, o papierosach 14, a o alkoholu 18, bo do tego czasu będzie miało wypaczony obraz zbudowany z opowiadań kolegów i koleżanek.
Mnie najbardziej martwi stosunek do pieniądza, konsumpcyjny styl życia i istniejące obecnie różnice ekonomiczne. To odróżnia nasze dzieciństwo od młodości naszych dzieci. Bo za naszych czasów po prostu nikt nic nie miał i nikt nikogo nie dyskryminował ze względu na ubiór, zabawki, zarobki rodziców itp. Po drugie fakt, że nic nie było, powodował właśnie to, że dzieciaki były kreatywne, potrafiły fajnie się bawić i budować dobre relacje, nie dzieląc kolegów na bogatych i biednych.
Sama nie należę ani do jednej ani do drugiej grupy, ale właśnie dlatego tym bardziej zastanawiam się co wartościowego można zaoferować dziecku w świecie, który jest przesycony wszelkimi dobrami? Jak nauczyć, że lepiej "być" niż "mieć"? Jak wytłumaczyć dziecku będącemu pod wpływem kolegówi i reklam, że szczęście nie polega na fajnych ciuchach czy zabawkach. A nawet jeśli bedę próbowała wpoić mu inne wartości, szacunek do pracy i pieniądza, to jak pomóc mu odnaleźć się i nie zrobić z niego odludka.
W tym aspekcie to chyba najlepszy jest przykład.
(Zresztą jak we wszystkim, ale jak wytłumaczyc dziecku, że paierosy sa złe, jeśli sie pali??
) Po prostu jesli dziecko widzi, że nie szarpiesz sie po to, by mieć nowszy samochód, tylko swój 5 czy 10 letni opel nadal Ci służy i o niego dbasz, zamiast 50 calowej plazmy stoi normalny telewizor, to chyba fatwiej przykonac dziecko że miec to nie wszystko.
Mnie trochę wkurza nasz system, który często ogranicza możliwości rodziny. Chcę żyć spokojnie, jeździć na wakacje (nie na żadne mauritiusy, raz nad polskie może, raz do grecji, raz na polskie narty, raz na żaglówki na mazury) i mieć trójkę dzieci. Powiedźcie, jak tego dokonać, skoro jeśli oboje po studiach pracujemy nie jesteśmy wstanie temu finansowo sprostać?? Muszę z czegios zrezygnować - albo z dziecka, żeby pozostałej dwójce móc zapewnić wakacje i odpowiednio dużo czasu, albo miec trójke i albo zrezygnowac z jakichś wakacji, albo brac dodatkowe zlecenia i nie miec dla nich czasu. To jest dla mnie pomyłka systemu. I niestety, wiele rodzin staje przed takim wyborem, chce dziecku dać wszystko czego oni nie mieli, a potem nastolatka wychowuje laptop z internetem i uliczna brama z kolegami i marihuaną