No to teraz mój poród.
Termin miałam na 21 czerwca, a na 17 czerwca zaklepane planowe cc. Od połowy ciąży byłam na lekach przeciwskurczowych, bo malutka co jakiś czas chciała się rodzić przed czasem. 3 czerwca odstawiłam już zupełnie leki przeciwskurczowe i od tego czasu codziennie juz miałam skurcze regularne co 5-6 minut przez godzinę czy dwie, potem się wycisząło i od nowa. Dwa razy byłam na IP, ale szyjka zamknięta i odsyłali mnie do domu.
W nocy z 7 na 8 czerwca (czyli dwa tygodnie przed terminem porodu) obudziły mnie mocne skurcze co 5 minut, dosyć bolesne, obudziłam męża i koło 4 rano pojechaliśmy na Żelazną na IP. Powiedziałam że na 17 mam planowe cc, ale malutka jakiś falstart uprawia. Zbadał mnie lekarz i powiedział, że może jeszcze uda się wyciszyć skurcze bo szyjka zamknięta i 1,5 cm długa. Dostałam zastrzyk przeciwskurczowy, ale nie przeszło tylko się zaostrzyło i już mialam skurcze co 3 minuty. Wypisali mi wszystkie papiery i zacytuję słowa lekarza: "zetniemy Panią przed 7:00 bo na 8:00 mamy planowy zabieg".
Zabrali mnie na oddział, kazali się wykąpać w czymś odkażającym, potem ubrałam się w ich koszulę i zawieźli mnie na salę operacyjną. Siedziałam na stole i przypatrywałam się jak personel wszystko ustawiła i układał do operacji. Bałam się, ogarnęła mnie jakaś panika, na szczęście mąż dogadał się z lekarką operującą i za chwilę do mnie przyszedł, mógł być ze mną przy CC. Jak go zobaczyłam to nerwy trochę puściły.
Anestezjolog wkłuła się w kręgosłup, nic nie bolało i szybko kazali mi się położyć, ustawili parawanik przy piersi i zaczęłi mnie tam smarować, a ja to wszystko czułam i przyszła myśl, że znieczulenie nie działa, no ale po chwili już nie czułam nic od piersi w dół.
Usłyszałam takie chlupnięcie i zapytałam męża czy już, powiedział ze tak, mała była już poza brzuszkiem. Wzięli ją do odśluzowania i po chwili usłysząłam jej ciuchutki płacz. Miała 3550 i 55 cm. Potem dali mi ją do ucałowania, a mnie szyli. Leżałam 8 h na sali pooperacyjnej, w tym czasie raz przynieśli mi Maję do karmienia. Od razu zassała jak mały smok Potem jak się okazało Majka dostała 9 punktów za zasinienie skóry a w 5 minucie już 10. Była tez parę minut pod tlenem bo niemiarowo oddychała.
Po 8 h przenieśli mnie na salę poporodową i od razu dostałam Majkę. Po CC czułam się nadzwyczaj dobrze, położne się dziwiły że tak sobie dobrze radzę. Po 2 dobach, na obchodzie lekarz zakwalifikował nas do wyjścia do domu
A jeszcze co do opieki na poporodowej, to było lepiej niż się spodziewałam, było jak w reklamie, wszyscy uśmiechnięci, pomocni, mili, naprawdę było super!
Dziś Maja ma dokładnie 2 tygodnie i jest cudna
Termin miałam na 21 czerwca, a na 17 czerwca zaklepane planowe cc. Od połowy ciąży byłam na lekach przeciwskurczowych, bo malutka co jakiś czas chciała się rodzić przed czasem. 3 czerwca odstawiłam już zupełnie leki przeciwskurczowe i od tego czasu codziennie juz miałam skurcze regularne co 5-6 minut przez godzinę czy dwie, potem się wycisząło i od nowa. Dwa razy byłam na IP, ale szyjka zamknięta i odsyłali mnie do domu.
W nocy z 7 na 8 czerwca (czyli dwa tygodnie przed terminem porodu) obudziły mnie mocne skurcze co 5 minut, dosyć bolesne, obudziłam męża i koło 4 rano pojechaliśmy na Żelazną na IP. Powiedziałam że na 17 mam planowe cc, ale malutka jakiś falstart uprawia. Zbadał mnie lekarz i powiedział, że może jeszcze uda się wyciszyć skurcze bo szyjka zamknięta i 1,5 cm długa. Dostałam zastrzyk przeciwskurczowy, ale nie przeszło tylko się zaostrzyło i już mialam skurcze co 3 minuty. Wypisali mi wszystkie papiery i zacytuję słowa lekarza: "zetniemy Panią przed 7:00 bo na 8:00 mamy planowy zabieg".
Zabrali mnie na oddział, kazali się wykąpać w czymś odkażającym, potem ubrałam się w ich koszulę i zawieźli mnie na salę operacyjną. Siedziałam na stole i przypatrywałam się jak personel wszystko ustawiła i układał do operacji. Bałam się, ogarnęła mnie jakaś panika, na szczęście mąż dogadał się z lekarką operującą i za chwilę do mnie przyszedł, mógł być ze mną przy CC. Jak go zobaczyłam to nerwy trochę puściły.
Anestezjolog wkłuła się w kręgosłup, nic nie bolało i szybko kazali mi się położyć, ustawili parawanik przy piersi i zaczęłi mnie tam smarować, a ja to wszystko czułam i przyszła myśl, że znieczulenie nie działa, no ale po chwili już nie czułam nic od piersi w dół.
Usłyszałam takie chlupnięcie i zapytałam męża czy już, powiedział ze tak, mała była już poza brzuszkiem. Wzięli ją do odśluzowania i po chwili usłysząłam jej ciuchutki płacz. Miała 3550 i 55 cm. Potem dali mi ją do ucałowania, a mnie szyli. Leżałam 8 h na sali pooperacyjnej, w tym czasie raz przynieśli mi Maję do karmienia. Od razu zassała jak mały smok Potem jak się okazało Majka dostała 9 punktów za zasinienie skóry a w 5 minucie już 10. Była tez parę minut pod tlenem bo niemiarowo oddychała.
Po 8 h przenieśli mnie na salę poporodową i od razu dostałam Majkę. Po CC czułam się nadzwyczaj dobrze, położne się dziwiły że tak sobie dobrze radzę. Po 2 dobach, na obchodzie lekarz zakwalifikował nas do wyjścia do domu
A jeszcze co do opieki na poporodowej, to było lepiej niż się spodziewałam, było jak w reklamie, wszyscy uśmiechnięci, pomocni, mili, naprawdę było super!
Dziś Maja ma dokładnie 2 tygodnie i jest cudna
Ostatnia edycja: