- Dołączył(a)
- 29 Sierpień 2017
- Postów
- 5
W zeszłym roku opisywalismy z narzeczonym na forum śmierć naszej córeczki Gabrysi. Zmarła w sierpniu przy porodzie z winy lekarza. Nie mogliśmy się pozbierać, aż pojawił się promyczek nadziei. W listopadzie zobaczyłam dwie kreseczki na teście. Okropnie się bałam uwierzyć, że po tym co nas spotkało jesZcze możemy być szczęśliwi. Ale minął pierwszy trymestr i uwierzyłam. Uwierzyłam w moją Hanię, w to, że już latem będę trzymała ją w ramionach. Przecież znalazłam świetnego lekarza, którego wszyscy polecają. mówił, że przecież kobiety zachodzą szybko w ciążę i wszystko jest Okej. Teraz musi się udać. Ciąża od początku przyprawiała mi mnóstwo strachu. Już na samym początku pojawiło się krwawienie, jednak maleństwo zdrowo rosło co potwierdziły badania prenatalne. Nasza córeczka miała nóżki, rączki, wszystkie paluszki i okropnie się wierciła. Zaczęliśmy robić plany, próbowaliśmy przełamać strach, żeby cieszyć się tą ciążą chociaż po części Tak jak poprzednią.
I nagle 03.02.18 o 1 w nocy obudziły mnie skurcze, potem krwotok, szpital i urodziłam Hanię w 18 tc....
Mój świat się zawalił po raz drugi... chciałam się zabić bo cały sens, cała nadzieja wszystko runeło. Do tego lekarz zasugerował, że za szybko zaszłam w ciążę... Uwierzyłam, że to moja wina, że to ja zabilam Hanię A co się okazało? Że lekarz zbagatelizował wiele objawów. Wiedział o stawiajcym się brzuchu, ale uspokajał, żeby się nie przejmować. Zaczęłam plamic to zbadał maleństwo i powiedział, że czasami tak jest ale wszystko kończy się dobrze. Wiedział, że w poprzedniej ciąży w 34 tc skracala mi się szyjka i powtarzał, zebym mu o tym przypominała. Tyle że on chciał ją zbadać dopiero 05.02, a ona skróciła się dwa dni prędzej i moje dziecko zmarło nie mam już nadziei, że kiedyś będę tuliła swoje maleństwo. Z jednej strony najbardziej na świecie wlasnie tego bym pragnęła, a z drugiej wolę żyć w celibacie niż znowu być w ciąży... żyję dla narzeczonego i mamy bo oni nie zniesliby kolejnej tragedii, a Ja codziennie proszę dziewczynki, żeby zabrały mnie do siebie....
I nagle 03.02.18 o 1 w nocy obudziły mnie skurcze, potem krwotok, szpital i urodziłam Hanię w 18 tc....
Mój świat się zawalił po raz drugi... chciałam się zabić bo cały sens, cała nadzieja wszystko runeło. Do tego lekarz zasugerował, że za szybko zaszłam w ciążę... Uwierzyłam, że to moja wina, że to ja zabilam Hanię A co się okazało? Że lekarz zbagatelizował wiele objawów. Wiedział o stawiajcym się brzuchu, ale uspokajał, żeby się nie przejmować. Zaczęłam plamic to zbadał maleństwo i powiedział, że czasami tak jest ale wszystko kończy się dobrze. Wiedział, że w poprzedniej ciąży w 34 tc skracala mi się szyjka i powtarzał, zebym mu o tym przypominała. Tyle że on chciał ją zbadać dopiero 05.02, a ona skróciła się dwa dni prędzej i moje dziecko zmarło nie mam już nadziei, że kiedyś będę tuliła swoje maleństwo. Z jednej strony najbardziej na świecie wlasnie tego bym pragnęła, a z drugiej wolę żyć w celibacie niż znowu być w ciąży... żyję dla narzeczonego i mamy bo oni nie zniesliby kolejnej tragedii, a Ja codziennie proszę dziewczynki, żeby zabrały mnie do siebie....