reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

gdzie dzieciaki z tamtych lat..?

hm... wymiana doświadczeń i wspomnienia własnych zabaw... az sie rozmarzyłam jak po drzewach biegałam, hehe:-D
Jestem jednak troche bardziej wyważona w ocenie niz niektóre z Was. pewnie, że sie obawiam w jakim świecie przyjdzie dorastać mojej córce, ale nie wydaje mi się, aby te obawy były większe niż mieli moi rodzice wobec mnie czy moich 7 i 8 lat młodszych braci. :zawstydzona/y:
Uważam, że każde pokolenie jest inne, inne rzeczy szokują,:crazy: inne wydają nam się niebezpieczne:wściekła/y:, inne niedopomyslenia.:szok:
Staram sie Wikuni pokazać świat z różnych perspektyw. Chcę, aby miała oparcie w rodzinie i naszej milości do siebie. Aby wiedzial co jest dobre, co złe i dlaczego tak jest. Wtedy jestem przekonana, że bedzie portafiła mądrze kierowac swoim życiem i dokonywać dobrych wyborów.
 
reklama
Antylopka, trudno się z tobą nie zgodzić, tylko jednak boję się ze skala jest nieco inna. moja matka bała się moich glanów, wygolonych włosów i tego że wracała do domu 15 minut później. rozumiem ją dziś, ale.. wtedy narkotyki jednak były egzotyką, nawet dla subkultur. dziś dostępne są w każdej szkole. jak ktoś się z kimś pobił to było 'po razie' i już, dziś się zabija. może faktycznie to panikowanie, ale obawiam się, że jednak coś się zmieniło.. nawet moi punkowcy chodzili do liceów, chcieli zdawać matury, choćby zaocznie, czytali książki. jak patrzę na naćpanych kolesi wracających z dyskotek w sobotni wieczór wątpię, czy czytają cokolwiek poza etykietą wódki.
 
Naja, ja mam podobne obawy... Wydaje mi się, że mimo wszystko nasza młodość to jeszcze czasy, gdy szkoła miała jakąś kontrolę nad młodzieżą, dzisiaj nauczyciele się boją, szerzy się patologia i coraz więcej młodocianych przestępców, wobec których przeciętny uczciwy człowiek jest bezradny :-( Byle palant wyciąga kosę, bo dla niego życie ludzkie jest nic nie warte. Ja też się tego boję.
 
Ja jestem z was najmłodsza dokładnie rocznik 90... Jednak znając trochę historie i własne nikłe doświadczenie powiem tak... Za dawnych czasów też były papierosy, narkotyki i inne używki jednak fakt jest taki przemoc nie była tak eksponowana... Teraz dzieci raczone są przez media i nie tylko, ogromną ilością takich właśnie rzeczy... Po mimo mojego młodego wieku pamietam jak to jest grac w gume czy palanta bo moda zawsze wraca i w sumie dzieci przewaznie bawia sie w to samo. Pamietam również jak ruwiesnicy zaczynali pic, palic czy nawet ćpac i to mi sie wcale nie podobało, jednak mam swiadomosc iz to było nawet w czasach mojej mamy ( gdy była mala) z tym ze wszystko zalezało od srodowiska w jakim sie człowiek obraca.
Odpowiadając na główne pytanie... dzieciaki z dawnych lat nadal istnieją chodzą wsród nas, ale sa przycmiewane przez te, ktore troche pobładziły... Teraz człowiek nie zwraca uwagi na dzieci które grzecznie sie bawią, a jego umysł najbardziej zaprzątają, te osobniki, które radza sobie inaczej. Moim zdaniem wszystko to dzieje sie przez media, tak jak ogladajac wiadomosci wiekszosc z nas ozywia sie na tragedie innych, a zamyka sie np na doniesienie ze młodzieniec przeprowadził staruszkę przez jezdnie, tak i my matki widzimy tylko ta zła strone medalu. Świat kiedys nie byl lepszy był inny bo widziany oczyma dziecka, był wyidealizowany, doskonały... Teraz taki nie jest bo zazwyczaj, jako osoby starsze juz, odpowiezialne, mające własne potomstwo widzimy zagrożenia, których wczesniej jako dzieci nie widzielismy, lub udawalismy ze ich nie ma...
 
umi, na pewno w dużym stopniu to media eksponują to co złe. ale nie zgodzę się z tym, że nic nie uległo zmianie i od zawsze były narkotyki i takie zachowania młodych ludzi jak dziś. lata szkoły średniej spędziłam w stosunkowo dużym mieście, w szkole jaka nie była ani elitarna, ani dla ludzi z marginesu. zwyczajne liceum. moi koledzy, koleżanki to byli ludzie z różnych subkultur, punki, rastamani, skini. narkotyki? znaliśmy z książek w rodzaju 'my dzieci z dworca zoo' czy 'pamiętnik narkomanki'. nie było do niech dostępu takiego jak dziś. nie mówię, że nie było w ogóle zielska czy tego co robiono ze słomy makowej. ale tylko i aż tyle. żadnej chemii, sztucznych prochów, jakie dziś kupisz w większości szkół. wiec dragi były, tylko że nie na co dzień i nie na każdym kroku, żeby je kupić trzeba było się pewnie zdrowo namęczyć. ja je znałam z opowieści z tv i książek. i z legend o osobach, jakie wzięły i się zaćpały. to nas skutecznie odstraszało od wszelkich prób.

zresztą nawet sprawa tak 'banalna' jak zachowanie w szkole - szacunek dla nauczycieli, wygląd.. myśmy ich szanowali, a jeśli nie każdego się szanować dało to baliśmy się ich. nie wchodziło w grę pyskowanie czy przekleństwa - można było dyskutować, choć i tak wiedzieliśmy że 'nauczyciel wie lepiej';-) ale to było maksimum na jakie sobie człowiek pozwalał. nikt nie chodził do szkoły z odsłoniętym brzuchem, z kolczykiem w nosie, bo zostałby ukarany czy dyscyplinarnie relegowany. pierwszy makijaż robiło się na chwilę przed studniówką, i to ograniczony do tuszu na rzęsach.

nie mówię to że nikt nie palił, nie popijał. ale rzecz w tym, ze myśmy mimo wszystko bali się to robić. było to coś złego i o tym wiedzieliśmy.

jasne, ze każdy idealizuje dni dzieciństwa. ale 'za moich czasów' matka nie bała się wypuścić dziecka przed blok, bo wiedziała, że ktoś starszy gdy zwróci mu uwagę ono posłucha, a nie odpyskuje, a tym samym jest pod kontrolą. dziś nawet nikt się nie odezwie 'w razie czego', bo będzie się bał. a i matka nie wypuści dziecka do piaskownicy, chyba, że może na strzeżonym osiedlu.

wybacz, ale kiedy ty chodziłaś do szkoły średniej były już zupełnie inne czasy.. ja byłam już wtedy po studiach i czasem odwiedzałam moją mamę uczącą w gimnazjum. staroświecka jestem, ale dla mnie zgroza. tylu przekleństw, jakie słyszałam na korytarzu niejedna budka z piwem nie słyszy w ciągu dnia. totalne lekceważenie dorosłych. nie mówiąc o tym, ile razy słyszałam od mamy, ile dzieci ma problem z narkotykami czy przychodzi na lekcje pod wpływem alkoholu. no mimo wszystko dla mnie to nowość, ze tak może być. i tej nowości nie akceptuję.
 
naja Tak perwszy makijaz nie wcześniej niz na studniówkę, moge porównać to z czasami mojej mamy choc ona jest starsza, ale zauważ, że np babcie pamietaja jeszcze inne czasy...
Co do szkoły ja gdy chodziłam do gimnazjum uwazałam ze moja szkoła nie ma nic wspólnego z dilerami narkotykami i innymi... Fakty były inne, dla czego ja tego nie dostrzegłam bo po prostu obracałam sie miedzy innymi ludzmi, nie szukałam dopalaczy, co za tym idzie nie byłam swiadoma ich istnienia do czasu oczywiscie... Jesli o wypuszczanie dzieci na plac zabaw chodzi to cóż, za dawnych czasow istniał mit czarnej wołgi moze słyszłas dzieci były tym raczone ( mama mi opowiadała i babcia) czyli rodzice nie byli tacy beztroscy w stosunku o swoich dzieci przestrzegali je przed niebezpieczenstwami... Puszczajac dzieci same na place zabaw moze nie byli swiadomi zagrozenia bo jak pisałam świadomosc którą mamy jest zasługa mediów... Bo niby skad wiedzielbysmy o pedofilii zagrożeniach takich jak narkotyki czy innych niebezpieczeństwach? Nie wiedzielibysmy wiec wypuszczalibysmy swoje dzieci na "ulice" zeby sie pobawiły...

Szkoła tu sie z toba zgodze do pewnego momentu... Nauczyciele teraz sa szanowani ale nie wszyscy, zazwyczaj jest tak że profesorowie odpowiadający typem tych których wy sie baliscie, na nas nie robili wrażenia i wywoływali śmieszność, pogardę bo jak szanować kogoś kto nie szanuje nas?
Wyjatkiem sa zachowania w których niektórzy na prawde " przeginają" i robia sobie wycieraczke z niewinnego człowieka, ale ja to widze nie stety na ttakiej zasadzie jak za epoki kamienia, zwycieza silniejszy, a osobe słabsza psychicznie niszczy sie... To nie jest dobre i nie pochwalam tego, ale nie zmienia to faktu ze tak było jest i niestety bedzie tylko teraz o tym sie mówi... Przedtem gorą byli nauczyciele, teraz w sumie góra nie jest nikt sa tylko wieczne przepychanki o miejsce w hierarchii.

Jesli o upominanie chodzi... Zgodze sie z nowu ale nie do konca... Dzieci które mają wpojone i wyniesione z domu zasady dobrego wychowania, szacunek do innych, na uwage od obcego albo nie powiedzą nic a zrobi sie im głupio, albo przeproszą ( wyjatkiem są sytuacje gdy taka starsza osoba szuka dziury w całym a przypadkowy dzieciak to największe zło) w innych przypadkach możemy obserwować różne zachowania, które również mialy miejsce wcześniej ale nie było to az tak widoczne.

Odniose sie teraz do okresu gimnazjum. Jest to najwieksza pomyłka ludzka jaka tylko moze byc, bo oddziela sie nastolatka w najgorszym wieku od młodszych, co za tym idzie, delikwent mysli ze jest panem i władcą zaczyna brac narkotyki, palic i inne rzeczy... Dla mnie gimnazjum to 3 najbardziej burzliwe lata w zyciu nastolatka. I zgadzam sie z tym ze przeklinają, są chamscy itd ale to tylko dla tego ze nie maja od kogo czerpać przykładu zazwyczaj sa sami nie ma młodszych nie ma tez starszych są tylko oni, czemu wczesniej było inaczej bo podstawówke sie koczyło w wieku 15 lat i dłuzej pozostawali dziećmi, a dzieciak w wieku 13 lat nie czuł sie jeszcze dorosły teraz niestety tak jest, ale pocieszający jest fakt że wiekszosc uspokaja sie w LO ale tez nie wszyscy.
 
Ciekawy i trudny temat poruszyłyście. Sama bardzo często zastanawiam się jak wychować dziecko w tym zwariowanym świecie, tak, aby jednocześnie chronić je i wpoić mu dobre wartości, a zarazem nie zrobić z niego dziwaka.

Ja jestem rocznik 84, więc powiedzmy, że z tych młodszych;-) Niemniej ja jeszcze wychowywałam się w innej rzeczywistości, dopiero potem przyszło całe to szaleństwo, ale wtedy byłam już chyba zbyt dorosła i ukształtowana, aby się tym zachłysnąć.

Ale wiecie co, ja nie patrzę na to aż tak pesymistycznie. Ryzykuję stwierdzenie, że dzieci i młodzież są zawsze tacy sami i to głównie od nas należy, co im włożymy do głów.
Zgadzam się, że obecnie jest to trudniejsze, kiedy nie możemy odciąć się całkowicie choćby od wpływu mediów i kiedy więcej jest pokus, możliwości pobłądzenia i niebezpieczeństw.

Jednak uważam, że pokusy, wpływ towarzystwa i takie dążenie do utożsamiania się z grupą rówieśniczą - te sprawy istaniały zawsze i tylko niewielka grupa osób potrafiła iść pod prąd. I ja wierzę, że moja rodzina, jak również wasze do tej grupy należą i to właśnie wpoją swoim dzieciom.

Ja osobiście nie obawiam się tak bardzo przemocy, alkoholu, papierosów, rezygnacji z nauki - to są sprawy, które nie dzieją się bez przyczyny i myślę, że mając kontakt z dzieckiem, znając jego problemy, potrzeby, możemy takim problemom zapobiec.

Mnie najbardziej martwi stosunek do pieniądza, konsumpcyjny styl życia i istniejące obecnie różnice ekonomiczne. To odróżnia nasze dzieciństwo od młodości naszych dzieci. Bo za naszych czasów po prostu nikt nic nie miał i nikt nikogo nie dyskryminował ze względu na ubiór, zabawki, zarobki rodziców itp. Po drugie fakt, że nic nie było, powodował właśnie to, że dzieciaki były kreatywne, potrafiły fajnie się bawić i budować dobre relacje, nie dzieląc kolegów na bogatych i biednych.

Sama nie należę ani do jednej ani do drugiej grupy, ale właśnie dlatego tym bardziej zastanawiam się co wartościowego można zaoferować dziecku w świecie, który jest przesycony wszelkimi dobrami? Jak nauczyć, że lepiej "być" niż "mieć"? Jak wytłumaczyć dziecku będącemu pod wpływem kolegówi i reklam, że szczęście nie polega na fajnych ciuchach czy zabawkach. A nawet jeśli bedę próbowała wpoić mu inne wartości, szacunek do pracy i pieniądza, to jak pomóc mu odnaleźć się i nie zrobić z niego odludka.

Mój synek jest jeszcze mały, ale często o tym myślę. Wiem jak okrutne są dzieci w przedszkolu i jak wielka jest wrażliwość dziecka na odrzucenie.

Wierzę jednak, że jest to możliwe. Mój dom rodzinny był skromny, rodziców nie było stać na wiele, ale mimo to nigdy nie czułam się gorsza. Zawsze potrafiłam się bronić i być dumna z faktycznych swoich atutów, a nie przechwalać się sukcesami rodziców. Bo to jest właśnie przykre - dzieci nie rywalizują już swoimi umiejętnościami, że ktoś szybciej biega albo ładniej rysuje, tylko portfelami czy stanowiskami swoich rodziców. I to mnie najbardziej przeraża.
 
powyciągam i odniosę sie tylko to wybranych zagadnień
zresztą nawet sprawa tak 'banalna' jak zachowanie w szkole - szacunek dla nauczycieli, wygląd.. myśmy ich szanowali, a jeśli nie każdego się szanować dało to baliśmy się ich. nie wchodziło w grę pyskowanie czy przekleństwa - można było dyskutować, choć i tak wiedzieliśmy że 'nauczyciel wie lepiej';-) ale to było maksimum na jakie sobie człowiek pozwalał. nikt nie chodził do szkoły z odsłoniętym brzuchem, z kolczykiem w nosie, bo zostałby ukarany czy dyscyplinarnie relegowany. pierwszy makijaż robiło się na chwilę przed studniówką, i to ograniczony do tuszu na rzęsach.

U mnie było inaczej w szkole. Jestem rocznik 82. więc chyba wypośrodkowywuje Was w odczuciach:-) Chodziłam do jednego z najlepszych liceum w Poznaniu (VIII LO, jeśli któraś też z Poznania). Nikt nie wywierał presji co do makijażu, kolczyków, fryzur, ubioru. Obowiązywały pewne zasady moralne (że tak je nazwę) i nikt nie przychodził z dekoltem do pasa, czy gołym brzuchem. Była jedna pamiętna nauczycielka, która zawsze zaniżała ocenę, jak któraś dziewczyna miała np. pomalowane paznokcie. Kto chciał to palił, choć wiadomo, że w regulaminie szkoły był zakaz. Uważam, że bardziej liczy się co kto ma w głowie, a nie czy afro na głowie czy kolczyk w nosie.

Odniose sie teraz do okresu gimnazjum. Jest to najwieksza pomyłka ludzka jaka tylko moze byc, bo oddziela sie nastolatka w najgorszym wieku od młodszych, co za tym idzie, delikwent mysli ze jest panem i władcą zaczyna brac narkotyki, palic i inne rzeczy... Dla mnie gimnazjum to 3 najbardziej burzliwe lata w zyciu nastolatka. I zgadzam sie z tym ze przeklinają, są chamscy itd ale to tylko dla tego ze nie maja od kogo czerpać przykładu zazwyczaj sa sami nie ma młodszych nie ma tez starszych są tylko oni, czemu wczesniej było inaczej bo podstawówke sie koczyło w wieku 15 lat i dłuzej pozostawali dziećmi, a dzieciak w wieku 13 lat nie czuł sie jeszcze dorosły teraz niestety tak jest, ale pocieszający jest fakt że wiekszosc uspokaja sie w LO ale tez nie wszyscy.
dokładnie - gimnazja to niestety patologia - z dziecka robi się dorosłego, który nie potrafi podjąć decyzji. Chłopcy są wulgarmi, dziewczyny czasem jeszcze bardziej. Wyuzdanie i brak szacunku dla kogokolwiek. Nauczyciele zupełnie nieprzygotowani do pracy z taką młodzieżą, która wchodzi w okres buntu. Rodzice ze szkołą niewspółpracują, bo przeciez ich Joasia czy Krzysiek na pewno tak sie nie odzywa, tylko nauczycielka sie na niego uwzięła. A młody szaleje...

Ryzykuję stwierdzenie, że dzieci i młodzież są zawsze tacy sami i to głównie od nas należy, co im włożymy do głów.
Zgadzam się, że obecnie jest to trudniejsze, kiedy nie możemy odciąć się całkowicie choćby od wpływu mediów i kiedy więcej jest pokus, możliwości pobłądzenia i niebezpieczeństw.

Jednak uważam, że pokusy, wpływ towarzystwa i takie dążenie do utożsamiania się z grupą rówieśniczą - te sprawy istaniały zawsze i tylko niewielka grupa osób potrafiła iść pod prąd. I ja wierzę, że moja rodzina, jak również wasze do tej grupy należą i to właśnie wpoją swoim dzieciom.

Ja osobiście nie obawiam się tak bardzo przemocy, alkoholu, papierosów, rezygnacji z nauki - to są sprawy, które nie dzieją się bez przyczyny i myślę, że mając kontakt z dzieckiem, znając jego problemy, potrzeby, możemy takim problemom zapobiec.

Myślę bardzo podobnie. Trzeba starac sie wykorzyustać te negatywne czynniki i przygotowac dziecko na taki wpływ zawczasu. Trzeba rozmawiac i tłumaczyć, zeleżnie od wieku dziecka o wszystkim. Nie można odkładać, że o seksie jak bedzie miało 16 lat, o papierosach 14, a o alkoholu 18, bo do tego czasu będzie miało wypaczony obraz zbudowany z opowiadań kolegów i koleżanek.
Mnie najbardziej martwi stosunek do pieniądza, konsumpcyjny styl życia i istniejące obecnie różnice ekonomiczne. To odróżnia nasze dzieciństwo od młodości naszych dzieci. Bo za naszych czasów po prostu nikt nic nie miał i nikt nikogo nie dyskryminował ze względu na ubiór, zabawki, zarobki rodziców itp. Po drugie fakt, że nic nie było, powodował właśnie to, że dzieciaki były kreatywne, potrafiły fajnie się bawić i budować dobre relacje, nie dzieląc kolegów na bogatych i biednych.

Sama nie należę ani do jednej ani do drugiej grupy, ale właśnie dlatego tym bardziej zastanawiam się co wartościowego można zaoferować dziecku w świecie, który jest przesycony wszelkimi dobrami? Jak nauczyć, że lepiej "być" niż "mieć"? Jak wytłumaczyć dziecku będącemu pod wpływem kolegówi i reklam, że szczęście nie polega na fajnych ciuchach czy zabawkach. A nawet jeśli bedę próbowała wpoić mu inne wartości, szacunek do pracy i pieniądza, to jak pomóc mu odnaleźć się i nie zrobić z niego odludka.
W tym aspekcie to chyba najlepszy jest przykład.:tak: (Zresztą jak we wszystkim, ale jak wytłumaczyc dziecku, że paierosy sa złe, jeśli sie pali?? :eek:) Po prostu jesli dziecko widzi, że nie szarpiesz sie po to, by mieć nowszy samochód, tylko swój 5 czy 10 letni opel nadal Ci służy i o niego dbasz, zamiast 50 calowej plazmy stoi normalny telewizor, to chyba fatwiej przykonac dziecko że miec to nie wszystko.

Mnie trochę wkurza nasz system, który często ogranicza możliwości rodziny. Chcę żyć spokojnie, jeździć na wakacje (nie na żadne mauritiusy, raz nad polskie może, raz do grecji, raz na polskie narty, raz na żaglówki na mazury) i mieć trójkę dzieci. Powiedźcie, jak tego dokonać, skoro jeśli oboje po studiach pracujemy nie jesteśmy wstanie temu finansowo sprostać?? Muszę z czegios zrezygnować - albo z dziecka, żeby pozostałej dwójce móc zapewnić wakacje i odpowiednio dużo czasu, albo miec trójke i albo zrezygnowac z jakichś wakacji, albo brac dodatkowe zlecenia i nie miec dla nich czasu. To jest dla mnie pomyłka systemu. I niestety, wiele rodzin staje przed takim wyborem, chce dziecku dać wszystko czego oni nie mieli, a potem nastolatka wychowuje laptop z internetem i uliczna brama z kolegami i marihuaną:zawstydzona/y:
 
chyba naprawdę ten konsumpcjonizm to jedna z większych zmór XXI wieku. staram się wychowywać mojego syna na człowieka myślącego, kreatywnego, nie uwiązanego do materialnych atrakcji ale co mi z tego wyjdzie - nie wiem. mój znajomy kiedyś mi mówił, że u niego kłopoty zaczęły się gdy córka poszła do szkoły i zaczęła czuć się gorsza, bo nie ma np. jakiś firmowych spodni. rówieśnicy byli na tyle okrutni, ze ją w tym uświadamiali. i kiedy tak dyskutowaliśmy nad tym, że nie są to rzeczy najważniejsze zapytał mnie czy chciałabym, żeby mój syn był wyśmiewany - bo przecież nie pójdę do szkoły i wszystkich tych dzieci nie wychowam, a idealizm z cyklu 'moje będzie na to odporne' podobno można sobie wtedy między bajki włożyć. na razie na ten temat nie wypowiem się, bo dziecię małe, co nie znaczy że nie stanę przed tym problemem. na pewno. a jak sobie poradzę nie wiem. bo myśmy nigdy nie patrzyli na to co ktoś ma na sobie i ile w portfelu. wakacje czy jakikolwiek wyjazd to był czas zrzucania kasy do wspólnego worka i albo wszyscy jedli suchy chleb, albo wszyscy mieliśmy na konserwę kasę. matka mojego przyjaciela samotnie wychowywała 3 dzieci i żyła z pensji sprzątaczki, a rodzice koleżanki mieli sieć hurtowni. a na co dzień nie miało to znaczenia. nie wiem, na ile dziś są to sprawy dalekiego planu dla nastolatków.. boję się, że proporcje się odwróciły.

u mnie sytuacja jest taka, że zrezygnowałam z dobrze płatnej pracy by spędzać więcej czasu z dzieckiem, o czym mój syn wie i z tego się cieszy, że jestem z nim więcej w domu. w sumie prawie non stop. mówi, że to nieważne, że nie mamy samochodu, bo można jeździć autobusem, a ważne że jestem z nim. fajnie, ale on ma 5 lat.. poza tym ja też bym chciała dać mu to, co najlepsze. nie w sensie materialnym tak do końca, a zabrać go latem ze spokojem na wakacje, wyskoczyć z nim na fajną wyprawę na jeden dzień, móc go wozić na zajęcia sportowe, na jakie chce chodzić. a nie mogę. bo mam skończony doktorat, a zarobki na uczelni są niższe, niż ma co miesiąc moja koleżanka pracująca za barem. nie wartościuję - podaję to tylko jako przykład troski władz naszego kraju o to, by ludzie żyli godnie i zachęcania ich do kształcenia się. po co? ja finansowo sensu w tym nie widzę. Antylopka, system jest skopany gdzieś u podstaw, na każdym poziomie i dla każdego kto zwyczajnie pracuje /bogaczy pomijamy/. też muszę codziennie dokonywać wyborów i wcale mnie to nie cieszy, ze są to wybory, o jakich nawet nie powinnam śnić. bo dylemat dziecko czy wakacje jest dylematem chorym. a tę chorobę zafundowali nam nasi politycy.

podobnie jak idiotyzm pod tytułem gimnazjum, bo wszystko co w tym durnego już to opisałyście i nie ma sensu powielać, a trzeba się pod tym podpisać. nawet, jeśli ma to jakieś zalety ja żadnej nie widzę:sorry:

boje się świata w którym dzieci będą pozbawione ambicji, nie będą potrafiły myśleć, tworzyć rzeczywistości. i gdzie niestety nie będziemy mogły im zagwarantować warunków, by żyły inaczej.
 
reklama
bo mam skończony doktorat, a zarobki na uczelni są niższe, niż ma co miesiąc moja koleżanka pracująca za barem. nie wartościuję - podaję to tylko jako przykład troski władz naszego kraju o to, by ludzie żyli godnie i zachęcania ich do kształcenia się. po co? ja finansowo sensu w tym nie widzę. Antylopka, system jest skopany gdzieś u podstaw, na każdym poziomie i dla każdego kto zwyczajnie pracuje /bogaczy pomijamy/. też muszę codziennie dokonywać wyborów i wcale mnie to nie cieszy, ze są to wybory, o jakich nawet nie powinnam śnić. bo dylemat dziecko czy wakacje jest dylematem chorym. a tę chorobę zafundowali nam nasi politycy.
też pracuję na uczelni.... i mam takie same przemyślenia:-:)eek:
Ciesze sie jedynie, że moje dziecko nie spedza 9 godzin z obca nianią, tylko kiedy ide na zajęcia jest z mężem lub któryms z moich rodziców, że otaczaja ja osoby kochające i dbające o jej rozwój - każdy - duchowy, fizyczny, umysłowy. powtarzam sobie, że to na pewno zaowocuje:tak:
 
Do góry