18.11 zaczęłam ronić, krwawienie a właściwie bezbolesne plamienie trwało jakieś półtora tygodnia. Lekarz mnie obejrzał, zbadał i powiedział, że wszystko się samoistnie oczyscilo, dodał żeby poczekać na pierwszą miesiączkę choć nie musimy i można starać się dalej. Tak więc 27 i 28.11 nas poniosło. Za pierwszym razem czułam lekki dyskomfort więc było delikatnie, później już jak gdyby nigdy nic. Nie miałam żadnych boleści po zakończonym ronieniu, zupełnie nic. Ponownie przytulalismy się 1.12 i w tym dniu pasek owulacyjny pokazał mi lekki wzrost, czyli jakby owulacja się zbliżała dwa dni później już nic nie wykrył. Od około tygodnia czuje się dziwnie, jestem zmęczona, rozdrażniona, czasem zakręci mi się w głowie, ogólnie cierpię także na bezsenność... odczuwam co jakiś czas lekkie pobolewanie w podbrzuszu, mało tego jem jak najęta! I to np marynowane grzybki i paprykę, których raczej nie jadam (ostatni raz jadlam jak byłam w ciąży o czym jeszcze nie wiedziałam, wcześniej można liczyć już w latach) gulasz zagryzam piernikami z mlekiem, przedwczoraj goniłam do biedry po kabanosy i ser żółty, pociachalam i jadłam po kawałku z miseczki. Do gulaszu kiszona kapusta weszła jak złoto, a i korniszony takie słodko kwaśne chodza mi po głowie. Zdecydowanie chce jeść mięso i kwaśne produkty. Z początku myślałam, że zbliża mi się okres choć byłoby to jakoś wcześnie, ale dni mijają a tu nic. Piersi są bez zmian, nie bolą, nie powiększyły sie. Dodam, że pms to nieodłączny element każdej mojej miesiaczki, nawet gdy brałam pigułki. Choć zwykle napady jedzenia wyglądały inaczej, byłam bardziej jak śmietnik na wszystko a nie na konkrety. Wiem, że nikt mi nie powie czy to ciąża, na to nie liczę. Nie mam aktualnie jak jechać na betę bo jestem do środy uziemiona bez transportu. Z ciekawości zrobiłam wczoraj test ciążowy, ale nic nie wykazał. Czy któraś z was po poronieniu miała takie odpały jak ja? Może to po prostu jakiś szał hormonów??
Ostatnia edycja: